Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 65443 articles
Browse latest View live

Te 40 nowych playlist Spotify przygotowało specjalnie dla Polski

$
0
0
Spotify najlepsze polskie playlisty

Część z playlist jest wypełniona wyłącznie polską muzyką, ale nie brakuje też utworów w innych językach nagranych z udziałem rodzimych artystów. Wszystkie przygotowano specjalnie z myślą o polskich użytkownikach Spotify. Dane Spotify pokazują, że Polacy kochają hip hop, dlatego  w Spotify znalazło się kilka playlist właśnie z tego gatunku, takich jak np. Generacja Hip Hop, na której znajdują się utwory najpopularniejszych polskich raperów takich jak: QuebonafideTaco Hemingway czy O.S.T.R.. Wśród nowych playlist nie zabraknie również tych dedykowanych fanom takich zespołów jak: HEYOrganek czy Coma, czyli w skrócie – polskiej sceny rockowej, a także tych przeznaczonych dla wiernych słuchaczy polskiej alternatywy oraz muzyki tanecznej. Warto zajrzeć też na Top Hits Polska, gdzie znajdziemy najpopularniejsze lokalne utwory. Natomiast w każdy piątek na playliście New Music Friday Polska znajdziemy najnowsze produkcje z naszego kraju. Na tym nie koniec. Spotify przygotował też lokalne wersje playlist tematycznych. W efekcie powstały m.in. Uśmiechnij się!Jesienny Chill oraz Muzyka do pracy.

 

Wszystkie playlisty są dostępne z poziomu zakładki „Gatunki i nastroje” – podobnie jak ich globalne odpowiedniki, z których w dalszym ciągu możemy oczywiście korzystać. To duży ukłon w kierunku polskich użytkowników. Jak wiemy, centrala Spotify na nasz region znajduje się w Berlinie i to właśnie tam działają kuratorzy Spotify. Łącznie na całym świecie jest to 100 osób, które aktywnie tworzy i rozwija ponad 4,5 tys. playlist. Dobrze, że wśród nich znalazł się w końcu przedstawiciel (lub przedstawiciele – tego nie wiemy), którzy będą dbali o listy z muzyką dla naszego kraju. Można się spodziewać, że z czasem pojawi się ich tylko więcej.

Spotify polskie utwory

Pozostaje czekać na kolejne dobre nowiny. Póki co najbardziej na Spotify brakuje mi polskich podcastów. Szkoda też, że uszczuplono bazę audiobooków, która niegdyś była mocnym punktem serwisu. Oby polska oferta była rozwijana również pod tym kątem, a niczego więcej do szczęścia, jeśli chodzi o streaming audio, nie będę potrzebował.

The post Te 40 nowych playlist Spotify przygotowało specjalnie dla Polski appeared first on AntyWeb.


Grupa Time wyłączyła sygnał radiowy w internecie dla aplikacji i urządzeń innych niż swoje własne

$
0
0

Radio ESKA, Radio VOX FM, Eska ROCK, Radio WAWA, tych stacji radiowych nie posłuchacie już w Waszych ulubionych aplikacjach mobilnych czy na PC. Nie będą działać linki z ich streamem dodawane ręcznie do systemu głośników Sonos czy innych urządzeń odtwarzających stacje radiowe przez internet. To wybrane komentarze rozżalonych użytkowników z serwisów internetowych TIME:

Witam! Czy VOX FM będzie jeszcze dostępny w postaci stramingu, który mogę odtworzyć na WinAmpie? Do tej pory tak robiłem, bez potrzeby uruchamiania jakichkolwiek stron. W jakim celu wdrażane są te zmiany? Chyba po to, aby na Eska Go wyświetlały się reklamy, bo w żadną poprawę sugerowaną w ogłoszeniu nie wierzę. Ciekawe, ilu słuchaczy stracicie, bo nie każdy ma czas na odpalanie stron (które nie zawsze działają lub generują duże obciążenie). Ja na pewno nie będę się w to bawić – interesuje mnie tylko stream.
Pozdrawiam!

Ooo nie działa przez Winamp i amplituner. Czyli czas się pożegnać. Chyba właścicielom nie po drodze z tym radiem, najpierw wyłączyli ogólnopolski zasięgu i zostawili tylko w Wawie a teraz przekombinowali z możliwością słuchania on-line. Sądziłem że nie ważne jak i na czym się słucha, liczy się liczba słuchaczy a przez to większe wpływy z reklam. Trzeba więcej słuchać Muzo.fm, tam nic nie kombinują on-line, są w kilku dużych miastach no i 80% ludków ze starej ogólnopolskiej Eski Rock.

To wydaje się właśnie największy problem w tej decyzji. Stacje radiowe FM, co jakiś czas zmieniają miasta, gdzie nadają swoje stacje w systemie naziemnym, tak było z Radio ESKA ROCK, gdzie teraz dostępne jest tylko w Warszawie, a wierni fani mając dostęp do tej stacji z poziomu swojej ulubionej aplikacji mogli nadal jej słuchać. Teraz muszą zainstalować, którąś z aplikacji GRT, typu eskaGO lub dedykowanej ESKA ROCK, ewentualnie przez ich stronę www.

Nie jest to tak dużym problem, jeśli ktoś słucha tylko którejś ze stacji Grupy, ale większość użytkowników słuchających stacji radiowych przez internet, ma ich po kilkanaście dodanych do jakiejś aplikacji mobilnej typu TuneIn czy opisywane niedawno przez nas Replaio. Teraz będą musieli zainstalować kolejną.

A co na to Grupa Radiowa Time? Wysłaliśmy do nich zapytanie z czego wynikła taka decyzja i czy na stałe zostały wyłączone linki do odsłuchiwania ich stacji. W odpowiedzi otrzymaliśmy takie ich stanowisko:

Aktualnie prowadzone są prace, które mają na celu poprawę wydajności sygnału stacji Grupy Radiowej TIME (Radio ESKA, Radio VOX FM, Eska ROCK, Radio WAWA). Działania obejmują oficjalne platformy dystrybucji, co oznacza że sygnał w/w rozgłośni odbierany przez inne, nieautoryzowane strony WWW lub aplikacje, może nie być stabilny i dobrej jakości. Tylko platformy, którym wsparcie techniczne zapewnia Grupa Radiowa TIME, gwarantują nieprzerwany odbiór naszych stacji radiowych.

