Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 57677 articles
Browse latest View live

Terminarz Euro 2016 – polecane aplikacje, kalendarze i…

$
0
0
CkLljSMWsAAVc4u

Unia Europejskich Związków Piłkarskich znana wszystkim pod skróconą nazwą UEFA stanęła na wysokości zadania i przygotowała własną, w pełni oficjalną aplikację dedykowaną turniejowi. Pobierzemy ją na smartfony z Androidem oraz iOS-em, co oznacza, że posiadacze urządzeń z Windows Phone 8/Windows 10 Mobile będą musieli obejść się smakiem i wybrać zamienniki.

Co znajdziemy w oficjalnej aplikacji Euro 2016? Przede wszystkim możliwość personalizacji jej zawartości pod kątem ulubionego zespołu oraz zawodników, których starania chcemy śledzić. Nie mogło oczywiście zabraknąć sekcji newsowej, także wideo, terminarza, kompletu wyników (będą uzupełniane na bieżąco) oraz podsumowań każdej z kadr, które przyjadą do Francji. Dzięki opcji utworzenia konta i zalogowaniu się można synchronizować ustawienia aplikacji pomiędzy urządzeniami. Jeżeli zamierzacie kibicować więcej niż jednej drużynie, to na śledzenie poczynań większej liczby zespołów pozwoli na przykład aplikacja Euro 2016 Francja Jalvasco na Androida oraz OneFootball na iOS.

Użytkownicy Windowsa mogą sięgnąć po aplikację Euro 2016 Schedule, którą uruchomimy na telefonie oraz komputerze. Wewnątrz dostępne są wszystkie podstawowe informacje na temat Mistrzostw, jak data i godzina meczy, wyniki, tabele oraz lista stadionów. Jej interfejs nie jest zbyt porywający, lecz aplikacja spełnia swoją funkcję i to jest najważniejsze.

Jeżeli nie potrzebujecie kolejnej aplikacji, a na co dzień korzystacie z cyfrowego kalendarza, to najlepszym wyjściem będzie na pewno zasubskrybowanie terminarza rozgrywek. Użytkownicy Kalendarza Google mogą dodać takowy poprzez skorzystanie z tego linku. W secji “Inne kalendarze” wybieramy opcję “Dodaj wg. adresów URL” – chwilę później kalendarz Euro 2016 pojawi się na naszym koncie, a my będziemy mogli ustawić także własne przypomnienia dla każdego ze spotkań. Użytkownicy kalendarzy iCal mogą po prostu odwiedzić tę stronę i kliknąć na niebieski przycisk “Subscribe to Calendar”.

Mimo wszystko nie mogłem pominąć bardziej tradycyjnego sposobu na trzymanie ręki na pulsie poprzez samodzielne wypełnianie tabeli wyników. Jednym z ciekawszych kalendarzy pochwalił się serwis NaEkranie.pl. Całość przygotowana została w trzech rozmiarach gotowych do wydruku – A4, A3 oraz A2 – o ile posiadacie lub namierzycie niedaleko siebie punkt, który dysponuje odpowiednią drukarką:)

Źródło grafiki głównej: @ŁączyNasPiłka na Twitterze.

The post Terminarz Euro 2016 – polecane aplikacje, kalendarze i… appeared first on AntyWeb.


Targi Computex 2016 doskonale pokazały, co dziś dzieje się z pecetami

$
0
0
computex

Impreza w tym roku przyciągnęła blisko 41 tys. osób ze 177 krajów. To o niespełna 5 proc. lepszy wynik niż przed rokiem. Można zatem mówić o pewnym rozwoju, choć nie jest on zbyt imponujący. W halach wystawiło się natomiast ponad 1,6 tys. firm – mniejszych i większych, lokalnych oraz międzynarodowych. Wśród nich było też aż 215 startupów. Na targach Computex nie zabrakło też stanowisk overclockerów, którzy wykręcali na swoich maszynach niesamowite wyniki. Ciekły azot lał się litrami, potęgując emocje. Gdzieś dalej stały chłodzone wodą desktopy – na stoisku Thermaltake można było zobaczyć przedziwne konstrukcje o różnych kształtach i formach. Światełka, kolorowe liquidy, futurystyczne obudowy – było na czym zawiesić oko. Premiery? I to najsłabszy punkt Computexu, bo tych niestety zabrakło.

Na targi pojechałem z firmą ASUS – nie bez powodu, bo to właśnie oni pokazali najwięcej. Trzy Zenfone’y, dwa Transformery i jeden Zenbook. A na deser robot Zenbo i garść nowości z linii ROG. Co w tym czasie robiła konkurencja? Pochodzący również z Tajwanu Acer miał swoją produktową konferencję kilka tygodni wcześniej w Nowym Jorku, więc tutaj ograniczył się jedynie do smartfona i zapowiedzi swojej otwartej platformy IoT. Dell pokazał konwertowalnego notebooka z matrycą 17 cali. Microsoft ogłosił otwarcie HoloLens, a Qualcomm pokazał nowe procesory dla inteligentnych zegarków. Były też konferencje Intela i AMD. Niby coś, ale ciągle daleko temu do takich imprez, jak berlińska IFA czy MWC w Barcelonie.

I to pokazuje problem branży PC – nie dzieje się tutaj zbyt wiele. ASUS wprowadził do oferty nowy komputer, który jest faktycznie pod wieloma względami nietuzinkowy, choć bardzo blisko mu do applowskiego MacBooka. 17-calową hybrydę Della można już rozpatrywać w kategoriach ciekawostki. Co z resztą? Tutaj dominował przede wszystkim gaming. Stoisko Acera zdominowały Predatory i Chromebooki. U MSI królowała wirtualna rzeczywistość obsługiwana przez ich laptopy. Zresztą gogle Oculus lub HTC Vive miał u siebie każdy – były one główną atrakcją dla gości. Równie imponująco prezentowały się ROG i Alienware. Obok nich pojawiały się mniej znane marki. Sporo uwagi przyciągało Clevo i ich laptopy z desktopowymi podzespołami. Chodząc od stoiska do stoiska, nie widziałem jednak szczególnej innowacyjności – no chyba, że za taką uznamy plecak VR od MSI (desktopa wieszanego na plecach). Powód jest raczej oczywisty – punkt nacisku przesuwa się w innym kierunku. Nie oglądamy nowych laptopów, bo o wiele bardziej opłacalne jest inwestowanie w smartfony, VR lub rozwiązania gamingowe.

Co ciekawe, w trakcie imprezy niemal na każdym kroku można było spotkać osoby przeprowadzające ankiety. Dotyczyły one zainteresowania uczestników danymi tematami i kategoriami sprzętu. To dobitnie pokazuje, że w obecnie zmieniającej się rzeczywistości na rynku, Computex ciągle szuka swojej tożsamości. I to zastanawia, jak będzie wyglądał Computex za kilka lat. Już dziś pojęcie „komputer”, od którego wzięła się nazwa (i pierwszy motyw przewodni) konferencji jest bardzo rozmyte i obejmuje wiele różnych kategorii sprzętu. To daje organizatorom ogromne pole do popisu.

The post Targi Computex 2016 doskonale pokazały, co dziś dzieje się z pecetami appeared first on AntyWeb.

Naturalne gesty rewolucją na miarę ekranów dotykowych – Projekt Soli od Google, któremu mocno kibicuję

$
0
0
projectsoli.1

Projekt Soli poznaliśmy przed rokiem, więc nie jest zupełną nowością. Nie odbił się zbyt dużym echem i zainteresowała się nim garstka osób. Nic w tym dziwnego, ponieważ poza samą ideą i wizją tego, jak opracowana technologia będzie służyć w przyszłości, nie zobaczyliśmy konkretnego zastosowania, które mogłoby nas wprawić w osłupienie.

Po tych 12 miesiącach stało się właśnie to, czego oczekiwaliśmy. Google przedstawiło kilka konkretnych scenariuszy zastosowań mini-radarów, które wbudowano w smartwatche czy głośniki. Być może podchodzę do tej nowinki zbyt optymistycznie, lecz odnoszę wrażenie, że może to być rewolucja na miarę ekranów dotykowych – na ich punkcie oszaleli dosłownie wszyscy, upowszechniły się na tyle, że nie wyobrażamy sobie bez nich większości urządzeń i bardzo podobnie może być z Projektem Soli.

Dzięki zminiaturyzowaniu radarów, które służą nam od wielu lat w śledzeniu pozycji większych obiektów jak samochody, samoloty czy statki, możliwe stało się ich wkomponowanie w układy niewielkich urządzeń jak wspomniane smartwatche czy głośniki bezprzewodowe. Google sprawiło więc, że radar stał się sensorem/czytnikiem gestów. W odróżnieniu od przeróżnych kamer, radary pozwalają na niezwykle prezycyjne monitorowanie ruchów dłoni, którymi posługujemy się na co dzień wykonując bardzo skomplikowane operacje, choć nie zawsze sobie z tego zdajemy sprawę. Za odpowiednie zinterpretowanie i przeniesienie tych ruchów do świata wirtualnego odpowiedzialne jest urządzenie o niezwykle szerokim zakresie rozpoznawania gestów. Odbiornik wbudowany w radar przechwytuje odbitą przez cel energię, ponieważ najpierw radar wysyła fale radiowe w jego kierunku.

Wszystko to przyrównywane jest do „odczytywania ludzkich intencji”. Trudno się z takim określeniem nie zgodzić, skoro wykonywane w powietrzu gesty naciskania przycisku czy przekręcania pokrętła odpowiadają czynnościom wykonywanym codziennie w interakcji z prawdziwymi przedmiotami. Przesuwanie kciukiem po krawędzi palca wskazującego lub po zaciśniętej pięści umożliwia kolejno sterowanie poziomem głośności i nawigacji po powierzchni.

Wiele osób zachwycało się obracaną ramką wokół ekranu Samsunga Gear S2, a na mnie technologia Google nie tylko robi większe wrażenie, ale wydaje się jednocześnie bardziej naturalna i praktyczna. Oczywiście wywnioskować to mogę jak na razie jedynie z nagrań wideo, ale relacje niezależnych osób, które miały już możliwość obcować z „mini-radarami”, potwierdzają moje spostrzeżenia – Projekt Soli zapewnia niewiarygodnie wysoki poziom dokładności interpretacji gestów.

Pstryknięcie palcami w okolicy głośnika w celu rozpoczęcia lub zatrzymania odtwarzania to nie tylko coś super, ale faktyczne usprawnienie interakcji użytkowników z urządzeniami. Wyobraźmy sobie obecność tych mikroskopijnych układów w klawiaturze, nad którą będzie można wykonać konkretny gest i wywołać przypisaną do niego akcję, na przykład zwiększenia lub obniżenia poziomu głośności multimediów. Dotykowe ekrany nie wszędzie znalazły zastosowanie i podobnie będzie z Projektem Soli, ale pokładam większą wiarę w tej technologii, aniżeli komendach głosowych.

The post Naturalne gesty rewolucją na miarę ekranów dotykowych – Projekt Soli od Google, któremu mocno kibicuję appeared first on AntyWeb.

Zobaczcie jak wygrałem z Przemkiem Pająkiem w FIFA 16

$
0
0
IMG_2435_JPG

Ustawka miała proste reguły, gramy w FIFA 16, między-redakcyjny mecz, czyli Antyweb vs Spidersweb. Gramy w Fan Roomie Saturna, specjalnym miejscu, gdzie można pograć i pooglądać mecze w towarzystwie najnowszych technologii.

Nasze zmagania możecie obejrzeć na wideo. Spotkanie zakończyło się remisem natomiast nie mogę pominąć faktu, że w finałowym pojedynku złoiłem koledze z Sosnowca skórę. Koledzy z Spidersweb wspominają coś o najpiękniejszej bramce turnieju, ale umówmy się liczy się wynik końcowy, a akurat w tym meczu był on po stronie Antyweb.

Oczywiście rywalizacja była pół żartem pół serio, bo tak naprawdę chodziło o fajną zabawę w fajnym miejscu.

I właśnie o to w tej akcji chodzi. Fan Room mistrzowskiej Technologii to pomysł firmy Saturn na to aby przybliżyć wszystkim zainteresowanym to, co tak naprawdę dziś oferują nowe technologie, jeśli chodzi o nasze mieszkania.

Przy okazji spotkania ze znajomymi (pobyt w Fan Roomie można wygrać w konkursie) możemy więc pograć na super dużym 65-calowym telewizorze OLED, do którego podłączony jest kapitalnie grający zestaw audio. Możemy posłuchać muzyki w dobrych słuchawka czy obejrzeć robota czyszczącego mieszkanie w akcji (a po chipsach i innych dodatkach, które spożywamy podczas oglądania meczu przyda się w sam raz). Do tego tak jak na każde towarzyskie spotkanie kibiców przystało mamy do dyspozycji pełną lodówkę z chłodnymi napojami, niektóre nawet zawierają małe ilości alkoholu – no ale jak oglądać mecz bez piwa?

