Niedawno jeden z Czytelników Antyweb zwrócił naszą uwagę na serwis 2houses.com i postawił przed nami dość trudne pytanie – czy to jest etyczne? Postanowiłem przyjrzeć się temu serwisowi i spróbować odpowiedzieć na to pytanie, choć wbrew pozorom odpowiedź nie okazała się tak łatwą, jak myślałem na samym początku. O co chodzi?
2houses.com to serwis, który ma pomagać rozwiedzionym rodzicom komunikować się i ustalać wspólnie, online, kwestie dotyczące harmonogramu spotkań z ich dzieckiem. Rejestracja do serwisu jest bardzo prosta, określamy swoją rolę, dodajemy naszego byłego współmałżonka i nasze dziecko i zaczynamy korzystać z opcji, które oferuje nam ta usługa. A jest to po prostu zwykły organizer pracy. Do swojej dyspozycji dostajemy kalendarz, gdzie możemy oznaczać spotkania i harmonogram i udostępniać je byłemu współmałżonkowi i uwaga… dziecku. Ponieważ pieniądze grają najczęściej niebagatelną rolę w całym „procesie dzielenia się dzieckiem”, więc twórcy przewidzieli również prosty mechanizm dodawania wydatków, określania kwot alimentów oraz łatwego balansowania tych wartości. Wśród funkcji znalazł się również prosty dziennik, w którym można zapisywać własne notatki, a także kategoria niezbędnych informacji, o których należy pamiętać w takiej życiowej sytuacji, takich jak informacje medyczne, finansowe czy po prostu książka kontaktów. Wprowadzono również mechanizm powiadomień mailowych. Cały serwis jest przygotowany bardzo dobrze, nawigacja jest więcej niż intuicyjna no i jest darmowy. I gdyby dotyczył nie „zarządzania dzieckiem”, ale jakiejś innej kategorii działań, które należy wspólnie ustalać, to byłby to po prostu kolejny manager zadań, całkiem zresztą przyzwoity.
Ale 2houses.com przeznaczony jest dla rozwodników właśnie, a jego celem jest sprawne „podzielenie” się dzieckiem. I tutaj pojawia się problem w odbiorze.
Bez wątpienia serwis znajduje się w „moralnej szarej strefie”, to znaczy, każdy może mu przypisać swoje subiektywne odczucia i ocenę moralną faktu, że kluczem do działania i powodzenia tego serwisu jest trudna życiowa sytuacja ludzi, zaś sam mechanizm serwisu w pewien sposób uprzedmiotawia dziecko, mimo że wprowadzono dzielenie się harmonogramem z samym zainteresowanym, próbując jednak upodmiotowić je, niemniej jednak mechanizm ten wcale nie musi być przez rodziców wykorzystywany. Na razie serwis jest darmowy, ale ponieważ nigdzie nie znalazłem informacji, że miałby być tworzony przez jakieś organizacje pozarządowe lub za pomocą finansowania publicznego, więc można domniemywać, że kiedyś, w przypadku sukcesu, twórcy znajdą sposób, aby na nim zarabiać. Biznes to biznes.
I właśnie tutaj pojawia się to ważne pytanie, czy tworzenie tego typu serwisów, które wykorzystują trudną sytuację życiową ludzi rozwodzących się i starają się na tym zarabiać, jest etyczne? Powinno być potępione? Od razu zaznaczę, że 2houses.com to tylko przykład i motor dla poniższego wywodu.
W mojej osobistej opinii tego typu serwisu nie można oceniać zero-jedynkowo: zły-dobry, użyteczny-bezużyteczny. Dlaczego? Gdyż są one odpowiedzią na pewne społeczne zjawisko, które w swojej istocie zero-jedynkowe nie jest, jest skomplikowane, wielowarstwowe, a skoro tak, to należy również w podobny sposób podejść do oceny takiego serwisu. Nie wikłając się w zbyt wiele szczegółów chciałbym zaproponować dwie płaszczyzny zastanowienia – etyczną/moralną i „użytkową”.