Niektórzy użytkownicy sugerują, że chodzi tu o reklamy. W aplikacjach Grupy rzeczywiście przed każdym uruchomieniem stacji radiowej odtwarzana jest reklama, a streamy są ich pozbawione. Może i jest to jakieś wytłumaczenie (choć nie do końca, wspomniane Replaio ma możliwość wyświetlania reklam własnych rozgłośni) , ale to tylko może zahamować rozwój radia w Polsce. Co się stanie, gdy wszystkie rozgłośnie pójdą w ich ślady? Przecież to jest dodatkowe kilka aplikacji na telefonie, czy komuś się będzie chciało to robić czy raczej zrezygnują z radia na rzecz innych sposobów na konsumpcje muzyki przez internet?

Mam nadzieję, że to będzie jednak odosobniony przypadek i inni nie zdecydują się na taki krok, a GRT z czasem przywróci dostęp do swoich streamów, kiedy zobaczą, że zmalała im znacznie liczba słuchaczy.

The post Grupa Time wyłączyła sygnał radiowy w internecie dla aplikacji i urządzeń innych niż swoje własne appeared first on AntyWeb.

Koniec z szarżami na szosach? Przymusowy tempomat ograniczy prędkość jazdy samochodu

$
0
0

Samochód nie musi być w pełni autonomiczny, by narzucać kierowcy niektóre rozwiązania. Przecież już dzisiaj działają w nim przeróżni asystenci (przeróżne asystenty) i nierzadko to oni decydują o zachowaniu auta na drodze. Część kierowców jest zadowolona z takich dodatków, część je przeklina. Nic nie wskazuje jednak na to, by rozwój w tym kierunku miał być przerwany – o postęp będą walczyć i producenci, i organy unijne.

Wspominam o tym, ponieważ w Sieci krąży informacja o inteligentnych tempomatach, które mają się stać przymusowe już za kilka lat. Producenci byliby zobowiązani do ich instalowania, kierowca powinien (choć nie musi) wykorzystywać to wsparcie. Na czym polega? Z pomocą GPS ów asystent ustalałby gdzie się znajduje i jaka jest dopuszczalna prędkość na tej drodze. Poinformuje kierowcę, jeśli zostanie ona przekroczona, a jeśli ten nie zareaguje… pojazd sam zacznie hamować. Miałyby się pojawić pewne wyjątki (np. przy wyprzedzaniu), ale ogólny wydźwięk jest jasny: pojazdy będą miały większą władzę, by w ten sposób chronić ludzi przed nimi samymi, ich lekkomyślnością.

Zaraz podniesie się alarm: urzędasy z Brukseli znowu chcą namieszać! Spowodują wzrost cen aut, ograniczą naszą wolność. Powinni się zająć prawdziwymi problemami, a nie prędkością jady! Widziałem już wypowiedzi tego typu. Sęk w tym, że owe ograniczenia/nakazy… nie są czymś pewnym. Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu podjęła ten temat i zaproponowała uczynienie pakietu rozwiązań standardowymi, ponieważ odpowiednie przepisy w tej kwestii nie zmieniały się od poprzedniej dekady. Tymczasem świat motoryzacji poszedł w tym czasie do przodu, pojawiły się nowinki, które warto wprowadzać, by zadbać o bezpieczeństwo obywateli. Chodzi nie tylko o inteligentny tempomat, ale też np. asystenta informującego o konieczności zapięcia pasów w całym aucie czy rozwiązania dla ciężarówek – by stały się bardziej bezpieczne dla innych uczestników ruchu drogowego.

Jeśli zaczniemy się zagłębiać w doniesienia z Brukseli, okaże się, że przemocą nie będziemy „uszczęśliwiani” wspominanymi tempomatami. Możliwe, że stanie się to standardem, ale prawda jest taka, że producenci… już wprowadzają to rozwiązanie. Nie tylko koncerny z UE – podobnie robią Amerykanie czy Japończycy. Chichot losu może polegać na tym, że ktoś będzie się sprzeciwiał „unijnym zapędom”, ale jednocześnie skotysta z tych wszystkich asystentów w swoim nowym aucie. Bo dali mu to producenci, a nie nakazali urzędnicy. Dowcip będzie tym większy, że to właśnie biznes będzie nam narzucał takie „udogodnienia”. Jak? Wystarczy wspomnieć o producentach aut czy ubezpieczycielach, którzy zdobędą informacje na temat naszej jazdy i na tej podstawie będą ustalać składki ubezpieczeniowe lub decydować o gwarancji.

Ktoś może się zżymać na zakusy unijnych instytucji, lecz po pierwsze, działają one w naszym interesie (25 tysięcy ofiar na drogach to jednak sporo i warto działać, by tę liczbę redukować), a po drugie, docelowo auta i tak mają być autonomiczne. Czy chcą tego urzędnicy? Pewnie tak, lecz to nie od nich wyszła ta inicjatywa. Kiedy pojazdy nie będą już potrzebowały nas do prowadzenia, narzucą nam warunki jazdy i niewiele będzie można z tym zrobić. To Tesla, Ford, VW i Toyota zdecydują czy maszyna będzie się stosować do przepisów czy też je zignoruje. Chyba nie muszę pisać, który scenariusz wydaje się bardziej prawdopodobny. W obliczu tych zmian, inteligentny tempomat, który zaraz może wywołać poruszenie, wydaje się czymś naprawdę niewinnym.

Samochód będzie za nas decydował i trzeba się z tym pogodzić

The post Koniec z szarżami na szosach? Przymusowy tempomat ograniczy prędkość jazdy samochodu appeared first on AntyWeb.

Bezpłatne narzędzie do wystawiania ofert za granicą od eBay dla polskich sprzedawców

$
0
0

eBaymag, do tej pory dostępny tylko w języku angielskim i tylko dla wybranych sprzedawców, teraz został przetłumaczony na język polski i mogą z niego korzystać wszyscy biznesowi sprzedawcy.

Co oferuje to narzędzie? Po wrzuceniu do serwisu listy sprzedawanych produktów, automatycznie generowane są dla nich oferty i przetłumaczone na język kupujących w wybranym kraju. Dzięki czemu można je szybko i wygodnie wystawić do sprzedaży na wielu różnych rynkach, gdzie funkcjonuje eBay.

Małgorzata Gliszczyńska, dyrektor zarządzająca na Polskę i Europę Centralną w eBay:

Poprzez takie rozwiązania, jak eBaymag chcemy łączyć kupujących i sprzedających online bez względu na to, gdzie się znajdują i w jakim języku mówią. Dziś prawie 60% wszystkich transakcji na eBay to transakcje międzynarodowe, dlatego też nowoczesne narzędzia, takie jak eBaymag, mają za zadanie wspierać naszych polskich sprzedawców w rozwoju swojej działalności i ekspansji na rynki zagraniczne.