Fan Room, w którym graliśmy mieści się w apartamentach przy ulicy Grzybowskiej. 4-pokojowy apartament z widokiem na panoramę warszawy robi naprawdę duże wrażenie. Tym bardziej, że jak wspomniałem każdy z was może z niego skorzystać wraz z ekipą znajomych. W tym Fan Room sprawdza się bardzo dobrze, te kilka godzin, które spędziliśmy tam grając w FIFA 16 wspominam bardzo przyjemnie.

Aby móc skorzystać z Fan Rooma i zarezerwować go na konkretny dzień dla siebie oraz znajomych, musicie wziąć udział w konkursie. Codziennie można grać o rezerwację Fan Roomu na inny, wybrany dzień. Zadanie konkursowe: napisz, z kim wybrałbyś się do Fan Roomu i dlaczego to właśnie Wy powinniście tam trafić. Poza nagrodami w postaci rezerwacji Fan Roomu, na koniec zostanie również wybrana 1 praca, która wygra 1 zestaw: TV + soundbar.

Tekst powstał przy współpracy z marką Saturn.

The post Zobaczcie jak wygrałem z Przemkiem Pająkiem w FIFA 16 appeared first on AntyWeb.

Fantastyczne słuchawki Bose z serii QuietComfort nareszcie bez kabli

$
0
0
Słuchawki Bose

W połowie ubiegłego roku testowałem słuchawki Bose QuietComfort 25. Po wyciągnięciu z pudełka pomyślałem – “eee, kolejne słuchawki, w dodatku drogie”. Moment, w którym uruchomiłem redukcję dźwięków z otoczenia był dla mnie małym szokiem, bo kompletnie odcięło mnie od kolegów z redakcji. Zabrałem sprzęt na MWC do Barcelony i przelot w obie strony był niesamowicie przyjemny mimo tego, że za pierwszym razem siedziałem obok bardzo głośnej Hiszpanki. Sprzęt miał tylko jeden minus – konieczność używania przewodu. Bose wyszło moim oczekiwaniom naprzeciw i właśnie pokazało kilka nowych sprzętów, w tym właśnie bezprzewodowe QuietComfort.

Cisza bez kabli

Bose zapowiedziało dwa modele bezprzewodowych słuchawek. Wokółuszne QuietComfort 35 i douszne QuietControl 30. Pierwszy z nich pozwala całkowicie odciąć się od świata, również tego kablowego. Nie będzie niestety tanio i tu musicie sami zadecydować, czy brak kabla i redukcja dźwięków otoczenia warte są takich pieniędzy – QuietComfort 30 weszły do sprzedaży 5 czerwca i kosztują 1699 zł.

QuietControl 30 to natomiast redukcja szumów, którą możemy kontrolować. W ręce użytkownika oddano możliwość ustawienia jak wiele dźwięków dopuścimy do naszych uszu. W przeciwieństwie jednak do testowanych przeze mnie w czerwcu ubiegłego roku, dokanałowych słuchawek QuietComfort 20, nowy model wyposażony jest w pałąk. Coś za coś i jeśli używacie małych bezprzewodówek, pewnie nie jest Wam obce takie rozwiązanie. Za QC30 zapłacimy 1299 zł, a dostępne będą od września tego roku.

Na sportowo

Bose zapowiedziało również nowe bezprzewodowe słuchawki SoundSportSoundSport Pulse przeznaczone dla osób ćwiczących. Firma obiecuje znakomite brzmienie oraz stabilne i komfortowe dopasowanie przy zachowaniu dużej wytrzymałości – zarówno pod dachem jak i na świeżym powietrzu. Model SoundSport Pulse zawiera ponadto wbudowany monitor rytmu serca, który mierzy puls w uchu, co ma w założeniu zapewnić precyzyjne odczyty. SoundSport trafił do sprzedaży 5 czerwca i kosztuje 799 zł, model Pulse pojawi się natomiast we wrześniu i będzie kosztować 999 zł.

źródło: informacja prasowa

The post Fantastyczne słuchawki Bose z serii QuietComfort nareszcie bez kabli appeared first on AntyWeb.

Preludium ciężkich czasów dla samochodów na paliwo? Norweski początek końca

$
0
0
electric-car-513627_1280

Norwegia wychodzi przed szereg

Kraj szczęśliwy, bogaty i pewny siebie. Dodatkowo – w eksporcie paliw stoi bardzo wysoko na świecie. A mimo to politycy w tym kraju chcą, aby wprowadzić tam zakaz sprzedaży nowych aut napędzanych konwencjonalnymi paliwami po to, by napędzić sprzedaż aut dużo bardziej przyjaznych dla środowiska. Jakkolwiek śmiesznie to brzmi, takie są plany. Ale nie weszłyby one w życie od zaraz, bo byłoby to zwyczajnie głupie. Jako graniczny termin uznaje się rok 2025, kiedy to za sprawą ustawy sprzedaż aut napędzanych benzyną, olejem napędowym czy gazem zostałaby zakazana – oczywiście tych nowych. Na rynku wtórnym będzie możliwe kupienie auta, które pojedzie na najzwyklejszym paliwie do kupienia na każdej stacji.

Co ciekawe, Norwegia może sobie na takie coś pozwolić. Mimo, że Holendrzy również mają takie plany, niekoniecznie stoją tak wysoko w statystykach sprzedaży aut elektrycznych jak Norwedzy. W tym skandynawskim kraju już teraz 1/4 sprzedawanych, nowych pojazdów to auta zasilane energią elektryczną. Dalej idąc, w Indiach planuje się wprowadzenie podobnego rozwiązania, jednak z datą graniczną przypadającą na rok 2030. Tak dalekosiężne plany – mimo niewiadomych szans na ich powodzenie są jednak bardzo ważnym wyznacznikiem zmian, które zachodzą na świecie. Auta zasilane konwencjonalnymi paliwami przestają być ciekawostką, powoli odchodzą do lamusa i naciski polityków będą motorem napędowym dla koncernów samochodowych do jeszcze bardziej wytężonych badań nad modelami napędzanymi jedynie energią elektryczną. Konwencjonalne paliwa nie zostaną wyparte od razu.

norwegia

Bo jest jeszcze przecież rynek wtórny, a niektóre auta pojeżdżą jeszcze chwilę, zanim przestaną się opłacać. Poza tym – w wielu sferach trudno jest wyobrazić sobie przejście tylko na energię elektryczną. Dam sobie głowę uciąć, że jeszcze minie sporo czasu, zanim w wojskowości przestanie się używać standardowych paliw – te łatwiej przetransportować z miejsca na miejsce i magazynować. Domy ogrzewane gazem będą jeszcze długie lata i lepsze jest to niż smrodzenie z kominów przyłączonych do pieców na paliwo stałe. Już insza inszość to, co ludzie spalają w domowych kotłowniach – słyszałem nawet o wysuszonej fasoli, ponoć bardzo śmierdzi i kopci.

Czyli jak? Zaklepujemy zwrot ku energii elektrycznej?

Nie trzeba być geniuszem, by stwierdzić, że energia elektryczna to cały czas coś, co wytwarzamy z nieodnawialnych źródeł energii. W takich krajach jak Polska chociażby ogromna część prądu w gniazdkach pochodzi ze spalania węgla. Tak pozyskaną energią niektórzy już teraz ładują w Polsce elektryczne samochody. Zacznie się od samochodów, skończy się na elektrowniach – mam nadzieję. Mimo ogromnych obaw, warto zwrócić się w tym ku energii z atomu, który przynajmniej w naszym kraju byłby całkiem bezpiecznym rozwiązaniem. Zwykle w Polsce nie ma trzęsień ziemi, więc scenariusz z Fukushimy nam nie grozi. Komuna dawno upadła, więc nikt nie wpadnie na pomysł rodem z Prypeci/Czarnobyla i nikt nie wyludni obszaru o wielkości województwa Lubelskiego po skażeniu terenu. Przykład powinien iść z góry i Norwegów właśnie jako „tę górę” traktujmy. Bo kierunek zmian jest słuszny, a gazu i ropy w końcu nam braknie. I co wtedy?

Grafika: 1, 2

The post Preludium ciężkich czasów dla samochodów na paliwo? Norweski początek końca appeared first on AntyWeb.

To miał być wielki skok Google. Na razie jest rozczarowanie i pożegnanie z szefem

$
0
0
nest

Nest to jedno z większych przejęć dokonanych przez Google– dwa lata temu korporacja zapłaciła za ten biznes ponad 3 mld dolarów, to wywołało spore zamieszanie i skłoniło innych graczy do skupienia uwagi na rynku rozwiązań dla inteligentnego domu (Nest kojarzony jest głównie z inteligentnym termostatem), podłączonych do Internetu urządzeń gospodarstwa domowego. Wzrosła liczba przejęć w tym segmencie, przybywało startupów, m.in. takich, które szczęścia szukały w ramach crowdfundingu. Lawina ruszyła i wydawało się, że to Google/Alphabet będzie tu grało pierwsze skrzypce. Miesiąc miodowy szybko się jednak skończył, a decydenci Alphabet żegnając Fadella przyznają, że sprawy nie idą zgodnie z planem.

Gdy odchodzi założyciel biznesu

Tony Fadell opublikował wpis na blogu, w którym poinformował, że opuszcza Nest, jego miejsce ma zająć Marwan Fawaz wcześniej związany m.in. z Motorola Mobility. były CEO robi dobrą minę do złej gry, pisze, że będzie doradcą dla Alphabet i Nest, ale takimi kwestiami trudno przykryć fakt, że zostało się zwolnionym. To musi być trudne dla człowieka, którego niektórzy nazywają „ojcem iPoda” (nim stworzył własny biznes pracował w Apple) oraz założyciela firmy, z którą trzeba się rozstać. Jasne, nie odchodzi z pustymi rękami, przecież Google zapłaciło za Nest olbrzymie pieniądze, znajdą się inni pracodawcy (chociaż teraz Fadell zamierza się skupić na kolejnym własnym projekcie). Niesmak jednak pozostaje.

Pojawi się oczywiście pytanie o przyczyny tej decyzji. I trudno wskazać tu na jedną odpowiedź. W skrócie można napisać, że Google liczyło na więcej. Nest został kupiony za duże pieniądze i szybko rozwijał się pod skrzydłami Google/Alphabet. Zatrudnienie wzrosło ponoć z 280 do 1200 pracowników, firma z Mountain View dokonywała kolejnych przejęć dla Nest i wykładała na to setki milionów dolarów. Można mówić o cieplarnianych warunkach. Ale za takimi inwestycjami musiały iść efekty i to zauważalne, a tych po prostu brakowało. Wizja Nest zaczęła się rozmywać, nie prezentowano nowych produktów, dostarczane rozwiązania rozczarowywały, dochodziło do sprzeczek z podwładnymi, atmosfera zrobiła się nieprzyjemna, a media nie oszczędzały Nest.

W końcu Alphabet powiedział „dość”. Firma nie zamierza jednak (przynajmniej na razie) zasypywać całego projektu i przyznawać się do straty miliardów – może nowy szef wyciągnie z tego więcej. Podziękowano Fadellowi, który najwyraźniej przestał być właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Fadell kilka kwartałów temu przejął nadzór nad projektem Google Glass i miał doprowadzić okulary na rynek. Skoro odchodzi, a o innowacyjnym produkcie dawno nie było głośno, to można już chyba postawić na nim krzyżyk.

Nest to kontynuacja porządków w firmie

Sporo ostatnio dzieje się w Alphabet – niedawno pisałem, że korporacja szuka kupca dla firmy Boston Dynamics produkującej roboty kroczące, które wywołują spore kontrowersje. A to czubek góry lodowej, kiedyś wspominałem, że giganta opuszcza coraz więcej znanych postaci i likwidowane są kolejne projekty, ewentualnie przerzuca się je wewnątrz firmy. Niby dzieje się to w każdym biznesie, ale czy aż na taką skalę? Przy okazji tego ostatniego „odejścia” należy też podkreślić, że sprzedaż firmy zawsze wiąże się z pewnymi konsekwencjami i nie są nimi wyłącznie inkasowane pieniądze – szef, właściciel staje się pracownikiem i w końcu może się pożegnać ze swoim biznesem…

Pojawia się nie tylko pytanie o przyszłość Nest pod skrzydłami Alphabet, ale też o rozwój całego segmentu – może balon został tu sztucznie napompowany, a decyzje podjęte na fali entuzjazmu wywołanego przez zakupy Google nie były do końca racjonalne? Podejrzewam, że niebawem zaczniemy poznawać odpowiedzi na te pytania.

The post To miał być wielki skok Google. Na razie jest rozczarowanie i pożegnanie z szefem appeared first on AntyWeb.