Ocena moralna z założenia jest oceną subiektywną i jest rezultatem przekonań, światopoglądu i wychowania każdego oceniającego podmiotu. Dla jednych pewne kwestie moralne mają charakter absolutny, dla innych niekoniecznie. Dlatego w tym przypadku określenie, czy serwis 2houses.com i jego twórcy postępują etycznie pozostawiam Wam, drodzy Czytelnicy.
Istnieje również pewna warstwa „użytkowa”. Dokładniej chodzi o odpowiedzenie sobie na pytanie, czy serwis ten odpowiada na jakieś zjawisko, na jakieś potrzeby? Każdy z nas ma swój własny stosunek do kwestii rozwodzenia się, jej moralnych i społecznych kosztów. Niemniej nie zmienia to obiektywnego faktu, że rozwody są i stają się coraz powszechniejsza praktyką. W Polsce tylko w 2009 roku doszło do prawie 70 tysięcy rozwodów i szacuje się, że średnio 20-30% małżeństw w taki sposób właśnie się kończy. Na 1000 nowych związków małżeńskich niemal 260 się rozpada. W krajach zachodnich te współczynniki bywają jeszcze wyższe, w USA sięgają około 40-50% (choć trudno to jednoznacznie określić ze względu na federacyjną strukturę tego kraju). Oznacza to, że zjawisko dysfunkcyjnych pojęciowo rodzin przybrało tak dużą skalę, że dysfunkcja staje się powoli normą społeczną.
Gdy dane zjawisko społeczne staje się powszechne prędzej czy później pojawiają się podmioty, które na nie odpowiadają. Neutralny termin zjawiska społecznego kryje przecież w sobie po prostu zwykłych ludzi, którzy się rozwodzą i w związku z tym faktem generują się pewne dodatkowe potrzeby, na które pojawia się zwykła podaż. Pytanie, na które powinno się teraz odpowiedzieć, to czy takie serwisy, jak 2houses.com są potrzebne? Tylko, że na to pytanie w pierwszej kolejności prawo odpowiedzi mają sami rozwodzący się rodzice. Do nich skierowane są tego typu usługi i na ich problemy mają one reagować. Wątkiem zupełnie osobnym jest to, czy powinno się na tym zarabiać? Tu znów wkraczamy w warstwę oceny moralnej, ale na to pytanie jest również odpowiedź bardziej neutralna. Jeżeli rodzice-rozwodnicy chcą za takie usługi płacić to odpowiedź nasuwa się sama.
Mimo, że starałem się w pewien sposób oddzielić kilka warstw tego zjawiska i ocenić je osobno (od razu zaznaczę, że analiza z oczywistych względów jest niezwykle uproszczona), doskonale zdaję sobie sprawę, że trudno jest zachować obiektywizm, szczególnie w kwestiach dość kontrowersyjnych, i bez wątpienia oceny moralne/etyczne mają wpływ na generalną ocenę całego serwisu i mu podobnych. Sam nie jestem w stanie w pełni zobiektywizować mojego podejścia, bo o ile jestem w stanie zrozumieć fakt, że taka usługa może być potrzebna rozwiedzionym małżeństwom, to dostrzegalne jest wyraźne pozycjonowanie dziecka w charakterze „towaru”, „zadania”, „problemu” do rozwiązania (nawet jeżeli nie było to zamiarem twórców tego, czy innych serwisów). Nie mam jednak najmniejszych złudzeń, że takie same procesy istnieją (choć nie zawsze) bez względu na to, czy takie serwisy powstają czy nie. Niemniej jednak takie projekty z całą brutalnością pokazują, gdzie w tym wszystkim jest dziecko i chyba właśnie ten element jest najbardziej kontrowersyjny.
Pisząc tę analizę postawiłem się trochę niejako w roli adwokata diabła. Jestem za to bardzo ciekaw Waszych opinii na temat tego i jemu podobnych serwisów. Co myślicie o takim zjawisku? Czy powinny powstawać takie projekty, czy nie? Czy jest to etycznie naganne, neutralne, a może pozytywne? Zapraszam do dyskusji.