Tak jak pisałem na początku, to nie pierwszy ukłon eBay w kierunku polskich użytkowników, pod koniec zeszłego roku znieśli w Polsce opłaty za wystawienie przedmiotów na eBay.pl, zarówno dla firm, jak i osób prywatnych. Ponadto wprowadzili możliwość zamawiania na niemieckim eBay.de towarów z dostawą do Polski, czy też od niedawna nową spersonalizowaną stroną eBay.pl.

Źródło: informacja prasowa.

The post Bezpłatne narzędzie do wystawiania ofert za granicą od eBay dla polskich sprzedawców appeared first on AntyWeb.

Niekryty Krytyk nagrał obrzydliwy film o gwałcie. Co się k… z nami dzieje?

$
0
0

Dla przypomnienia chodzi o polski zespół DECAPITATED, który został oskarżony o porwanie i gwałt. Sprawa przed amerykańskim sądem właśnie trwa, więc tak naprawdę nie wiadomo jeszcze, co się stało i kto ma racje.

Nasz popularny Youtuber postanowił więc wypowiedzieć się w tej sprawie. Wiadomo, że sprawa głośna, więc jeśli pojedzie na ostro, to skoczą mu słupki. Widać, że „to facet”, dla którego słowo “molestowanie” czy “gwałt”, to pokłosie wcześniejszej prowokacji płci przeciwnej i w takim też tonie prowadzi swój wideo felieton.

Gwałt jest zły! Powtarza z nieukrywanym rozbawieniem. Nie gwałćcie ludzi, no chyba, że się bardzo wiercą w wózeczku– dodaje taki żarcik. Gdyby ktoś mnie chciał zgwałcić …zaproponowałbym najpierw abyśmy poszli na kawę– świetnym żarcikiem puentuje dalej. Sala pęka ze śmiechu (ta wirtualna, w formie widowni) i w zamian sypią się lajki. Wreszcie w internecie mamy kozaka, co tej poprawności nie ulega i ze wszystkiego sobie żartuje. Bo można, prawda?

Nie jest to stand-up, czyli forma, w której się wiele wybacza, nie jest on też standuperem – jest takim gnuśnym youtuberem, który może wypowiedzieć się na każdy temat, więc to robi. Nasz bohater ma tezę na temat tego konkretnego gwałtu, o którym jak się przyznaje wie niewiele. Wie niewiele, ale… czytając biografie muzyków rockowych i nie tylko, praktycznie wszędzie opisywany jest seks po koncertach w autokarach muzyków.

Rozumiecie już? Wiadomo więc przecież, że jeśli dwie dziewczyny idą do takiego autobusu, to nie po to aby grać w “makao” tylko po seks, prawda? No, a kto uwierzy, że jeśli kobiety idą na seks to mogą być zgwałcone? Chciałoby się tutaj zacytować rubaszny śmiech Leppera, ale z uwagi na pamięć o zmarłym pominę ten temat.

Między tymi jakże zakamuflowanym insynuacjami, że o gwałcie trudno tutaj na poważnie myśleć, są też wzmianki, które ciągle nasz bohater powtarza, aby nie wyjść na propagatora gwałtu koncertowego.

Na końcu jednak nie wytrzymuje, budzi się w nim ten mały ukryty standuper: A, co do DECAPITATED, panowie panowie gwałt? Przecież wy się nazywacie DECAPITATED, a nie RAPED! Gwałt jest zły!.

Mam nadzieję, że kolega zostanie DECAPITATED od biznesu i z Youtube.

The post Niekryty Krytyk nagrał obrzydliwy film o gwałcie. Co się k… z nami dzieje? appeared first on AntyWeb.

Samsung ma patent, który istotnie wyprzedza konkurencję

$
0
0

Obecne trendy na rynku smartfonów poświęcają sporo uwagi temu, jak powinien wyglądać ładny, dobry sprzęt. Niepisanym standardem jest umieszczanie w urządzeniach zaokrąglonych ekranów, które dodatkowo zajmują bardzo dużą część przedniego panelu urządzenia. Dzięki temu możliwe jest nie tylko zwiększenie rozmiarów samych wyświetlaczy, ale również zmniejszenie całych telefonów lub przynajmniej zminimalizowanie wpływu „rosnących ekranów” na gabaryty słuchawek. Konsumenci zdają się lubić ten kierunek zmian, co zmusza kolejnych producentów do adaptowania wypracowanych trendów. Co jednak z wygodnymi i dobrze znanymi czujnikami biometrycznymi? Czy w takich realiach jesteśmy skazani na ich umieszczanie z tyłu?

Wychodzi na to, że nie. Samsung ma własny pomysł na umieszczenie go bezpośrednio na ekranie

O ile przyciski nawigacyjne to nie problem dla telefonów z wyświetlaczami „edge to edge”, tak czujnik biometryczny staje się przedmiotem kompromisu. Ten komponent najczęściej ląduje z tyłu urządzenia – chyba, że producent zdecyduje się na pozostawienie „niewielkiego pasa startowego” tuż pod ekranem. Apple w ogóle nie poszło na żaden kompromis i bezpardonowo nakazało Touch ID opuszczenie pokładu iPhone’a X. Niektórzy klienci nie byli z tego zadowoleni – przez lata przyzwyczaili się do uwierzytelniania biometrycznego i zwyczajnie nie wyobrażali sobie świata bez przykładania palca do czytnika.

Samsung patent

Samsung natomiast dysponuje patentem (niekoniecznie w pełni działającą metodą) umieszczania czujników biometrycznych bezpośrednio w ekranach smartfonów bazując na mikroskopijnych nacięciach. W ich wnętrzu znajduje się wszystko to, co pozwala sensorowi na odczytanie „zawartości” powierzchni palca. Co więcej, taki czujnik ma się cechować ogromną szybkością reakcji na przyłożenie doń palca. O ile sam patent wygląda ciekawie, nie można sobie na razie robić ogromnych nadziei – przynajmniej dopóki nie zobaczymy działającego sprzętu wykorzystującego tę technikę.

I tu pojawia się dosyć ciekawa spekulacja. Samsung miałby umieścić taki czujnik już w kolejnym urządzeniu z serii Galaxy S, co oznaczałoby, że kolejny flagowiec będzie już wyposażony w sensor zatopiony w ekranie. Osobiście uważam, że jest to bardzo mało prawdopodobne, bo do premiery Samsunga Galaxy S9 (choć nic o niej nie wiemy) zostało niewiele czasu. Z drugiej strony jednak, Samsungowi bardzo zależy na tym, by dogonić Apple chociażby w kwestii iPhone’a X. Kiedykolwiek efekty tego patentu się nie pojawią na rynku – pewne jest jedno. Producenci muszą przemyśleć kwestię czujników biometrycznych w smartfonach na kolejne lata. Trendy są nieubłagane.

The post Samsung ma patent, który istotnie wyprzedza konkurencję appeared first on AntyWeb.