Microsoft zapowiada letnią aktualizację Xboksa i kolejne zmiany w interfejsie

$
0
0
1608-2

Lato ma przynieść użytkownikom Xboksów One, ale także wszystkim grającym na pecetach sporo nowości. Microsoft nie ukrywa, że jego ambicją jest maksymalna unifikacja wszystkich platform. Z tego też powodu jedną z największych różnic będzie połączenie sklepów Windows Store i Xbox Store w jedno. To też wprowadzi Centra gier znane z Xboksa na pecety. Krótko mówiąc wszystkie produkcje dostępne w sklepie Windows Store, niezależnie od platformy, będą posiadały tę samą otoczkę złożoną z dodatkowych funkcji społecznościowych. Aplikacja Xboksa ma zbierać w jednym miejscu polecane gry na PC oraz Xboksa, a więc stanie się uniwersalną platformą łączącą graczy konsolowych z pecetowymi. Brzmi tak bardzo idealistycznie, że wręcz nierealnie.

I to właśnie ten element ma być kluczowym w letniej aktualizacji. Na Xboksach One pojawi się mechanizm łączenia konta z Facebookiem, który już od jakiegoś czasu jest obecny w Xboksowej aplikacji dla Windows 10. W ten sposób znajdziemy więcej znajomych grających na tej samej konsoli. Będziemy też mieli większą kontrolę nad swoim strumieniem aktywności – w końcu pojawią się ustawienia pozwalające na decydowanie, jakiego typu posty będą publikowane automatycznie. MS obiecuje również ułatwienie udostępniania treści. Przesyłanie nagrań, zrzutów ekranu czy informacji o zgromadzonych osiągnięciach ma wymagać zdecydowanie mniej wysiłku. Liczę, że w końcu pojawi się tutaj prosty mechanizm masowego kopiowania zrzutów ekranu na pamięć USB. Obecnie muszę bowiem każdy pojedynczy plik przesyłać do OneDrive’a, skąd go potem pobieram na komputerze. Szalenie wygodne…

Czekają nas też zmiany w interfejsie konsoli. Wreszcie odświeżona zostanie biblioteka gier, która dotąd była daleka od użyteczności. MS rezygnuje z poziomego przewijania na rzecz klasycznego interfejsu z kolumną z menu po lewej stronie. W niej znajdą się gry, aplikacje, gotowe do pobrania oraz kolejka pobierania. Brzmi rozsądnie, choć osobiście wolałbym to zobaczyć po prostu na głównym ekranie konsoli. Włączam Xboksa głównie po to, aby uruchamiać gry i aplikacje, a więc che mieć do nich jak najprostszy dostęp. To oczywiste.

O obecności Cortany na Xboksie One mówi się już od dłuższego czasu. Teraz w końcu gracze doczekają się jej oficjalnie. Oczywiście nie w Polsce – asystentka będzie dostępna wyłącznie w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoszech, Niemczech i Hiszpanii.

Na Windows 10 również zobaczymy kilka istotnych udogodnień. Przede wszystkim nagrane klipy z gier będziemy mogli teraz edytować w dowolnym programie, a także otrzymamy bardziej wygodne mechanizmy do zarządzania nimi. Dodana zostanie też możliwość udostępniania treści z aplikacji Xboksa bezpośrednio na Twittera. Poprawiono również działanie paska Game Bar w grach w trybie pełnekranowym w takich produkcjach, jak League of Legends, World of Warcraft, DOTA 2, Battlefield 4, Counterstrike: Global Offensive i Diablo III.

Łącznie wprowadzonych zostanie ok. 200 zmian i nowości. W ciągu nadchodzących tygodni dostęp do nowych funkcji otrzymają uczestnicy programu preview (muszą przy tym zarejestrować konsolę raz jeszcze w nowej fali testów). Oficjalna premiera nie została bliżej określona – wiemy jedynie, że nastąpi latem.

The post Microsoft zapowiada letnią aktualizację Xboksa i kolejne zmiany w interfejsie appeared first on AntyWeb.


Kraków odwiedził Sam Altman – młody Amerykanin, który trzęsie startupową Doliną Krzemową

$
0
0
Sam Altman 5

Y Combinator to marka świetnie znana w startupowym środowisku i to na całym świecie. Biznes powstał w połowie poprzedniej dekady i od tego czasu udzielił wsparcia szerokiemu gronu przedsiebiorców – to przeszło tysiąc biznesów. Te ostatnie zgłaszają się do Y Combinator na wczesnym etapie rozwoju, inkubator oferuje 120 tysięcy dolarów za 7% udziałów w firmie. Oczywiście na kasie sprawa się nie kończy – to ta mniej istotna część. Akcelerator służy wsparciem merytorycznym, pomaga rozwijać interes i przygotowuje startupy do spotkania z inwestorami, którzy wyłożą znacznie większe pieniądze. Jak się to sprawdza?

Y Combinator i jego młody szef

Wśród firm, którym Y Combinator udzielił wsparcia znajdziemy naprawdę znane marki: Airbnb, Dropbox, Reddit, Coinbase czy Stripe. Łączna wycena wspartych przez inkubator przedsiębiorstw to dzisiaj ponad 70 mld dolarów, na liście nie brakuje jednorożców, czyli firm wycenianych na ponad miliard dolarów. To chyba najlepsza reklama. Warto przy tym podkreślić, że inkubator rozwija też inne projekty, w tym przedsięwzięcia non profit, którym poświęcę więcej miejsca w kolejnym wpisie – miałem okazję rozmawiać z szefem akceleratora i warto zamieścić ją w osobnym tekście.

Za sterem biznesu od dwóch lat stoi Sam Altman. Postać ciekawa i inspirująca/deprymująca – zależy, jakie kto ma podejście. Altman ma niewiele ponad 30 lat i pełni funkcję szefa w tak potężnym biznesie. Robi wrażenie. Studiował na Stanfordzie, ale rzucił uczelnię, rozwijał startup o nazwie Loopt. W roku 2012 sprzedał go za ponad 40 mln dolarów. A dwa lata później stał na czele wspomnianego Y Combinator – szybko wdrapał się naprawdę wysoko. Nie dziwi, że przez Forbesa został uznany w ubiegłym roku za jednego z najlepszych inwestorów przed trzydziestką, a BusinessWeek nazwał go jeszcze w poprzedniej dekadzie jednym z najlepszych młodych przedsiębiorców w branży technologicznej.

Z pewnością jest to gość, któremu warto poświęcić czas, więc nie zdziwiło mnie, że do siedziby Estimote przybyły tłumy, które chciały posłuchać Altmana (albo załapać się na darmowe przekąski). Jedni tylko słuchali, drudzy zadawali pytania, jeszcze inni próbowali zagaić rozmowę o swoim startupie czy pomyśle. Albo zrobić sobie fotkę z Amerykaninem – na Facebooku w gronie znajomych z branżuni może ona zrobić wrażenie. A o czym Altman mówił odpowiadając na pytania zadawane przez Jakuba Krzycha, szefa Estimote?

Dobry produkt przede wszystkim

Szef Y Comninator kilka razy podkreślił, że najważniejszy jest produkt. Banał? Może i tak, ale część przedsiębiorców albo tego nie rozumie albo traci z oczu cel, jakim jest zadowolony klient. Amerykański biznesmen przekonywał, że tworząc własny biznes nie można ulegać pokusom stania się celebrytą (niedawno była o tym mowa pod jednym z moich wpisów) – zamiast walczyć o zdjęcie w gazecie i wywiad albo znalezienie się w zestawieniu młodych i zdolnych, trzeba pracować i udoskonalać swoje dzieło. PR czy marketing to dalszy plan, podobnie jest z braniem udziału w przeróżnych wydarzeniach, konferencjach, na ktorych można się pokazać. Liczy się produkt, produkt i jeszcze raz produkt. Gdy on będzie dobry, ludzie go polubią, powiedzą znajomym i lawina sama ruszy.

Nie przesadzaj z rozbudową zespołu

Kiedy należy rozbudowywać zespół pracujący nad produktem? Dopiero wtedy, gdy stanie się jasne, że ludzi polubili produkt i biznes rośnie w szybkim tempie. Wcześniej nie ma to większego sensu, bo im większa ekipa, tym większy kłopot – zdecydowana większość czasu tych ludzi zostanie zmarnowana na niepotrzebne procesy. Im mniejszy zespół, tym łatwiej określić, co jest priorytetem i jak się do tego zabrać. Im więcej ludzi, tym większa szansa, że będą się zajmować zadaniami pozbawionymi sensu. Efektem może być rozmycie priorytetów – wracamy do poprzedniego akapitu. A skoro już o problemach mowa, to należy pamiętać, że nie ma jednego powodu, dla którego biznes się nie udaje – zazwyczaj składa się na to pakiet pomyłek i niedociągnięć, pasmo błędnych decyzji. Nie ma sensu tłumaczyć porażki jedną kwestią. Jednocześnie nie należy się jej wstydzić – rozumieją to w Dolnie Krzemowej, rozumieją to w Izraelu, o czym pisałem jesienią.

Nie startuj z prostym biznesem – idź pod prąd

Czy jest sens wprowadzać na rynek rozwiązanie podobne do już istniejących, zajmować się tematem, który wydaje się prosty i jest już eksplorowany przez innych? Może i jest, pewnie część biznesów wypali idąc tym tropem. Ale Altman radzi zająć się czymś trudnym, bo wtedy zostanie się zapamiętanym i zauważonym (a i konkurencja znacznie mniejsza). Jako przykład przywoływał sytuację na rynku energetycznym – mnóstwo firm pracuje nad projektami w ramach OZE, a niewiele poświęca uwagę energii atomowej w nowym wydaniu. Altman dostrzegł dwa biznesy działające na tym polu i postanowił je wesprzeć. Bo się wyróżniły, ich twórcy nie poszli prostą drogą, nie ścigali się w peletonie i nie próbują pozyskać energii słonecznej – szukają w zupełnie innym miejscu.

Sprzedawaj historię sukcesu, a nie zagrożenia

Szef Y Combinator podjął też temat różnic między amerykańskimi i europejskimi startupami, między przedsiębiorcami z tych regionów. W jego ocenie podstawowy problem ludzi ze Starego Kontynentu to skupianie się na zagrożeniach. Tutejsi inwestorzy chcą je dokładnie poznać, a przedsiębiorcy zaczynają prezentacje od tego, dlaczego firmie może się nie udać. Sęk w tym, że to nie sprawdzi się za Oceanem – tam ludzie z kasą chcą usłyszeć, kiedy firma będzie warta 100 mln dolarów, kiedy miliard i jak szybko uda im się zrobić wielkie pieniądze na pomyśle. Jeżeli ktoś zaczyna prezentację od opowiadania o tym, dlaczego noga może mu się powinąć i jakie są szanse na to, że biznes padnie, to ich entuzjazm szybko znika – portfela raczej nie otworzą. Jeżeli zatem ktoś chce szukać kasy w Dolinie Krzemowej, musi przede wszystkim podkreślać swoje mocne strony i przekonywać wszystkich, że ten biznes musi wypalić, że jest skazany na sukces. Na dzień dobry mówisz, kiedy będziesz wart miliard dolarów.

Jest miejsce dla nowych firm. Dużo miejsca

Wspominałem, że Y Combinator do tej pory wsparł tysiąc firm. I trwało to dekadę. Ale plan jest bardziej ambitny – Altman mówi o nawet tysiącu firm wspieranych w każdym roku. Na pytanie czy nie jest to przesada i czy rynek przyjmie taką liczbę, odpowiedział m.in., że dużo startupów jest w USA, w Dolinie Krzemowej, ale w skali globalnej nadal widać duże pole do rozwoju. Trzeba przy tym podkreślić, że projekty stają się coraz bardziej ambitne i ludzie nie skupiają się już tylko na aplikacjach mobilnych. Część biznesów może oczywiście wyrosnąć przez przypadek – jak Airbnb, którego podłożem był… całkowity brak kasy twórców. Jedyne co mieli, to kawałek podłogi, na którym mogli przenocować człowieka za niewielką opłatą. Po latach zamieniło się to w wielki serwis łączący rzesze ludzi na świecie i wyceniany na grube miliardy dolarów.

Przy okazji rozmowy o Dolinie Krzemowej i reszcie świata, warto wspomnieć o kwestii, na którą zwrócili uwagę przedstawiciele Estimote: Kraków jest miastem porównywalnym do San Francisco, gdy mowa o liczbie ludności. Jasne, cała Dolina jest znacznie większa, ale serce to nie wielomilionowa metropolia. Kraków ma potencjał, ponieważ koszty życia i funkcjonowania firmy są tu znacznie (!) niższe niż w San Francisco. Jednocześnie nie brakuje studentów, w tym świetnych inżynierów oraz korporacji, w których mogą oni zdobywać doświadczenie. To są „zasoby”, z których można sporo wykrzesać, jest szansa na tworzenie dobrych startupów.