Nie tylko złotówki, ale także język polski w sklepie GOG.com. A do tego 4 nowe gry do zgarnięcia za darmo!

$
0
0
Sklep GOG.com dostępny po polsku

Good Old Games, a GOG.com

Wydawać by się mogło, że GOG już dawno wpisał się w krajobraz polskich graczy na stałe. Bo faktycznie — trudno odmówić mu rozmachu, a jego twórcom — podejścia, które procentuje na każdym kroku. Przede wszystkim widać to było jak na dłoni przy zręcznej transformacji, a może raczej — rozszerzaniu oferty. Platforma zaczynała w 2008 roku jako miejsce, w którym sprzedawano stare gry przystosowane do współczesnych komputerów. Wówczas skrót GOG rozwijano do Good Old Games. W 2012 poszerzono działalność sklepu — i poza klasycznymi grami, dołączyły do nich również nowsze tytuły — głównie od niezależnych twórców. Sklep stworzyło raptem kilkanaście osób — obecnie zajmuje się nim 150-osobowa ekipa. Katalog sklepu GOG.com to już ponad 2150 gier! A przecież na tym jeszcze nie koniec.

Od maja zeszłego roku na GOG.com nareszcie możemy zapłacić w złotówkach, a teraz — blisko dekadę po jej starcie — doczekaliśmy się rodzimej wersji językowej serwisu!

GOG.com i gry po polsku

Rodzime wersje językowe okazują się być bardzo pożądane w świecie gier wideo. Już teraz katalog sklepu to ponad 400 tytułów, w które można zagrać po polsku — zarówno tych klasycznych, jak i nowości. Nie zabrakło nawet kultowych tłumaczeń Baldur’s Gate, których nie kupimy nigdzie indziej. Warto także zaznaczyć, że obecnie w sklepie znajduje się ponad 70 gier od polskich deweloperów — od kultowego Gorky 17, przez Wiedźmina, Serial Cleaner, Dying Light, Jacka Orlando, na Observerze kończąc.

Polska platforma — i polskie ceny. Owszem, od ponad roku możemy płacić w GOG.com w złotówkach, ale teraz ceny zostały przystosowane także do rodzimych standardów. W sklepie znalazł się nowy próg cenowy — za 9,99 pln będzie można nabyć świetne gry. A w nim m.in. kultowe odsłony Broken Sword, Commandos Ammo Pack czy MDK! Znalazły się także polskie popularne metody płatności — szybkie przelewy!

4 gry za darmo w GOG.com — tylko przez 48 godzin!

Przez 48 godzin na platformie dostępne będą za darmo 4 tytuły, których… po prostu nie można przegapić. Wsród nich znalazły się:

  • Stronghold HD,
  • A.D. 2044,
  • Skaut Kwatermaster,
  • Sołtys.

Warto mieć na uwadze, że Skaut Kwatermaster i Sołtys są bonusem do L.K. Avalonowego A.D. 2044. Twórcy pomyśleli zarówno o czymś nowszym, jak i absolutnej klasyce, która… na pewno nie jest obca żadnemu staremu wyjadaczowi. Dlatego warto się pospieszyć — bo mamy tylko dwa dni na to, aby dodać je do naszych kont za okrągłe zero złotych!

GOG.com nareszcie po polsku

Długo czekaliśmy na ten dzień, ale w końcu doczekaliśmy się jednego z najbardziej niezwykłych sklepów z grami po polsku. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak tylko obserwować rozrastający się się katalog gier bez zabezpieczeń DRM, a także wyczekiwać kolejnych przecen. Bo przecież nic tak nie zachęca do zakupów, jak solidne promocje, prawda?

The post Nie tylko złotówki, ale także język polski w sklepie GOG.com. A do tego 4 nowe gry do zgarnięcia za darmo! appeared first on AntyWeb.

Na rozstaju dróg. Dla kogo jest Destiny 2?

$
0
0
Destiny 2

Dawno, dawno temu

Warto wrócić tutaj kilka lat wstecz, aby przypomnieć, że pierwsza odsłona była o wiele mniej przystępna. Nie skupiała się za bardzo na opowiadaniu fabuły, którą ukryto w kartach, a te czytało się na stronie internetowej. Nie przywiązywała takiej uwagi do postaci, przez co gracze się nimi zbytnio nie interesowali. Była ciemność i światło. Walka dobra ze złem i niezliczone ilości oponentów do pokonania. Przyjemna rozgrywka, która miała trwać jak najdłużej. Ludzie natomiast dość szybko zaczęli się nudzić. Kampania uboga w detale i bez rozmachu nie dawała za dużo satysfakcji. Endgame dawał pewne pole do popisu, ale zaledwie część osób w pełni poznała tę treść. Zdobycie legendarnych i egzotycznych przedmiotów nie było łatwe. Te często charakteryzowały się odmiennymi dodatkami do statystyk, więc szukanie idealnego zestawu potrafiło trwać wieki. Mimo to Destiny odniosło sukces i doczekało się kilku dodatków. Największe znaczenie miał The Taken King.




Kiedy rozszerzenie ujrzało światło dzienne, sytuacja w świecie Destiny mocno się zmieniła. Wielu graczy powróciło do zabawy. Pojawiło się także sporo nowych twarzy. Mówiło się o mocnym przemodelowaniu gry, którą uznawano za tą bez większej zawartości. Co tak istotnego wniósł The Taken King?

– Ghost zyskał dodatkowe zdolności pomagające znaleźć dane przedmioty, a także zwiększał atrybuty postaci
– Wprowadzono nowy system rozwoju postaci będący połączeniem ataku i defensywy
– Poprawiono interfejs
– Zwiększono liczbę misji pobocznych.
– Część uzbrojenia zyskała dodatkowe właściwości (perki)
– Podwojono miejsce na przechowywanie przedmiotów
– Każdy, kto kupił dodatek otrzymał przedmiot Spark of Light, który pozwalał na natychmiastowy awans do 25 poziomu

Zmiany były potrzebne

To zaledwie kilka zmian, które zostały wprowadzone do świata gry. Nie można tutaj pominąć rzeczy związanych z frakcjami, raidami, pvp, a także samej fabuły, która w końcu została lepiej przedstawiona. The Taken King sprawił, że ludzie w końcu dostali takie Destiny, jakie im obiecano, a Rise of Iron jeszcze bardziej utwierdził ich w tym przekonaniu. Nie mniej jednak grind, który był stałym elementem, nie wszystkim przypadł do gustu. Dzieło Bungie mocno angażuje odbiorcę i chce, aby ten spędził z nim naprawdę dużo czasu. Wiele aktywności wymagało pomocy innych, więc trzeba było szukać chętnych, albo dołączyć do klanu. Całość wcale tak prosta nie była. Samotne wilki nie mając wsparcia z zewnątrz, musiały obejść się smakiem, albo próbować stawić czoła najtrudniejszym zadaniom w pojedynkę. Tak, znaleźli się tacy ludzie.