Estimote może być miejscem, w którym wyklują się kolejne pomysły – ich pracownicy mogą w końcu pójść na swoje i będziemy obserwować proces, który w Colinie Krzemowej trwa od lat. Wychodząc od historii i wychowanków np. HP, można prześledzić, jaką ścieżkę rozwoju uruchomiła ta firma. U nas może być podobnie. Ale jak zatrzymać tych ludzi na miejscu? Odpowiedzią paradoksalnie może być wyższy standard życia w Polsce – coraz częściej zwraca się uwagę na to, że koszty utrzymania w Kalifornii rosną i inżynierów nie stać na luksusy w tym regionie. Może się okazać, ze lepiej zostać na Starym Kontynencie. Zwłaszcza, gdy będzie się pracować nad czymś naprawdę ciekawym i uzyska się sporą swobodę działania, jednocześnie pozyskując inwestora.

Na tym na razie zakończę – w kolejnej części napisze m.in. o dochodzie podstawowym, sztucznej inteligencji oraz polskich programistach, z których możemy być dumni.

Zdjęcia: Estimote

The post Kraków odwiedził Sam Altman – młody Amerykanin, który trzęsie startupową Doliną Krzemową appeared first on AntyWeb.

Facebook nie będzie Snapchatem ani Twitchem choć bardzo tego chce

$
0
0
mark.zuckerberg.facebook.f8.2016

Przynajmniej jak na razie, ponieważ trwające właśnie testy mogą wkrótce przynieść niespodziewane rezultaty i każdy z nas będzie dysponował możliwością publikowania postów czy zdjęć bez obowiązkowego umieszczania ich na swoim profilu. Pozwala na to niewielki „checkbox” zaraz obok przycisku „Opublikuj” i menu z odbiorcami naszego wpisu. Odnalezienie tego postu będzie później możliwe przy użyciu wyszukiwarki, lecz nie dotrzemy do niego poprzez Oś czasu, co z pewnością spodoba się wielu osobm.

Facebook nie zapowiedział jej, ani nie pochwalił się nigdzie wdrażaniem takiej funkcji, lecz zapytany przez media o tę nowość skomentował ją w następujący sposób: ma ona umożliwiść swobodne dzielenie się bieżącymi przemyśleniami. Czy użytkownicy świadomi braku „konsekwencji” faktycznie z większym komfortem psychicznym będą dodawać nowe posty? Trudno powiedzieć, ale pogoń Facebooka za trendami, które wytycza od pewnego czasu Snapchat nabiera nowego znaczenia.

Zmiana wyglądu emotek w Messengerze została określona przez niektórych mianem największej zmiany na Facebooku w ostatnim czasie. Brak przejrzystej historii naszych aktywności to równie istotna, o ile nie istotniejsza zmiana, co Reakcje. Te ostatnie nie zostały chyba przyjęte tak dobrze, jak planowano – inne reakcje niż „Lubię to” nie stanowią najczęściej większego udziału niż 15-20% wszystkich kliknięć pod postem.

Publikowane w ten sposób wpisy nie będą kompletnie znikać, dlatego odnoszę wrażenie, że za pewien czas Facebook może powrócić do jednego ze swoich starszych pomysłów i pozwoli na publikowanie postów oraz wysyłanie wiadomości w Messengerze z ustawionym „timerem” (limitem czasowym). Czy wtedy Facebook przejąłby choć niewielką część aktywności użytkowników na Snapchacie? To byłby naprawdę ciekawy eksperyment i odnoszę wrażenie, że Facebook zaczyna traktować tę wizję całkiem na poważnie. Tak samo jak zapędy związane z umożliwieniem strumieniowania rozgrywki w serwisie społecznościowym (jak na razie z gier Blizzarda). Facebook Live trzeba uznać za sukces – to po prostu widać, ale próba rywalizacji ze Snapchatem czy Twitchem jest w mojej ocenie z góry skazana na porażkę. Chociaż chciałbym się mylić, bo dopiero wtedy zrobiłoby się interesująco…

The post Facebook nie będzie Snapchatem ani Twitchem choć bardzo tego chce appeared first on AntyWeb.

Nvidia Shield TV na polskim rynku w bardzo przyzwoitej cenie

$
0
0
20160607_110347_HDR

Przystawka telewizyjna, konsola, centrum multimedialne, urządzenie do streamingu – Nvidia Shield może być opisywana różnie. Jest to bowiem sprzęt o bardzo wszechstronnych zastosowaniach. Jego światowa premiera miała miejsce jesienią ubiegłego roku. Dopiero teraz doczekaliśmy się debiutu w Polsce. Konsola w wersji 16 GB (i slotem na Micro SD obsługującym nośniki do 128 GB) ma u nas kosztować 899 złotych. Za model z wbudowanym dyskiem twardym 500 GB zapłacimy już 1299 zł. W pudełku znajdziemy pełne okablowanie oraz pad Shield Controller. Za dodatkowy pad musimy dopłacić 259 złotych. W sprzedaży pojawi się również pilot (239 złotych) oraz specjalna podstawka pozwalająca ustawić Shield TV pionowo (149 zł).

Czy warto? Shield TV nie jest konsolą nową. Nie znaczy to jednak, że pod względem specyfikacji odstaje od innych sprzętów. Wewnątrz zastosowanie znalazł SoC Tegra X1 z czterema rdzeniami Cortex-A53, dwoma autorskimi rdzeniami Denver oraz potężnym 256-rdzeniowym GPU. Wszystko to dopełniają 3 GB pamięci RAM. Przekłada się to na solidną moc, która pozwala na uruchamianie wszystkich gier z Google Play, a także tytułów na wyłączność. Tych obecnie jest kilkadziesiąt, a wśród nich prawdziwe perełki, jak chociażby Borderlands Pre-Sequel czy Doom III BFG. Co najciekawsze, część z nich działa nawet w rozdzielczości 4K (jeżeli posiadamy taki telewizor). Łącznie w sklepie jest ponad 400 tytułów, które zostały zoptymalizowane pod kątem Tegry X1 oraz przystawki Shield TV. To gwarantuje nam pełne wsparcie dla kontrolera oraz płynne, bezproblemowe działanie.

Ale to nie wszystko, bo Shield TV to również usługa GeForce Now, o której pisałem na łamach Antyweba niejednokrotnie. Za 10 euro miesięcznie otrzymujemy dostęp do usługi strumieniowania gier z chmury, która spisuje się zaskakująco dobrze. Oferowane produkcje działają w rozdzielczości 720p lub 1080p i w 60 kl/s. Poza pulą bezpłatnych tytułów dla subskrybentów Nvidia prowadzi również sklep, w ramach którego możemy kupować nowe gry i przypisywać je do swojego konta. Co najlepsze, do każdej otrzymujemy też kod Steam, który możemy zrealizować na PC lub np. sprzedać i w ten sposób odzyskać część pieniędzy.

Całość działa pod kontrolą Androida TV (6.0 Marshmallow). I tu należą się Nvidii gromkie brawa, bo ich urządzenia są nieustannie aktualizowane i dopracowywane od strony software’owej. Pierwszy tablet Shield, który startował w lipcu 2014 roku z Androidem 4.4.2 na pokładzie, dziś pracuje pod kontrolą wersji 6.0.1. To dostateczny powód, aby zainteresować się sprzętami z tej linii, bo nie ma aktualnie na rynku drugiego producenta, który by tak sprawnie sobie radził z aktualizacjami, a przy tym nieustannie słuchał głosów graczy i użytkowników.

Sprzedaż Shield TV rusza 20 czerwca. Przyznaję, ze sam sobie ostrzę zęby, bo ceny zdecydowanie nie są wygórowane. Naszą recenzję Nvidia Shield TV znajdziecie tutaj.

The post Nvidia Shield TV na polskim rynku w bardzo przyzwoitej cenie appeared first on AntyWeb.

Everblume sprawi, że przez cały rok w kuchni albo salonie będzie można uprawiać pomidory, truskawki i zioła

$
0
0
food-wood-tomatoes

Everblume – tak nazywa się firma, która chce nas zachęcić do całorocznej uprawy roślin w domu. Przy czym pod hasłem „roślina” nie kryje się kaktus albo paprotka: mowa o ziołach, warzywach i owocach (oczywiście kwiaty też mogą być, ale na to pewnie zdecyduje się mniej klientów). Jak to w dzisiejszych czasach bywa, sprzęt jest inteligentny, a centrum zarządzania stanowi smartfon. Jak to wszystko działa?

Uprawiaj sam albo zdaj się na automat

Everblume tworzy urządzenie, które w założeniu ma umożliwić całoroczną uprawę roślin. Podstawą pomysłu jest hydroponika, czyli sposób uprawy roślin, w którym nie wykorzystuje się gleby. Tu bazę stanowi woda ze składniami odżywczymi, ewentualnie także granulat pełniący rolę stabilizatora, wypełnienia w donicach – w tym przypadku raczej niepotrzebny. Wyklucza się glebę, a zatem i poważny kłopot: z obciążeniem, sprzątaniem, przesadzaniem itd. Rośliny mają się rozwijać w roztworze wapniowo-magnezowym, który będzie można kupić od Everblume lub stworzyć samemu (jeśli projekt wypali, pewnie pojawią się roztwory oferowane przez inne firmy).

Użytkownik na specjalnej tacy układa nasiona rośliny, którą chce uprawiać i dodaje wodę oraz wspomniany roztwór. Przypomina to domową uprawę kiełków, pewnie część z Was zna to z autopsji. Jednak w tym przypadku kiełki zamieniają się w duże rośliny. Rosną w urządzeniu, które kształtem i rozmiarami przypomina lodówkę. Wewnątrz znajduje się oświetlenie LED oraz przeróżne sensory, całość jest podłączona do sprzętu mobilnego i odpowiedniej aplikacji. Po umieszczeniu nasion na tacy, użytkownik w owej aplikacji określa, co zamierza uprawiać i może się zdać na automat – program dostosuje warunki wzrostu do rośliny. Dobierze natężenie światła, wilgotność czy temperaturę. Pozostaje czekać na efekty.

Oczywiście można zrezygnować z automatu i ręcznie (chociaż nadal za pośrednictwem smartfonu) decydować, jak ma być uprawiana dana roślina. W tym drugim przypadku to klient wybiera, czy chce jedną dużą roślinę, czy kilka mniejszych, jak bardzo ma być „nawożona” roztworem. Jeśli ktoś lubi eksperymenty i chce stworzyć idealne pomidory czy doskonałą bazylię, może się bawić. Jeśli zwyczajnie chce się pochwalić, że ma własne pomidory w mieszkaniu przez cały rok, to odpala automat. Proste? Raczej tak. Trzeba przy tym dodać, że przybywa firm, które w taki sposób chcą uprawiać rośliny – na większą lub mniejszą skalę dzieje się to w różnych zakątkach globu, dla jednych to zabawa, dla innych nadzieja na obniżenie cen żywności.

Everblume, czyli postaw w kuchni kolejną lodówkę

Czy to ma szansę się przyjąć? Odpowiedź jest banalna: to zależy. Na razie nie znamy ceny urządzenia, zespół nawet nie skończył go projektować. Nie wiadomo, czy uda się pozyskać pieniądze od inwestorów albo w ramach finansowania społecznościowego. Kolejna kwestia to rozmiar produktu – to nie jest szczoteczka do zębów, o której pisałem rano, ale maszyna wielkości lodówki. I to maszyna ciągnąca zapewne sporo energii elektrycznej. Trzeba mieć miejsce i kasę na wyższe rachunki. Sprzęt musi być rzeczywiście prosty w obsłudze, nieawaryjny i spełniać swoje zadanie: naprawdę muszą w nim rosnąć rośliny.

Jeśli uda się to ogarnąć, to pomysł nie jest pozbawiony sensu – znam osoby, które decydują się np. na zielniki czy uprawę papryki na balkonach albo tarasach. Bo chcą mieć swoje produkty, takie, co do których mają pewność, że nie są np. skażone chemią. Trudno jednak prowadzić taki zielnik na balkonie w grudniu. Everblume rozwiązałby ten problem. Zabawa pewnie nie będzie tania, ale wiele osób na nią stać. Coraz więcej ludzi robi w domu chleb, wędliny, sery czy przetwory, staje się to modne i popularne, więc i uprawa pomidorów w automatycznej skrzyni może się spotkać z zainteresowaniem klientów. Potencjał jest.

The post Everblume sprawi, że przez cały rok w kuchni albo salonie będzie można uprawiać pomidory, truskawki i zioła appeared first on AntyWeb.