Zdobywanie najlepszych broni, sprzętu i akcesoriów zawsze było wymagające w Destiny. Płaciło się za nie swoim czasem, a rezultaty były różne. Syndrom Diablo był wszechobecny, bo wymarzony zestaw był największą nagrodą. Tak do niedawna było w świecie wykreowanym przez ojców serii Halo. Spore zmiany nadeszły w dwójce, która nadal pozostaje mocno angażująca, ale w kwestii nagród wydaje się być naprawdę szczodra. Nawet za bardzo.

Gdzie jest mój Engram?!

Dwójka od pierwszych minut jawi się jako gra dla wszystkich graczy. Poznanie podstaw i szczegółów nie wymaga wiele czasu i pracy. Historia, choć prosta, zostaje w końcu opowiedziana wprost. Mamy przyjemne dialogi, miłe dla oka cut-scenki, przedstawienie postaci i wiele więcej. W końcu wiadomo, co tak naprawdę się dzieje, a jedynie część szczegółów wymaga większego skupienia. Zaczynając z prostym orężem, na spokojnie poznajemy moce postaci, uczymy się zachowania wrogów i zdobywamy coraz to lepsze przedmioty. Po kilku godzinach widok legendarnego engramu nie jest zaskoczeniem, a swój pierwszy egzotyczny łup również zdobywamy relatywnie szybko. Kampania jest naprawdę przyjemna i dobrze wprowadza gracza do endgamu. Tam natomiast czeka na nas wiele aktywności na poszczególnych planetach. Patrole, raidy, strike, crucible i wiele innych. Jest naprawdę w czym wybierać. Nie ma tego wrażenia z jedynki, że to już w sumie jest koniec, a zaledwie początek naszej drogi. Od premiery dwójki nie miałem jeszcze momentu, w którym w pełni stwierdzIłbym “widziałem i mam wszystko”. Mimo to jest pewien niedosyt.

Trochę łatwe to Destiny 2

Nie licząc Strike na prestiżu (wyższy poziom trudności i inne modyfikatory misji), a także samego Raidu, całość wydaje się trochę za szybka i zbyt prosta. Weterani, którzy od początku poświęcili sporo czasu tej kontynuacji, wydają się być zawiedzeni, bo chyba nic nie sprawiło im większych trudności. Teraz każdą broń i ekwipunek rozwija się tak samo, więc nie ma mowy o jakichś unikalnych zestawach. Dane postacie, nie licząc aspektów wizualnych stały się sobie równe, jak nie identyczne. W pojedynkach PvP liczą się już „tylko” umiejętności i taktyka. Pewna losowość została utracona. Na każdej z planet zdobywa się żetony za aktywności, tak samo w Crucible, a za niechciany sprzęt także jest nagroda. W ten sposób nasz “plecak” jest pełen fioletowych pistoletów, strzelb, hełmów i tak dalej. Naprawdę nie trzeba się napocić, aby ubrać się w „porządne łachy” i uzyskać konkretny arsenał. Gdzie więc sens i chęć dalszej zabawy? Tutaj z pomocą przychodzą cotygodniowe zmiany w aktywnościach. Te odbywają się we wtorki i resetują pewne rzeczy. Ponownie można przystąpić do danych zadań, zgarnąć łup i czekać na kolejny reset. Tryb Strike otrzymuje misje z nowymi modyfikatorami, które uatrakcyjniają zabawę. Pojawia się więc powód, aby znowu włączyć Destiny 2 i wskoczyć w wir walki.




Dla jednych to będzie wystarczające, drudzy odpuszczą, a inni poczekają na pierwszy dodatek. Ostatnio można było wziąć udział w Iron Banner, który w zamian za zdobyte żetony oferował specyficzne wyposażenie. Zapewne doczekamy się też wyścigów sparrowów, ale jakieś zupełnie nowe aspekty gry byłyby mile widziane. The Taken King był dla mnie bardziej “dwójką”, niżeli faktyczna dwójka. Ta upraszcza część mechanik i sprawia, że gracze są bardziej równi wobec siebie, ale nie daje tak naprawdę czegoś w pełni nowego. Jeżeli wcześniej doświadczyliście w pełni Destiny, to tutaj wielkiego „WOW” nie będzie. Natomiast dla tych, co nigdy w dzieło Bungie nie grali to chyba najlepsza okazja, by spróbować swoich sił. Istnieje ryzyko, że się odbijecie, bo całość nadal opiera się na zbieractwie i dużej dozie strzelania, ale jest to podane w przyjemniejszej formie.

Czy Destiny 2 potrzebuje swojego The Taken King?

Dla kogo jest Destiny 2? Na ten moment dla wszystkich i dla nikogo. Równowaga jest zachwiania przez twórców i to od nich będzie zależało, do kogo tak naprawdę adresują swoje dzieło. Zarówno niedzielni gracze, jak i weterani mogą się zawieść. Wszystko zależy od tego, jakie mają oczekiwania. Mając mniej czasu, można w końcu sięgnąć po to, co wcześniej wymagało naprawdę wielkiego zaangażowania. Z drugiej strony, dając sporo od siebie, szybko zdobędziemy wszystko to, co zawarto w tej grze. Nie ma tutaj złotego środka i sam deweloper musi się zdecydować, w jakim kierunku iść, bo bez zmian każda z grup może odejść na zawsze. Na chwilę obecną problem nie jest jeszcze tak duży, ale po premierze PC wypadałoby obrać konkretny kierunek rozwoju marki. The Taken King pokazał, że zmiany w podstawach mogą okazać się dobre. Tutaj jest o wiele lepiej niż w jedynce i nie trzeba takiego dodatku, aby przywrócić balans. Do dzieła deweloperze, zanim przeoczysz dobry moment na podjęcie decyzji. Wy natomiast znając plusy i minusy, wprowadzone zmiany i obecny stan Destiny 2 możecie podjąć ryzyko, czy warto zainteresować się tym tytułem. Ja wracam po swoje engramy, a niebawem sprawdzę, czy wersja na komputery osobiste będzie lepsza, czy po prostu nieco inna.

The post Na rozstaju dróg. Dla kogo jest Destiny 2? appeared first on AntyWeb.