Świetny miks Quake’a, League of Legends i Team Fortress 2. Recenzja Overwatch

$
0
0
Overwatch

Battle Arena Games – tak Overwatch nazwał ostatnio Tadek “zooltar” Zieliński i trudno się z nim nie zgodzić. Świat chętnie nazywa nową produkcję Blizzarda FPS-ową grą MOBA i pewnie sporo w tym prawdy. Wspólnych cech z LoL-em czy DOTA jest tu bowiem sporo, różnic jednak też. Jeśli miałbym napisać czym jest Overwatch, powiedziałbym, że wielkim garem, do którego wrzucono Quake’a, LoL-a i Team Fortress 2. Darujmy sobie jednak szufladki, porównań jednak nie unikniemy, Blizzard wziął po prostu najlepsze elementy z wymienionych gier (lub gier podobnych) i zgrabnie je połączył. To stanowi o mocy Overwatch, ten pomysł wystarczyło po prostu dobrze wykonać i odprawić blizzardowe czary.

Każdy może zacząć

Jedną ze świetnych rzeczy w Overwatch jest to, że nie odrzuca na samym początku. Grę można rozpocząć prostym, ale dobrze spełniającym swoją rolę samouczkiem, gdzie poznamy podstawowe zasady walki. Można też po prostu wskoczyć do szybkiego meczu i uczyć się wszystkiego samemu. I pewnie od razu będzie Wam dobrze szło, bo taktyka “biegnij i strzelaj” nie jest wbrew pozorom taka bezsensowna, daje przede wszystkim masę frajdy. I jestem prawie pewien, że od razu połkniecie bakcyla, bo zarzucanie przez Overwatch haczyka wychodzi wręcz świetnie – a potem trzyma i trzyma przed ekranem przez długie godziny, w moim przypadku kilkukrotnie aż do świtu mimo tego, że rano musiałem jechać do biura. Nie znaczy to oczywiście, że Overwatch jest prosty i nie ma głębi, ale o tym za chwilę.

21 postaci i 12 miejscówek. Początkowo taka ilość bohaterów trochę przytłacza, ale jestem pewien, że szybko znajdziecie kogoś dla siebie. Herosi są charakterystyczni, świetnie opracowani pod każdym względem, zarówno wizualnym jak i “rozgrywkowym”. Nie pokuszono się o standardowe dla FPS-ów rozwijanie umiejętności czy kupowanie nowych broni za punkty doświadczenia. EXP faktycznie jest, ale nie daje niczego poza kosmetyką (skórki, spray’e do malowania, pozy i gagi), wszystkie postacie i umiejętności zdefiniowane są od początku. Atak, obrona, tank i wsparcie – na takie cztery klasy podzielono wspomniane 21 postaci, zapewne stąd wzięło się porównanie do gier MOBA. Sam zawsze lubiłem być na pierwszej linii, dlatego najchętniej gram Soldierem i Hanzo, jestem jednak pewien, że szybko znajdziecie swoje miejsce w drużynie. Aha, poza klasycznym atakiem podstawową bronią mamy tu również ataki specjalne, które odnawiają się po kilku sekundach – tak, jak w grach MOBA.

W grupie siła

Overwatch to strzelanka drużynowa. Nie ma tu klasycznego deathmatchu, nie ma trybu samotnego wilka. Eskortujemy (lub przeszkadzamy przeciwnej drużynie eskortować) ładunek (kłania się Team Fortress 2), bronimy (lub atakujemy) punkty, bądź skupiamy się na kontroli centralnego punktu mapy. Tryby są trzy i gra przydziela je dynamicznie w zakładce Quick Play. Można również grać w tygodniowe Brawle, świetnie bawiłem się zarówno w trybie, gdzie moce odnawiały się szybciej, ale bohaterowie mieli dłuższy pasek zdrowia, jak i w trybie gdzie walczyłem na jednej mapie, a do wyboru miałem tylko biegającego z mieczem i gwiazdkami Genjego oraz dzierżącego łuk Hanzo.

Drużyna jest najważniejsza i gra przypomina o tym już na etapie wyboru postaci informując, że w grupie brakuje którejś z klas. Warto brać sobie takie sugestie do serca, odpowiednie dobranie bohaterów to bowiem jeden z kluczy do sukcesu. Drugim jest zgrana ekipa, która ponad własne fragi postawi wykonywanie zadań. Poświęcenie własnego życia przy przepychaniu ładunku wielokrotnie ratowało moją drużynę przed zbliżającą się przegraną – szkoda tylko, że bawiąc się z losowymi graczami trudno trafić na takich śmiałków. Jeśli więc zdecydujecie się na samotną zabawę, będziecie mieć masę frajdy, ale nie poznacie Overwatch w pełni. Więcej przyjemności czerpałem z zabawy ze znajomymi, gdzie tworzyliśmy pełną, sześcioosobową drużynę, najczęściej gra stawiała nas w szranki z podobną ekipą, dzięki czemu taktyka i współpraca były na wysokim poziomie. Niestety większość “randomów” nie używa dobrze działającej komunikacji głosowej, pozostaje wtedy trzymać kciuki, by większość współtowarzyszy nie okazała się głąbami całkowicie pomijającymi drużynową ideę Overwatch.

Graj więcej, będziesz lepszy

Tak, jak wspomniałem – w Overwatch niczego nie osiągniecie zdobywając kolejne poziomy doświadczenia. Niczego poza realnym doświadczeniem, które tu okazuje się prawdziwą nagrodą za czas spędzony z grą. Po pierwsze – nauczycie się miejscówek, po drugie postaci, po trzecie technik kluczowych dla poszczególnych trybów. I faktycznie widać, że inaczej grają osoby rozpoczynające swoją przygodę, a inaczej gracze, którzy spędzili przy Overwatch długie godziny. 12 lokacji wzorowanych jest na prawdziwych miejscówkach, wyglądają inaczej, schemat ich budowy jest jednak dość podobny – szeroka ścieżka na środku, korytarze po bokach. Nie oznacza to jednak nudy, znajdziecie fajne zakamarki nadające się do “kampienia”, nauczycie się gdzie warto rozstawiać działka, zrozumiecie gdzie nie warto stawać na środku. Chociaż w sumie nigdzie nie warto stawać na środku.

Wspominając o 21 bohaterach zapomniałem o jednej istotnej rzeczy – herosów można zmieniać w trakcie gry, po każdej śmierci. To niezwykle ważne, można bowiem dostosowywać skład do aktualnej sytuacji na placu boju i warto o tym pamiętać. Czasem zrezygnujcie z wyboru ulubionej postaci i zamiast tego uzupełnijcie skład brakującą klasą, bo to niejednokrotnie przechyli szalę zwycięstwa na Waszą stronę.

Zachęta do zabawy

Blizzard zgrabnie ukrył statystyki gracza. Głównie po to, by ten nie zaprzątał sobie głowy analizowaniem chociażby kill ratio – bo i po co miałby się na tym skupiać? Wyeksponowano “zagranie meczu” (najlepsza akcja konkretnego starcia) oraz zdobyte podczas gry medale. Dzięki temu nikt nikogo nie hejtuje, nikt na nikogo nie bluzga. Można zagłosować punkcikiem na jednego z wybranych graczy i tyle. Super sprawa, cały czas miałem wrażenie, że dobrze mi idzie i żadne tabelki nie wybijały mnie z rytmu. Overwatch jest przyjazny od początku do końca – ciekawe jak zmieni się to po wprowadzeniu starć rankingowych, podejrzewam jednak, że chcący grać na poważnie pójdą tam, w zwykłych meczach zostaną natomiast osoby, które chcą się po prostu dobrze bawić.

Co z tym e-sportem?

Drzemie tu duży e-sportowy potencjał, ale Blizzard musi zadbać o to, by ten wątek pociągnąć. Można się przyczepić do tego, że póki co jest tu trochę za mało zawartości i nie dostaliśmy pełnego produktu – czytałem takie opinie i w pewnym sensie się z nimi zgadzam. Znam również osoby, które podobnie jak ja spędziły przy Overwatch kilkadziesiąt godzin i tego typu odczuć nie miały. Jedno jest pewne – dużo w grze zmienią nadchodzące aktualizacje, w tym rankingi i mam nadzieję dopracowany tryb widza, który pozwoli tworzyć dobre i efektowne transmisje z profesjonalnych meczów. Byle tylko mikrotransakcje nie psuły zabawy, ale póki co nie zauważyłem, by się na to zanosiło.

Jeszcze przed premierą Blizzard grzebał przy naprawianiu balansu i pewnie będzie grzebał dalej. Wiemy, że walczy z oszustami, co bardzo pochwalam i szanuję. Ma świetną platformę i to od ich działań zależy, jak ta będzie się rozwijać. A znając Blizzarda jestem pewien, że Overwatch czeka świetlana przyszłość, przynajmniej jeśli chodzi o aktualizacje i dodawanie zawartości. Czy ma szansę na konkurowanie z gigantami e-sportu? Zobaczymy, strzelam że tak. Dla mnie w tej chwili ważne jest natomiast to, że gra nie wyrzuca z meczów (chyba, że za długo stoicie nieruchomo, wtedy po wyrzuceniu czeka na Was kara. Dokładnie -75% doświadczenia przez 3 mecze z rzędu) i nie wykazuje większych problemów ze znalezieniem rozgrywki, lagów również nie uświadczyłem.

A grafika?

Wizualnie Overwatch nie powala, nie wnosi też niczego nowego jeśli chodzi o techniczne podejście do tworzenia gier. Nowa produkcja Blizzarda nie jest najładniejszą grą ostatnich lat, ale przecież nikt nie mówił, że będzie zabiegać o taki tytuł. Czy jest brzydka? Absolutnie nie, bo przyłożono się do detali, klimatu, kolorystyki. Tu pasuje w zasadzie wszystko, od projektów bohaterów, przez wykonanie aren, aż do drobiazgów w postaci wybuchów czy efektów świetlnych. Koniecznie przyglądajcie się detalom, znajdziecie tu sporo easter eggów, szczególnie jeśli jesteście fanami gier Blizzarda. Na PlayStation 4i Xboksie One udało się osiągnąć rozdzielczość 1080p przy 60 klatkach animacji na sekundę, a PC-tową wersję zoptymalizowano tak, że komfortowo pograją w nią nawet posiadacze średniej mocy sprzętów. Wszystko po to, by wszyscy mogli się cieszyć Overwatch.

Czy jest kolorowo i komiksowo? Tak, zdecydowanie – i tu już musicie sami ocenić, czy taka stylistyka Wam pasuje. Moim zdaniem oprawa się sprawdza, ale jeśli spodziewacie się ponurych miejscówek i poważnej atmosfery, w Overwatch jej nie znajdziecie. Przypomina mi to trochę Team Fortress 2 gdzie przecież też przyjęto dość specyficzny styl graficzny i jakoś nikt na niego nie marudził. Tyle, że tu jest więcej kolorów.

Mówiąc o grafice nie sposób nie wspomnieć o kapitalnie zrealizowanych filmach animowanych, które pojawiały się w sieci przed premierą Overwatch. Jeśli nie mieliście okazji ich obejrzeć, koniecznie sprawdźcie. Jak to zwykle w przypadku Blizzarda bywa, wyglądają fantastycznie, wprowadzają też do świata gry, która wbrew pozorom nie jest wielkim garem, do którego bezmyślnie wrzucono 21 postaci.

Polskiego dubbingu nie ocenię, choć po czasie spędzonym z betą miałem bardzo miłe odczucia. Recenzencka wersja na PlayStation 4 ma jedynie język angielski. Trudno winić tu wydawcę, w końcu on tylko dostał płyty z grą – szkoda jednak, że Blizzard ponownie nie zdecydował się na udostępnienie recenzentom zlokalizowanej gry.

Kilka dni temu ustawiłem sobie motyw z końcówki starcia jako dzwonek w telefonie. Dziwne? Dziwne, ale ścieżka dźwiękowa w Overwatch jest naprawdę fajna, pasuje do gry, pasuje do settingu i wpada w ucho. Czego chcieć więcej po OST?

Werdykt

Dawno żadna gra wielooosobwa tak mnie nie wciągnęła. Po prostu siadam i gram – jeszcze jeden mecz i jeszcze jeden, i jeszcze jeden. Overwatch to jeden z najlepszych sieciowych FPS-ów ostatnich lat i jestem pewien, że będę w niego grał jeszcze przez długi czas, czekając na kolejne nowości, które przecież Blizzard prędzej czy później zaimplementuje. Czy gra sprawdzi się jako tytuł e-sportowy? Ma ku temu predyspozycje, ale i trudny start, może więc być różnie. Trzymam jednak kciuki, chętnie pooglądam profesjonalne mecze w Overwatch. Jeśli szukaliście bardzo dobrej, wciągającej strzelanki wieloosobowej, nowa produkcja Blizzarda jest tytułem dla Was. Sprawdźcie, a jest więcej niż pewne, że magia Blizzarda zadziała i ciężko Wam będzie znaleźć czas na inne gry. Podobnie jak mi.

Ocena: 9/10

The post Świetny miks Quake’a, League of Legends i Team Fortress 2. Recenzja Overwatch appeared first on AntyWeb.