Intel Extreme Masters 2018 znów w Katowicach. Szykujcie się na dwa gorące e-sportowe weekendy

$
0
0

Łączna pula nagród w nadchodzących turniejach ma wynieść aż 6,3 mln złotych! W 2018 roku Katowice mają być pierwszym tak dużym międzynarodowym turniejem Dota 2 w Polsce i pierwszym Majorem Dota 2, który będzie miał miejsce w naszym kraju. Szesnaście najlepszych drużyn z całego świata zostanie wyłonionych na podstawie kwalifikacji
rozgrywanych w sześciu regionach powalczy o lwią część puli nagród. W tej znajdzie się ok. 3,6 złotych oraz 1 500 punktów rankingowych, mogących dać awans na kolejną imprezę z cyklu The International. Zawody potrwają w sumie sześć dni, a faza pucharowa zagości na dużej scenie w Spodku 24-25 lutego 2018.

Nie zabraknie też Counter-Strike: Global Offensive i StarCrafta II. Zmagania będą trwały sześć dni, a same play-offy odbędą się 2-4 marca 2018 roku w Spodku. Szesnaście najlepszych drużyn CS:GO z całego globu rywalizować będzie o najwyższą w historii cyklu pulę nagród wynoszącą ok. 2 mln złotych. Z kolei zawodnicy StarCraft II będą walczyć o 900 tys. złotych. Triumfator turnieju uzyska również bezpośredni awans na WCS Global Finals. Warto dodać, że IEM będzie siódmym turniejem zaliczającym się do serii Intel Grand Slam, dzięki której jeden z zespołów CS:GO może zgarnąć dodatkową nagrodę w postaci 1 000 000 dolarów.

Prezydent Katowic, Marcin Krupa o wydarzeniu mówi następująco:

Katowice dzięki Intel Extreme Masters stały się globalną stolicą esportu. Od pięciu lat to właśnie w naszym mieście odbywają się finały rozgrywek IEM – największego wydarzenia na świecie. Przez kilka dni oczy całego świata zwrócone są w kierunku Katowic. Dziesiątki tysięcy fanów na trybunach legendarnego Spodka i nowoczesnego Międzynarodowego Centrum Kongresowego oraz miliony kibiców przed komputerami na całym świecie, gwarantują doskonałą promocję Katowic. Tylko w samym 2017 roku IEM odwiedziło ponad 170 tysięcy gości. Jestem przekonany, że piąte finały w katowickiej arenie będą wyjątkowe i już dziś zapraszam do Katowic!

Całości będą towarzyszyć targi IEM Expo, na których wystawią się czołowe firmy technologiczne. Już przed rokiem mogliśmy znaleźć tutaj m.in. Acera, ASUS-a, Alienware, HyperX, HTC i wiele, wiele innych. W 2018 prawdopodobnie będzie ich jeszcze więcej.

Bilety wcześniejszego wstępu na ESL One Katowice powered by Intel, Intel Extreme Masters Katowice World Championship i IEM Expo będą dostępne od 2 listopada na stronie Ticketmaster. Wstęp na IEM 2018 jest jednak w dalszym ciągu całkowicie bezpłatny

The post Intel Extreme Masters 2018 znów w Katowicach. Szykujcie się na dwa gorące e-sportowe weekendy appeared first on AntyWeb.

Bóstwo AI napisze własną biblię. Dzisiaj ciekawostka, jutro rzeczywistość?

$
0
0
sztuczna inteligencja maszyna pasożyt teachable machine

Jak możemy przeczytać w artykule na VentureBeat, w ciągu najbliższych 25 lat sztuczna inteligencja doświadczy ewolucji, która doprowadzi ją do punktu, w którym będzie ona inteligentniejsza od człowieka. Trzeba przyznać, że John Brandon zaczął z grubej rury, ale to nie koniec. Następnie jest wzmianka o tym, że w przeciągu kolejnych 50 – 100 lat, AI może dysponować wiedzą, która przewyższy całą populację Ziemi (nawet gdyby przekazać ją w ręce jednej osoby). Taka sytuacja powinna zrodzić bardzo poważne pytania.

Czy ta niesamowita sztuczna inteligencja, która będzie w stanie samodzielnie projektować inne programy AI, pochłaniać dane z niemal nieograniczonej ilości źródeł, kontrolować każde urządzenie na świecie, które będzie podłączone do sieci, powinna jakimś cudem osiągnąć status bóstwa? To bóstwo AI napisałoby własną biblię i przyciągnęłoby wyznawców w postaci ludzi.

Niezależnie od tego czy takie coś faktycznie powstanie, powoli zaczynamy się do tego przygotowywać. Mam przez to na myśli działania, których podjął się Anthony Levandowski:

…to nie wszystko, ponieważ znany inżynier z Doliny Krzemowej stanął jeszcze na czele organizacji religijnej Way of the Future. Jak donosi Wired, jej celem jest rozwój oraz rozpowszechnianie świadomości na temat bóstwa opartego na sztucznej inteligencji.

Utalentowany programista chce stworzyć bóstwo AI?

Bóstwo AI? Opinie wybranych ekspertów

Najbardziej intrygujące w artykule na VentureBeat wydały mi się wypowiedzi ekspertów. Vince Lynch, założyciel firmy o nazwie IV.AI, która zajmuje się uczeniem maszynowym powiedział, że widzi podobieństwo między AI a religią. Poza tym pokazał model, który po przyjęciu odpowiedniej liczby wersów z biblii, może samemu pisać kolejne wersy w podobnym tonie… czyli… gdyby ktoś się uparł, to może doprowadzić do powstania biblii napisanej przez sztuczną inteligencję. Pewnie ktoś zapyta po co? W takim razie przypomnę, że wyżej wspomniałem już o człowieku, który założył organizacje religijną o nazwie Way of the Future i ma ona związek z AI.

Autorem kolejnej ciekawej opinii jest pani Robbee Minicola. Zgadza się ona co do tego, że wszechwiedząca sztuczna inteligencja mogłaby uchodzić za… godną czczenia. Taka SI rozumiałaby jak działa świat, ale jej zrozumienie tego tematu byłoby na wyższym poziomie (od tego, który reprezentują ludzie), dlatego człowiek mógłby jej zaufać w kwestiach otrzymywania niezbędnych informacji dotyczących jego codziennego życia. Właśnie te niesamowite informacje będące wynikiem superinteligencji funkcjonującej na wyższych obrotach, mogłyby zostać porównane do religijnego oświecenia.

Żyjemy w coraz ciekawszych czasach

Zachęcam do zapoznania się z anglojęzyczną treścią artykułu pod tytułem „An AI god will emerge by 2042 and write its own bible. Will you worship it?”, ponieważ jest bardzo ciekawy, a opinie tych ekspertów chyba nie są czymś często spotykanym? Moim zdaniem ktoś mógłby na tej podstawie zrobić całkiem ciekawy film science ficiton o kulcie bóstwa AI i takie tam…

Sama myśl o przyszłości, w której superinteligencja naprawdę istnieje, natomiast ludzie zdecydowali się ją traktować jak bóstwo, w ogóle nie brzmi jak coś, co mogłoby mieć miejsce w rzeczywistości… a jednak są eksperci, którzy to widzą i są ludzie, którzy już dzisiaj tworzą fundamenty dla takich zjawisk. Dzisiaj ciekawostka, jutro rzeczywistość?

Źródło

The post Bóstwo AI napisze własną biblię. Dzisiaj ciekawostka, jutro rzeczywistość? appeared first on AntyWeb.

myPhone Hammer Active – test nijakiego smartfona za 549 zł

$
0
0

Podejrzewam, że nie jest łatwo wymyślać nazwy do kolejnych smartfonów. Tym razem polska firma postawiła na aktywność i promuje Hammer Active jako wzmocniony smartfon przeznaczony właśnie dla ludzi aktywnych. Nie do końca kupuję ten pomysł.

Pierwsze, co rzuca się w oczy po wyciągnięciu z pudełka Hammera Active to jego smuklejsza względem innych telefonów z serii obudowa. Wygląda zdecydowanie delikatniej niż IRON 2 czy droższe Energy lub Hammer AXE PRO, nie sprawia natomiast wrażenia zbyt odpornego sprzętu. Na pudełku widnieje informacja „Drop test 1m”, producent nie zachęca tym raczej do rzucania nim o beton podczas testów. Telefon poza wzmocnioną obudową spełnia normę IP68, powinien więc przeżyć podtopienia choć raczej uważałbym na odpowiednie domknięcie klapek. Obudowa ma 10,8 m grubości i waży 186 gramów. Jak na wzmocniony sprzęt to całkiem delikatna konstrukcja.

Sprzęt wyposażono w chroniony szkłem Gorilla Glass 3 ekran IPS o rozdzielczości 1280×720 przy zagęszczeniu pikseli na poziomi 313 PPI. Responsywność jest na dobrym poziomie, podobnie jak odwzorowanie kolorów i kąty widzenia. Podobnie jak w innych modelach z tej serii, obraz wspiera technologia MiraVision.

Sercem telefonu jest czterordzeniowy procesor MediaTek MTK6580 taktowany zegarem 1,3 gHz. Wspiera go układ Mali 400 MP2 i to nie byłoby tak źle gdyby pokuszono się o więcej niż 1 GB RAMu. Niestety cały czas są firmy, które uważają, że Android 7 potrafi dobrze działać na takiej ilości pamięci operacyjnej. No cóż, nie potrafi i niestety Hammer Active jest tego przykładem. Ja wiem, że często mam w testach flagowce, że Active to niska półka, ale liczy się komfort użytkowania.

Benchmarki to tylko cyferki, które mogą obchodzić lub nie. Płynne działanie to jednak coś, czego klient może oczekiwać od telefonu niezależnie od ceny, jaką za niego zapłaci. Active da się oczywiście używać, ale po zakupie radziłbym się jednak ograniczyć do prostych czynności i nie instalować zbyt wiele aplikacji.

Telefon wyposażono w 8 GB pamięci wewnętrznej, z której dla użytkownika oddano trochę ponad 4GB. Pamięć można rozbudować kartami microSD o kolejne 128 GB. No chyba że wolicie drugą kartę SIM, to też możecie ją tam wsadzić. Hammer Active to bowiem hybrydowy dualsim.

Bateria ma 3000 mAh, co w sumie nie wyróżnia Hammera Active na tle konkurencji ale po 5000 w testowanym przeze mnie w ubiegłym roku Hammerze Energy wydaje się, że to trochę mało. Na jeden dzień pracy jednak wystarczy.

Tylny aparat ma 8 Mpx i nakreci wideo w rozdzielczości fullHD. Jak zapewne się domyślacie jakość zdjęć i wideo nie jest rewelacyjna choć dużo zależy od dobrego światła. W nocy mimo HDRu radzi sobie przeciętnie, zdjęcia często są poruszone. Aparat w automacie mocno podkręca kontrast, nie przewidziano trybu manualnego. Przedni aparat ma 2 Mpx i do wideorozmów powinien wystarczyć, w sumie do selfie też.

Sprzęt kosztuje 549 złotych i jak na taką kwotę przy jednoczesnym zachowaniu charakterystycznej dla serii wzmocnionej obudowy wydaje się to ofertą całkiem ciekawą. Musicie sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, czy będziecie w stanie zaakceptować słabą wydajność urządzenia. Android 7, 1 gb RAMu i słaby procesor to nie jest dobre połączenie jeśli oczekujecie od smartfona płynnego działania. Jeśli natomiast szukacie taniego, wzmocnionego urządzenia, Hammer Active może okazać się ciekawą propozycją.

The post myPhone Hammer Active – test nijakiego smartfona za 549 zł appeared first on AntyWeb.

Państwo zbiera wzorce głosów obywateli i to wkurza. Tymczasem z uśmiechem oddajemy te dane firmom…

$
0
0

Obywatele inwigilowani przez państwo to temat na cały zbiór książek, wielotomowe wydawnictwo. Od czasów zamierzchłych, po dzień dzisiejszy, od demokracji, po dyktatury, od czytania listów, po stosowanie rozwiązań biometrycznych i zbieranie danych tego typu. Ta ostatnia kwestia wypłynęła ostatnio za sprawą Chin. Podobno szeroko pojęte państwo tworzy bazę wzorców głosów obywateli, korzysta przy tym ze wsparcia rodzimej firmy. Cel? Wspomina się o sprawach kryminalnych i podobno projekt rzeczywiście znajduje w tym zastosowanie, ale to nie wyczerpuje tematu. I nawet jeśli stwierdzimy, że obecnie baza jest niewielka (kilkadziesiąt tysięcy osób, a mowa o państwie z grubo ponad miliardem ludzi), to nie ma pewności, w jakim kierunku się to potoczy.

Ciekawe jest to, że na tę kwestię uwagę zwróciła organizacja Human Rights Watch zajmująca się ochroną praw człowieka. Mamy Chiny, a zatem kraj rządzony twardą ręką, z poważnymi ograniczeniami w kwestii wolności, cenzurujący chociażby Internet. I w tym przypadku podnosi się larum. Jednocześnie odsuwamy od siebie myśl, że podobne działania prowadzone są na całym świecie. Niekoniecznie stoją za nimi rządy – coraz bardziej dają o sobie znać firmy, które zbierają dane biometryczne klientów: od odcisków palców, przez cechy charakterystyczne oka, po wspomniany głos. Nie tylko się na to zgadzamy – przyjmujemy, że to przyszłość. Gdy czytałem o chińskim problemie, w sąsiedniej karcie miałem tekst o interfejsach głosowych stanowiących przyszłość rozwiązań konsumenckich:

obecnie najbardziej podatnym na rozwój gruntem w technologiach udostępnianych konsumentom jest rynek asystentów głosowych w rodzaju Google Home czy Alexa.