Lokalnyrolnik.pl z milionem złotych dofinansowania

$
0
0
maxresdefault

Serwis lokalnyrolnik.pl pochwalił się zamknięciem drugiej rundy finansowania, w trakcie której udało się zgromadzić środki w wysokości 1 mln złotych. Pochodzą one od funduszy Protos Venture Capital oraz Hedgehog Fund. Udziałowcami są też Anna i Robert Lewandowscy. Środki pozyskane z dofinansowania zostaną przeznaczone głównie na ekspansję do kolejnych miast Polski oraz intensyfikację działań marketingowych.

Lokalnyrolnik.pl jest czymś co w rodzaju internetowego bazaru, który ma łączyć lokalnych producentów żywności ekologicznej z klientami.

Lokalnyrolnik.pl został założony przez Sylwię Sławińską i Andreja Modica. Serwis swój początek wziął, jak określają twórcy, z ludzkiej potrzeby. Ich córka miała alergię na produkty z konserwantami i chemicznymi dodatkami, co skłoniło ich do poszukiwania rozwiązania. Sylwia Sławińska tłumaczy:

Długo szukaliśmy rozwiązania problemu alergii pokarmowej u naszej córeczki. Początkowo wydawało nam się, że jesteśmy skazani na kupowanie tzw. żywności ekologicznej, która, jak wszyscy wiemy, jest bardzo droga. Co gorsza, kupując jedzenie eko, wcale nie mamy pewności, że nasza żywność rzeczywiście nie została niczym spryskana. Ze względu na to, że producenci żywności ekologicznej są zazwyczaj zlokalizowani daleko poza granicami Polski, nagminnie zdarza się, że, pomimo zapewnień producenta, żywność i tak bywa ostatecznie poddawana działaniu środków chemicznych chroniących przed zepsuciem w czasie transportu (!). Całe szczęście, okazało się, że istnieje rozwiązanie alternatywne – żywność lokalna.

The post Lokalnyrolnik.pl z milionem złotych dofinansowania appeared first on AntyWeb.

Tak oceniacie naszą pracę – poznaliśmy Wasze opinie w ankiecie i wyłoniliśmy zwycięzców!

$
0
0
control-427512_1280

Kto czyta Antyweb?

Niemal połowa z Was to osoby w wieku od 26 do 35 lat. Prawie co trzeci czytelnik Antyweb mieści się w przedziale od 16-25 lat. Co nas niezmiernie cieszy, co piąta osoba wchodząca na Antyweb ma od 36 do 45 lat.

antyweb

Antyweb wydaje się być niesamowicie zmaskulinizowany, czego odrobinę się spodziewaliśmy. Ale – warto wspomnieć, że co 20 czytelnik na Antywebie to kobieta. :)

antyweb

Najwięcej na Antywebie jest mieszkańców miast od 100 tys. do 500 tys. mieszkańców (24,3%). Co piąta osoba pochodzi z miasta powyżej 500 tys. do 1 miliona i podobny odsetek z miast, które mogą pochwalić się więcej niż 1 mln obywateli. Co dziesiąty czytelnik Antyweba to osoba zamieszkująca wieś.

antyweb

Zapytaliśmy naszych Czytelników również o staż na Antywebie. Okazuje się, że aż 7% z badanych jest z nami od samego początku. Niemal co trzeci Czytelnik zna nas od dwóch lat i podobnie jest z osobami o 4-letnim stażu. Blisko co piąta osoba jest z nami od roku.

antyweb

Z czego korzystają nasi czytelnicy?

Zapytaliśmy Was o serwisy VOD, usługi strumieniowania muzyki, systemy operacyjne w tabletach oraz komórkach, a także profil grania w gry. Tutaj ukazały się nam bardzo ciekawe dane.

antyweb

antyweb

Netflix, mimo dalej bardzo kontrowersyjnej oferty w naszym kraju uplasował się bardzo wysoko, jednak prześciga do Player. iPla wśród czytelników Antyweba przegrała z Netflixem, dalej są HBO GO oraz VOD TVP. Co ciekawe, większość z Was korzysta z innych serwisów, których nie ujęliśmy w pytaniu. Dodatkowo, najpopularniejszym serwisem, w którym słuchacie muzyki okazał się być… YouTube. Tuż za nim uplasował się Spotify, a Tidal, Apple Music, Google Play Music oraz Deezer stanowią daleki margines.

antyweb

Najpopularniejszym systemem operacyjnym na tabletach wśród Was okazał się być Android, co nas właściwie nie zdziwiło. Dalej uplasował się iOS, który odpowiada za co piąte wskazanie, a następnie Windows, który uzyskał niespełna 10 punktów procentowych w badaniu. Najciekawsze jest jednak to, że ponad co trzeci czytelnik nie posiada tabletu w ogóle.

antyweb

Pytanie o system mobilny na smartfonie jednoznacznie wskazało lidera zestawienia. Blisko 3/4 z Was opowiedziało się za Androidem, a co piąty czytelnik korzysta z iOS. Windows uzyskał nieco ponad 15% – ale to nie zdziwi ze względu na to, że w Polsce mobilna platforma Microsoftu trzyma się całkiem nieźle, mimo ogólnych spadków na świecie.

antyweb

Antywebowi gracze to przede wszystkim fani #PCMasterRace – ponad połowa opowiedziała się za graniem na komputerach. Co piąty z Was do gry używa konsoli PlayStation, a nieco ponad 13% odpowiedzi wskazywało na Xboksa. Bardzo wysoko uplasowały się… urządzenia mobilne, które zgarnęły 1/3 wskazań. Co piąta odpowiedź dotyczyła natomiast… braku zainteresowania graniem.

antyweb

Ankieta wyłoniła również zwycięzcę w kategorii „najbardziej rozchwytywany producent smartfonów”. Samsung zgarnął 1/4 wszystkich głosów, a tuż za nim uplasował się Apple odpowiadający za co piąte wskazanie. Na dalszych miejscach znalazły się kolejno LG, Nokia oraz Sony, a ogon peletonu zamykają HTC, Huawei, Xiaomi oraz Blackberry.

Jak oceniacie Antyweb?

antyweb

antyweb

antyweb

antyweb

Jednoznacznie wskazaliście nam, że artykuły są wystarczająco obszerne – ani za krótkie, ani za długie. Podoba Wam się również częstotliwość, z jaką podajemy Wam treści. Pozytywnie oceniacie również jakość publikowanych informacji, wygląd naszej strony, jej szybkość działania, a także nawigację po stronie.

Co znaczy dla nas to badanie?

To dla nas przede wszystkim pogłębiona ewaluacja naszej codziennej pracy. Doboru tematów, kolegiów, wewnętrznych dysput oraz stylu każdego z nas. Tego nie da się wyłapać tylko za pomocą komentarzy, które dla nas są czasami srogie, ale również potrzebne. Okazuje się jednak, że w morzu jawnej krytyki mimo wszystko żywicie do nas bardzo pozytywne uczucia i z tego powodu bardzo się cieszymy. Przez 10 lat działalności Antyweba redakcja starała się uczynić to miejsce czymś więcej niż kolektywny blog, gdzie zbiera się tylko przypadkowe opinie na temat technologii. To również spoiwo dla sporej społeczności, która czynnie angażuje się w to, co dzieje się w technologiach w ogóle, a przy okazji – w Antywebie.

Za to Wam serdecznie dziękujemy!

Nie zapomnieliśmy! Oto wygrani w ankietowym konkursie:

O chińskich markach telefonów, które bez problemu mogą konkurować ze znanymi markami. Brakuje fajnych rekomendacji i porównań tych smartfonów w polskim internecie. ~Mordzio

Myślę że mogłoby być więcej artykułów o wykorzystaniu smartfonów w różnych aspektach życia. Coś w rodzaju najlepsze smartfony/aplikacje dla studentów, biznesmenów, lekarzy, rodziców itp itd ~k.rajca94

Powinniście zrobić cykl o polskich firmach (nie tylko startupy i nie tylko związane bezpośrednio z IT) takich jak PESA lub/i zrobić serię o tym jak pracują systemy infromatyczne w różnych przedsiębiorstwach publicznych w Polsce (np. tłumaczące jak działają cyfrowe tablice przystankowe w Warszawie czy Wrocławiu). Przede wszystkim brakuje mi tego, że mamy masę fajnych polskich firm, przedsięwzięć, o których można byłoby w ciekawy sposób napisać/ zrobić wywiad lub nakręcić wideo jak i co się dzieje od „kuchni”. Fajnie byłoby opowiedzieć w jaki sposób przebiegał proces tworzenia np Darta PESY. :)
~maciek-k.

Celowo nie podawaliśmy pełnych adresów e-mail, zwycięzców prosimy o kontakt na biuro(at)antyweb.pl. Gratulujemy!

The post Tak oceniacie naszą pracę – poznaliśmy Wasze opinie w ankiecie i wyłoniliśmy zwycięzców! appeared first on AntyWeb.


Polscy właściciele samochodów Volkswagena idą na wojnę z koncernem. Kilkaset osób złoży pozew zbiorowy

$
0
0
pexels-photo-66358

Pozew zbiorowy to u nas nadal pewna egzotyka – rozwiązanie nie jest często stosowane, ale ludzie zaczynają się organizować i walczyć o swoje prawa w grupach. Pozytywne zjawisko, więc szybko sprawdziłem temat, gdy usłyszałem w serwisie informacyjnym, że kilkuset Polaków zamierza wytoczyć działa przeciw koncernowi Volkswagen. Wcześniej wydawało się, że firmie upiecze się nad Wisłą.

Dieselgate nie zniechęciło do zakupów

Podłożem sprawy jest oczywiście dieselgate, afera, o której piszemy od kilku kwartałów. Zaczęło się od Volkswagena na rynku amerykańskim, szybko rozprzestrzeniło się na inne rynki i kolejne firmy– okazuje się, że w tym biznesie trudno trafić na kogoś uczciwego. Niemiecki gigant motoryzacyjny zderzył się ze sporymi problemami, ale wspominałem kiedyś, że Polacy nie zrezygnowali z zakupu aut tej marki. tak przynajmniej sprawy miały się pod koniec 2015 roku, może potem klienci chętniej wybierali inne marki? To jedna kwestia – inną jest to, jak na doniesienia o dieselgate zareagowali właściciele samochodów, w których manipulowano wynikami. W tym przypadku mogę przywołać doniesienia z marca bieżącego roku.

Już od pierwszych informacji o skandalu spalinowym grupy Volkswagen w Polsce pojawiły się głosy o złożeniu do sądu pozwu zbiorowego przeciwko nieuczciwym praktykom producenta. Choć przedsięwzięcie nie doszło do skutku, do walki o swoje prawa stanęła jedna osoba ze wsparciem prawników. Pozywa Volkswagena na 30 000 zł.

Właściciel leasingowanego wcześniej egzemplarza samochodu volkswagen sięgnął po opinię Stowarzyszenia Rzeczoznawców Samochodowych, Maszyn i Urządzeń Automobilklub Nowy Świat. Eksperci udowodnili obecność oprogramowania manipulującego emisją spalin – donosi Polsat News.[źródło]

W pozwie wskazano nie tylko na oprogramowanie, lecz także na mniejszą wydajność silnika oraz większe spalanie niż wynika z oficjalnych zapewnień producenta. Przy okazji tej sprawy wspominano, że to pierwszy pozew przeciw koncernowi złożony w naszym kraju. Marzec 2016 roku, a zatem pół roku po wycieku afery, jeden pozew i to nie pozew zbiorowy – mizernie to wyglądało, można było odnieść wrażenie, że Polakom jest wszystko jedno. Albo nie chce im się organizować, nie wiedzą, jak to zrobić. Najświeższe doniesienia temu przeczą.

Pozew zbiorowy i całkiem niezła organizacja

Mając w pamięci informacje o jednym pozwie, z uwagą słuchałem wiadomości radiowych, w których pojawiły się hasła „pozew zbiorowy”, „Polska” i „Volkswagen”. szybkie szukanie w Sieci i mam:

Polscy właściciele aut marki Volkswagen idą do sądu. W lipcu chcą złożyć pozew zbiorowy przeciwko niemieckiemu producentowi. Chodzi o ujawnioną w ubiegłym roku sprawę oszukiwania przez Volkswagena w testach emisji szkodliwych spalin.

Początkowo podpisać pod pozwem ma się 350 osób skupionych w Stowarzyszeniu Osób Poszkodowanych przez Spółki Grupy VW. Z czasem do tego pozwu mogą dołączać jednak także inni kierowcy.[źródło]

Właściciele domagają się wymiany samochodów na nowe lub zwrotu pieniędzy. Wskazują m.in. na problemy z zanieczyszczeniem środowiska, które w naszym kraju jest naprawdę poważną sprawą. Trzeba też podkreślić, że temat nie dotyczy jedynie kierowców pojazdów marki Volkswagen – pod pozwem podpiszą się też właściciele aut innych marek wchodzących w skład koncernu. To m.in. Skoda, która w Polsce jest dość popularna.

Zaintrygowało mnie wymieniane i w tych doniesieniach i w informacji z marca Stowarzyszenie Osób Poszkodowanych przez Spółki Grupy VW. Google szybko pomógł i trafiłem na stronę, która prezentuje się naprawdę dobrze – widać, że ktoś to organizuje na poważnie, profesjonalnie. Są aktualności (faktycznie świeże), są informacje o aferze, jest nawoływanie do walki o swoje prawa. Mamy też kontakt i profil na Facebooku, który „żyje”. A, nie mogło zabraknąć memów – to dzisiaj podstawa. Przyznam, że jestem zaskoczony organizacją, wierzę w to, że pozew zbiorowy w tym przypadku może wyglądać profesjonalnie, a odpowiedni rozgłos sprawi, że zwiększy się liczba kierowców, którzy będą dochodzić swoich praw. Sprawa zdecydowanie godna uwagi. Można? Można…

The post Polscy właściciele samochodów Volkswagena idą na wojnę z koncernem. Kilkaset osób złoży pozew zbiorowy appeared first on AntyWeb.

CDA.pl w dwa lata dwa razy większy, odwiedza go już 7 mln Polaków

$
0
0
Screenshot 2016-06-07 at 20.12.36

Moją uwagę niezmiennie skupiają wyniki legalnego serwisu z nielegalnymi treściami (oczywiście usuwanymi na każde żądanie właścicieli praw autorskich), czyli CDA.pl. Na dziś ponad 7 mln Polaków odwiedza ten serwis, skąd ten ogromny ruch?

Spójrzmy jak to wyglądało jeszcze w 2014 roku (obie tabelki z serwisu Marketing przy kawie – Maj 2014, Maj 2015).

To rok, w którym serwis już mógł się pochwalić przychodami 4 mln zł i zyskiem 3 mln zł. Odsyłam do innego wpisu Grzegorza po szczegóły.

Rok później dwa miliony więcej.

Obecnie grubo ponad milion kolejnych użytkowników przybyło. Pamiętajmy, że te dwa lata to okres hurtowo zamykanych nielegalnych serwisów, udostępniających premiery kinowe, których początek dał Kinomaniak. Tak więc z całą pewnością trafiają tu masowo wszyscy ich użytkownicy w poszukiwaniu treści, które znajdowali wcześniej w zamkniętych serwisach.

Sami właściciele CDA.pl próbują wybielić swój serwis dogadując się z dystrybutorami filmów i uruchamiając płatny serwis premium. Tylko czy tego szuka tu 7 mln Polaków?

Spójrzmy w otwartej wersji serwisu na pierwszy z brzegu hit kinowy z końca zeszłego roku – Marsjanin. Dostępny w dobrej jakości, nie mówiąc o niezliczonych innych hitowych pozycjach, również z ubiegłego roku, włączając topowe seriale. HoC z tego roku, również.

Jeszcze niedawno mieliśmy nadzieję, że wejście do polski Netflixa rozwiąże ten problem, ale jak dla mnie końca jego nie widać. CDA.pl rośnie, za rok, dwa będą musiały się z nim już liczyć największe polskie portale. Czy w obliczu braku skuteczności czyszczenia serwisu z nielegalnych treści (znamy problemy właścicieli tych treści, zgodnie twierdzą, że w miejsce usuniętego pojawia się kilka innych) ktoś zdecyduje się zamknąć ten serwis, podobnie jak Kinomaniaka, który takiego zasięgu nigdy nie osiągnął?

Jak spojrzycie na ostatnią tabelkę badania internetu za maj 2016, od razu zobaczycie, że ten serwis przyciąga ogromną ilość internautów, w porównaniu z innymi wiodącymi polskimi serwisami. Co im zaproponować w zamian tego, co tam poszukują, jak przerobić ten serwis na w pełni legalny z legalnymi treściami, by te 7 mln ludzi nadal chciało tam wchodzić?

Nie wiem czy ta myśl spędza sen z powiek właścicielom tego serwisu, porównując dane finansowe z 2014 roku z obecną liczbą użytkowników, można mówić, że dziś jeszcze kasa płynie do nich strumieniami, przy niskich kosztach. Ale w końcu ktoś tupnie nogą i bańka pęknie. Powiecie, powstanie kolejny, który tę lukę wypełni. Oj, nie sądzę, jeśli komuś uda się z tym uporać, nie pozwoli na kolejną samowolkę w takiej skali.

The post CDA.pl w dwa lata dwa razy większy, odwiedza go już 7 mln Polaków appeared first on AntyWeb.

Dalsze spowolnienia na rynku smartfonowym to już nie tylko groźba, ale i problem dla całej branży

$
0
0
iphone-563065_1280

Z taką intencją przesiadłem się choćby na iPhone’a, za którym nie pojadę z wywalonym do wierzchu jęzorem do Drezna, kiedy pojawi się tam „siódemka”. Poczekam jeszcze rok i kupię 7S/8(?), kiedy 6S będzie już poważnie przestarzały. I co więcej, cieszy mnie fakt, że telefon przytrzyma cenę i sprzedając go wezmę za niego jeszcze całkiem dobre pieniądze, które zamortyzują mi kupno kolejnej generacji. Z takiego założenia wychodzę nie tylko ja, ale i gros innych konsumentów nowych technologii. Kupujemy telefon już nie na rok, ale na lata – i nie trzyma nas przy tym tylko umowa operatorska. Wszyscy kupują jak chcą – droższe telefony, tańsze, albo te średnie. Zaczynamy dochodzić do takiego momentu, w którym i średniaki mogą posłużyć naprawdę długo – w przypadku tańszych sprzętów z Androidem nie byłbym już taki hurraoptymistyczny. Wiemy jednak, że w Europie, w Ameryce Północnej oraz niektórych regionach Azji trudno będzie wykręcić zadowalające inwestorów cyferki i wszystko sprowadzi się do bitwy o wypracowane już kawałki tortu.

smartfony

Gartner publikuje kolejne prognozy na temat rynku smartfonowego i nie dziwi mnie fakt, iż przewiduje kolejne spowolnienie. Procent wzrostu ma być już jednocyfrowy, co dla niektórych będzie potwierdzeniem tzw. „post-mobile”. Nie, ten rynek nie kończy się, on się tylko wysyca. To nic dziwnego, przecież nie będziemy smartfonów kupować na zapas i wtedy, gdy nie będziemy potrzebować już nic nowego. To przecież do niczego nie prowadzi.

Jakieś szanse na kolejne wzrosty?

Są jeszcze niekoniecznie dobrze zagospodarowane rynki na tym świecie. Spójrzmy tam, gdzie moglibyśmy nawet nie pomyśleć, że ludzie mogą chcieć kupić smartfona. Istnieją kraje, gdzie stosunek zwykłych komórek do smartfonów nie wskazuje na korzyść tych drugich i… to jest szansa dla producentów tańszych słuchawek. W Afryce jest jeszcze sporo krajów, gdzie można zdziałać cuda, o ile uda się sprzedać dobre i w miarę tanie propozycje. Podobnie z Indiami – tam również można sporo namieszać. To genialna szansa chociażby dla Nokii (która użyczy tylko marki), która – jak wskazywałem – zapewne nie pokusi się o szerszą konkurencję na rynkach już zagospodarowanych. Ale wraz z tanimi sprzętami może zaprowadzić rewolucję mobilną tam, gdzie jeszcze na dobre się nie zaczęła.

Zmierzch skutków mobilnej rewolucji to wbrew pozorom szansa również dla nas. Producenci będą musieli zachować swój status quo na rynku – dlatego każdy będzie szukać innowacji – pytanie tylko jak bardzo na siłę. Niewykluczone, że ceny sprzętu odrobinę spadną – przynajmniej w stosunku do jego możliwości. Czy dojdzie do przetasowania? Na to pytanie odpowiedź padnie za kilka lat, nie wymaga ono odpowiedzi już teraz. Huawei ma bardzo śmiałe plany, ale co z nich wyjdzie – nikt nie wie (ale ja im tam bardzo kibicuję). Co będzie po smartfonach? Również ciężko powiedzieć, ale jak pisał Konrad, bardzo ważny będzie rozwój alternatywnych form interakcji z urządzeniami – za pomocą głosu oraz gestów.

Grafika: 1, 2

The post Dalsze spowolnienia na rynku smartfonowym to już nie tylko groźba, ale i problem dla całej branży appeared first on AntyWeb.

Jeśli grasz na Xboksie 360 i masz wysoki Gamescore, możesz obniżyć cenę XOne o nawet 600 zł

$
0
0
unnamed

Microsoft doskonale zdaje sobie sprawę z ogromnej liczby osób, które ciągle grają na Xboksach 360. Trudno się dziwić – na przestrzeni lat w sumie sprzedano aż 84 mln egzemplarzy tej konsoli. To właśnie dla tych, którzy ją kupili wprowadzono kompatybilność wsteczną. Microsoft dostrzegł tutaj ogromne pole do popisu i zintensyfikowania sprzedaży swojej konsoli. Teraz również na polskim gruncie mamy bardzo ciekawą akcję, która jest adresowana przede wszystkim do osób, które już wcześniej grały na Xboksie – głównie chodzi tutaj o posiadaczy 360-tek, ale też m.in. osoby które w inny sposób miały możliwość nabijania swojego gamescore’a.

W czym rzecz? Otóż w zależności od tego, jak bardzo hardkorowym graczem jesteśmy, czeka na nas inny rabat. Specjalna webaplikacja na stronie Microsoftu sprawdza nasz wynik, a następnie zestawia go z mechanizmem przyznawania rabatu. Na tej podstawie wyliczana jest zniżka, jaką otrzymujemy na zakup konsoli Xbox One. Akcja jest realizowana we współpracy z siecią Euro RTV AGD, więc kupon, który w jej ramach otrzymujemy, możemy zrealizować tylko tam. Ceny objętych promocją konsol zaczynają się od 1469 złotych. Trzeba przyznać, że nie są one najniższe na rynku.

A warto i to zdecydowanie, bo rabat może sięgać nawet 600 złotych. Przy czym nie jest to niestety takie proste, bo trzeba mieć naprawdę wysoki gamescore. Moje niespełna 30 tys. puinktów dało zaledwie 140 złotych rabatu. Nie jest to oczywiście mało, ale ciągle daleko do górnej granicy. Wychodzi zatem na to, że aby kupić Xboksa One tanio, trzeba najpierw zarwać kilka(naście) nocy przy X360. Albo znaleźć kolegę, który już ma to za sobą i imponującą liczbę punktów na koncie. Przy czym czasu nie mamy wiele, bo kod można uzyskać do 22 czerwca br. Natomiast termin wykorzystania go upływa 29 czerwca tego roku.

Akcja jest o tyle fajna, że w końcu robi jakiś użytek z gromadzonych punktów za osiągnięcia. Dotąd ten licznik przy naszym profilu pokazywał jedynie innymi, ile dotąd graliśmy i odblokowaliśmy. Nie szły za tym niemal żadne profity – ot współczynnik „lansu” i narzędzie do chwalenia się wśród znajomych. Fajnie, że w końcu MS postanowił to w tak nietuzinkowy sposób wykorzystać. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli chodzi o promocje, jest to jedna z ciekawszych, jakie kiedykolwiek widziałem.

The post Jeśli grasz na Xboksie 360 i masz wysoki Gamescore, możesz obniżyć cenę XOne o nawet 600 zł appeared first on AntyWeb.

Za dekadę po polskich drogach ma jeździć milion samochodów elektrycznych. Chyba będą je rozdawać…

$
0
0
Tesla-Model_3_3

Elektryki przyciągają uwagę biznesu, mediów i klientów w różnych regionach świata – w USA toczy się walka między starymi wyjadaczami a Teslą, Chińczycy widzą w tym szansę dla rozwiązania kilku ważnych problemów, np. zanieczyszczenia powietrza, Europa nie chce być gorsza, zaczyna się dyskusja dotycząca przechodzenia z motoryzacji spalinowej na elektryczną – przykładami Holandia czy Norwegia. O tym, że coś się dzieje, niech świadczy fakt, iż Arabia Saudyjska rozpoczęła ewakuację z biznesu paliwowego (mowa o konkretnym typie paliw: ropie naftowej). Coraz częściej słychać, że zaczyna się rewolucja, której nie da się już zatrzymać i era paliw kopalnych dobiega końca. W końcu zaczyna to być zauważane w Polsce.

Polska motoryzacja elektryczna

Od kilku dni wicepremier Morawiecki robi szum wokół elektrycznej motoryzacji. Oczywiście z polskim godłem na pierwszym planie – wszak kraj wstaje z kolan. Parę dni temu w mediach można było trafić m.in. na takie doniesienia:

Polska powinna zaistnieć w nowej rewolucji przemysłowej i rozpocząć produkcję na światową skalę autobusów i samochodów o napędzie elektrycznym – mówi w wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” wicepremier, minister rozwoju Mateusz Morawiecki.[źródło]

„Teraz gdy mamy rząd Prawa i Sprawiedliwości, możemy konkurować na polach, na których tworzy się nowy układ sił w gospodarce. Takim obszarem jest m.in. produkcja autobusów i samochodów o napędzie elektrycznym, wodorowym i mieszanym. Od kilku miesięcy w Ministerstwie Rozwoju we współpracy z Ministerstwem Energii pracujemy nad takim projektem” – dodał wicepremier.[źródło]

Nie trzeba było długo czekać, by temat doczekał się rozwinięcia – podczas konferencji na Politechnice Warszawskiej pojawiły się założenia Planu Rozwoju Elektromobilności w Polsce.

„W Planie na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju pokazaliśmy 5 filarów wzrostu gospodarczego Polski. Pierwszym z nich jest reindustrializacja. Ogłaszany dziś Plan Rozwoju Elektromobilności jest jedną z ważnych elementów tego filaru. Do roku 2025 chcemy zbudować silny przemysł autobusów elektrycznych. Planujemy stworzyć rynek e-autobusów o wartości dodanej 2,5 mld zł rocznie”– zapowiedział wicepremier, minister rozwoju Mateusz Morawiecki.[źródło]

Silny rynek autobusów elektrycznych… Ten wątek rozwinięto, pojawił się projekt programu e-Bus, który ma sprawić, że w polskich miastach będzie rosnąć flota autobusów elektrycznych i hybrydowych. Mówi się wprost o tworzeniu „polskiego autobusu elektrycznego”. Takie podejście mnie nie dziwi, ostatnio na każdym kroku podkreśla się, że coś musi być polskie. Zastanawiam się jednak, jakie konkretnie kroki zostaną podjęte, by zrealizować ten cel. Intryguje mnie też, czy fakt istnienia firmy Solaris i produkowania przez nią autobusów elektrycznych, sprawia, że cel został już zrealizowany?

Prace na tym polu mają podjąć także Ursus (jakiś czas temu pisaliśmy o tej firmie w omawianym kontekście – podobno zainteresowały ich elektryki) i Autosan, który jest obecnie reanimowany. Tym producentom rzeczywiście można pomóc, ale ta pomoc nie powinna polegać na konferencjach, na których ogłasza się plan stworzenia polskich autobusów elektrycznych. Dobrze ujął to pełnomocnik zarządu firmy Solaris S.A. Wiesław Cieśla :

Zwrócił jednocześnie uwagę na potrzebę likwidacji barier m.in. takich jak brak infrastruktury do ładowania autobusów. „Jako firma potrzebujemy przede wszystkim tego, żeby nasi klienci mogli kupować autobusy. Chodzi o to, żeby wytworzyć efektywny popyt i podjąć wszystkie działania, które do tego zmierzają np. przez ułatwienia w budowie punktów do ładowania” – zaznaczył Cieśla.

Wskazał na długi czas uzyskiwania pozwoleń, żeby zainstalować punkty do ładowania. „To jest wciąż wieloetapowa biurokratyczna procedura” – podkreślił. [źródło]

Jednocześnie Cieśla stwierdził, że pomysły nowego rządu są dobre. Trzeba je tylko wdrożyć.

Elektryki? Będzie ich milion i to już za dziesięć lat

Pewnie nie czepiałbym się tych zapowiedzi, gdyby plany dotyczyły jedynie autobusów elektrycznych, szerzej komunikacji miejskiej. Faktycznie jest tu spory potencjał, można dużo zmienić, pomóc i gospodarce i miastom, które zmagają się ze smogiem. To jest w naszym zasięgu. Na razie liczba elektrycznych autobusów w taborach przedsiębiorstw komunikacji stanowi niewielki ułamek całości i warto nad tym pracować. Ale politycy poszli krok dalej i chyba trochę „popłynęli”. Uznali elektryfikację motoryzacji za koło zamachowe gospodarki, przy czym ta motoryzacja dotyczy też samochodów osobowych.

Czy polskie firmy produkują elektryki? Kilka razy pisałem o takich próbach, szerzej o planach (od)budowy rodzimej motoryzacji, ale to zazwyczaj miało wydźwięk tragikomiczny. Powstają prototypy, których żywot kończy się chyba zaraz po prezentacji. Aby zrobić z tego biznes potrzebne są wielkie pieniądze, miliardy złotych, a nawet dolarów – dobrze pokazuje to przykład Tesli. Tymczasem podczas wspomnianej konferencji w Warszawie padły takie słowa:

– Za 10 lat chcielibyśmy mieć milion samochodów elektrycznych w naszych miastach. Takich samochodów, które wystarczą do tego, by zawieźć dzieci do szkoły i przedszkola, pojechać na zakupy, załatwić wszystkie sprawy, które w tej chwili załatwiamy samochodami napędzanymi paliwami – mówił podczas prezentacji planu minister energii Krzysztof Tchórzewski. Przekonywał też, że są szanse na wykorzystanie do tej zmiany motoryzacyjnej talentów polskich naukowców, którzy zawsze byli znani z działań nowatorskich. – Jednym skokiem potrafili pokonywać dwa, trzy piętra – ocenił Tchórzewski.[źródło]

Polski pilot poleci na drzwiach od stodoły, a polski naukowiec zbuduje pojazd elektryczny z drutu – chyba tak należy na to spojrzeć. Elektryki w liczbie miliona sztuk na naszych drogach? Za dziesięć lat? Patrzę i oczom nie wierzę. Autobusy tego wyniku nie zrobią. Na to, by taką liczbę aut stworzyli i sprzedali polscy producenci samochodów elektrycznych, szans nie ma. W dużym stopniu wynika to z faktu, że owi producenci nie istnieją. Pozostaje import. Tu pojawia się jednak kolejny kłopot. A właściwie cały ich pakiet.

Koniec z gruchotami, niech żyją elektryki!

Jakie samochody cieszą się powodzeniem w Polsce? Od lat są to maszyny z importu, używane. Nierzadko stare, powypadkowe, zanieczyszczające dość poważnie powietrze. Ale oczywiście Niemiec płakał, jak sprzedawał. Dlaczego Polacy je kupują? Wśród odpowiedzi wskazałbym na „bo nie mają wyobraźni”, ale sporą rolę odgrywa ekonomia – po prostu na takie auta ich stać. Załóżmy teraz, że ci kierowcy mają kupować elektryki. Tesla? Poza zasięgiem zdecydowanej większości, dotyczy to także Modelu 3. Zresztą, ten na razie nie zjeżdża z taśm produkcyjnych. Inne firmy mają w ofercie auta elektryczne, ale one też są drogie. Droższe od tych zasilanych benzyną. Z czasem będzie się to zmieniać: spadną ceny akumulatorów, zwiększy się skala produkcji i konkurencja, to elektryki staną się bardziej dostępne. Sęk w tym, że to nastąpi pewnie za dekadę. A w tym czasie po naszych drogach ma już jeździć milion takich samochodów.

Ktoś powie: halo, przecież rząd może zachęcić do zakupu ulgami podatkowymi. Jasne, może. Tak robi Norwegia, tak robią Amerykanie czy niektóre państwa unijne. Może zatem i Polska pójdzie w tym kierunku? Wątpliwości rozwiał wiceminister energii Michał Kurtyka

– Na razie nie planujemy tego – powiedział nam wiceminister Kurtyka. Dodał, że mogą być wprowadzone inne preferencje dla użytkowników elektrycznych aut, np. zwolnienie z opłat za parkowanie w centrach miast czy prawo jazdy po pasach dla autobusów.[źródło]

Będę szczery – to zdecydowanie nie wystarczy. Aby zachęcić społeczeństwo na dorobku (a takim jest polskie) do zakupu elektryków, potrzebne są ulgi, preferencyjne kredyty, a do tego wspomniane buspasy czy brak opłat za parkowanie. I pewnie przydałoby się z dziesięć innych „czynników nakłaniających”. A skoro mowa o kredytach, to mam pozytywną informację:

Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Szczecinie wprowadza do swojej oferty innowacyjne rozwiązanie dla osób fizycznych. To pożyczki na inwestycje z zakresu ochrony powietrza, wód i gleby. Dzięki oprocentowanym na 2% w skali roku pożyczkom, mieszkańcy województwa zachodniopomorskiego będą mogli sfinansować zakup m. in. samochodów, skuterów i rowerów elektrycznych. Szczeciński Fundusz jest pierwszym w Polsce, który umożliwi zakup ekologicznych samochodów. – Takie pojazdy są coraz popularniejsze: decyduje się na nie coraz więcej mieszkańców Szczecina – mówił podczas otwarcia punktu Jacek Chrzanowski – Prezes Zarządu Funduszu. Prezes Zarządu WFOŚiGW poinformował, że dzięki współpracy z Miastem, jeszcze w tym roku na szczecińskich ulicach pojawią się stacje do ładowania pojazdów elektrycznych.[źródło]

Szczecin wyznacza dobry kierunek zmian, ale to kropla w morzu potrzeb, miliona aut nie załatwi. A gdyby to zrobił…

Gdzie infrastruktura? Gdzie elektrownie?

Wyobraźmy sobie, że w najbliższych latach na polskie drogi masowo trafiają samochody elektryczne. Czy nasz kraj jest na to gotowy? Ładowarek przy autostradach wielu nie znajdziemy. W miastach jest podobnie. Niby nie są potrzebne, bo elektryki to u nas egzotyka, lecz to działa też w drugą stronę: część klientów nie decyduje się na takie rozwiązania, bo nie ma infrastruktury. Trzeba zatem poważnie zmienić sytuację na tym polu, by ten milion mógł być realny za 2-3 dekady. Jest jeszcze kwestia energii elektrycznej:

Wiceminister energii Michał Kurtyka ocenił, że jeśli w 2025 r. w Polsce będzie 1 mln samochodów elektrycznych, stworzy to dodatkowe zapotrzebowanie na 2 TWh energii rocznie, zapewniając elektrowniom 2 mld zł przychodów. Według Kurtyki ładowanie samochodów elektrycznych stanowić też będzie sposób na magazynowanie energii, rozwiązując częściowo problemy z popytem w porze nocnej na energię produkowaną przez elektrownię. Zmniejszy się także zależność Polski od importu ropy naftowej, na który wydajemy 10-20 mld dol. rocznie. A to poprawi bezpieczeństwo Polski. Zmniejszyć ma się także zanieczyszczenie powietrza spalinami w miastach.[źródło]

Zmniejszy się zanieczyszczenie powietrza? Super, trzymam kciuki i czekam. Zmniejszy się zapotrzebowanie na import ropy naftowej? Fajnie, chociaż jestem ciekaw, jak do tych zmian zostaną przygotowane nasze firmy z sektora paliwowego. Najbardziej intrygują mnie jednak wątki bezpieczeństwa i dodatkowych przychodów dla elektrowni. Nie widziałbym problemu, gdyby te elektrownie miały nadwyżki, a sektor rozwijał się prawidłowo. Od lat jednak mówi się o tym, że nasz sektor energetyczny zmierza w niebezpiecznym kierunku. Infrastruktura starzeje się, brakuje nowych inwestycji, elektrownia atomowa nadal funkcjonuje jedynie w bajkach – obok Bazyliszka i Smoka Wawelskiego. Latem są kłopoty z podażą energii elektrycznej, a minister mówi o korzyściach, jakie przyniesie dorzucenie do tego miliona aut elektrycznych. Ja tu nie widzę korzyści – dla mnie to przepis na katastrofę. Zakładam przy tym, że idea energetyki prosumenckiej, ulgi podatkowe na tym polu i zachęcanie Polaków do wytwarzania energii elektrycznej na własny użytek, m.in. w celu zasilenia auta elektrycznego kupionego na preferencyjnych warunkach, to jedynie marzenie…

Nie wiem, czym kierowali się politycy PiS snując te wizje, nie wiem, jakim cudem na nasze drogi mają trafić elektryki w liczbie miliona sztuk i jak będzie przebiegała budowa polskiego autobusu elektrycznego. Wiem natomiast, że ktoś znowu mocno przesadził, przeszarżował i zabawił się w mitomana. Tylko czy to powinno nas dziwić – każdy rząd robi to samo. Będziemy mieli te elektryki tak, jak mamy elektrownię atomową. No chyba, że za pięć lat władza postanowi je rozdawać. Każdej gminie po atomówce, każdej rodzinie po samochodzie elektrycznym. Pewnie i z taką propozycją wyskoczą kiedyś politycy.

The post Za dekadę po polskich drogach ma jeździć milion samochodów elektrycznych. Chyba będą je rozdawać… appeared first on AntyWeb.

Viewing all 57677 articles
Browse latest View live