To właśnie na tym rynku producenci sprzętu i oprogramowania konkurują ze sobą o możliwość zaoferowania coraz bardziej zaawansowanych produktów, które będą nie tylko wspierać wyszukiwanie treści w internecie, ale też kontrolować nawyki osób z nich korzystających, funkcjonowanie sprzętu w ich domach, a nawet sposób, w jaki kupują.[źródło]

Trzeba mieć na uwadze, że to działa w obie strony: my słyszymy asystenta, on słyszy nas. Ten drugi kierunek jest nawet ważniejszy. Nasz głos zostanie powiązany z różnymi funkcjami, usługami, działaniami. Po kilku latach przestanie być anonimowy. Czy to problem? Zależy, jak na to spojrzeć. Niemniej ciekawe jest to, że o tych samych lub podobnych działaniach czasem mówimy jako o wspaniałej przyszłości i wielkim kroku naprzód, a innym razem jako o zamachu na nasze swobody. Ktoś stwierdzi, że nie ma sensu tego porównywać, bo z jednej strony mamy państwo autorytarne, z drugiej firmy działające w modelu demokratycznym, ale to wszystko jest dość płynne. Jak np. należy patrzeć na asystentów głosowych oferowanych przez chińskich gigantów tech?

Oddajemy kolejne informacje na swój temat i znowu brakuje w tym wszystkim debaty, głębszej refleksji. Cieszymy się z tego, że technika idzie do przodu, że głośnik stojący w salonie zrobi za nas tyle rzeczy, okaże się tak bardzo pomocny. Z czasem jednak może się pojawić kolejny Snowden i poinformować, że ten proces był nie do końca czysty, że o tym i owym warto powiedzieć głośno. Posłuchamy, pokręcimy głowami i… przejdziemy do porządku dziennego. Wszak fajnie zamawia się pizzę z pomocą takiego asystenta. A że przy okazji ktoś ma moją próbkę głosu, wie o mnie sporo i gromadzi dane przez cały czas? Co z tego…

The post Państwo zbiera wzorce głosów obywateli i to wkurza. Tymczasem z uśmiechem oddajemy te dane firmom… appeared first on AntyWeb.

Gry z pierwszego Xboksa na Xbox One w nawet 16-krotnie wyższej rozdzielczości. Do kupienia od dziś

$
0
0

Plotki o pojawieniu się gier z pierwszego Xboxa na najnowszych Xboxach One okazały się prawdziwe. Nowość ogłoszono podczas konferencji Microsoftu na targach E3, ale od tamtej pory (czerwiec) nie znaliśmy żadnych konkretów, którymi warto byłoby się zainteresować. To zmienia się dzisiaj, ponieważ nie tylko znamy listę gier, w które będzie można zagrać, ale same tytuły trafiają właśnie w dniu dzisiejszy do sklepu, więc będziecie je mogli sprawdzić osobiście.

Obawy o niską jakość tych gier zostały rozwiane. Nie tylko tekstowo zapowiedziano i obiecano odpowiedni poziom detali oraz wyświetlania, ale pokazano także na przykładach. Przypomnijmy, że Star Wars: KOTOR ukazał się na na Xboxa w 2003 roku, czyli 14 lat temu. W związku z tym niezbędne są poprawki, a te robią ogromne wrażenie. Oglądając materiał z gry, który opublikowano na YouTube, nie mogę wyjść z podziwu, jak świetną robotę odwalił Microsoft. Gry z pierwszego Xboxa na Xbox One S są wyświetlane w 4-krotnie wyższej rozdzielczości, a na Xbox One X w 16 razy wyższej. Mamy więc do czynienia z 960p na Xbox One S i 1920p na Xbox One X. Co istotne, obraz nie jest skalowany (upscaled), lecz generowany natywnie. A w jakie tytuły zagramy od dzisiaj?

Oto lista gier z Xboxa dostępnych na Xbox One, Xbox One S i Xbox One X:

  • Star Wars: Knights of the Old Republic
  • Ninja Gaiden Black
  • Crimson Skies: High Road to Revenge
  • Fuzion Frenzy
  • Prince of Persia: The Sands of Time
  • Psychonauts
  • Dead to Rights
  • Black
  • Grabbed by the Ghoulies
  • Sid Meier’s Pirates!
  • Red Faction II
  • BloodRayne 2
  • The King of Fighters Neowave

Star Wars: KOTOR pojawił się w sklepie dzień przed premierą pozostałych, co pozwoliło poznać oficjalną polską cenę gry, która wynosi 49 złotych. Dużo? Mało? Jak za tytuł, który ma na karku 14 lat, ale wciąż bawi wielu pasjonatów, wygląda naprawdę nieźle i będzie dostępny na zawołanie, kiedy tylko tego zapragniemy, to chyba nie jest tak źle. Z drugiej strony te gry są kompatybilne z nowymi konsolami także w wersji fizycznej, więc kopia na płycie również będzie przydatna.

Już teraz jest w co grać, ale z pewnością ciekawi Was, kiedy doczekamy się kolejnej fali gier z pierwszego Xboxa w nowym wydaniu. Oficjalnego komunikatu jeszcze nie uświadczyliśmy i na przestrzeni następnych kilku miesięcy możemy się go nie doczekać. Taki scenariusz zakłada bowiem informacja udzielona przez Larry’ego Hryba, który sugeruje datę premiery następnych gier dopiero na wiosnę przyszłego roku.

The post Gry z pierwszego Xboksa na Xbox One w nawet 16-krotnie wyższej rozdzielczości. Do kupienia od dziś appeared first on AntyWeb.

Nadchodzi Hitman: Game of the Year Edition!

$
0
0
hitman-goty

Najciekawsze jest to, że premiera Game of the Year Edition nastąpi równo z premierą konsoli Xbox One X, czyli w dniu 7 listopada. To dobrze się składa, bo coś czuję, że może to być pierwszy tytuł jaki sobie kupię. I tak jeszcze w to nie grałem, a GOTY zostanie wzbogacona o nowe treści.

Hitman: Game of the Year Edition

Gracze mają otrzymać wszystko to, co było zawarte w pierwszym sezonie, a do tego jeszcze nowe tzw. „Escalation Contracts”, które są nowością w serii, a ich celem jest głównie zapewnienie dodatkowego wyzwania (przynajmniej tak wyczytałem). Będą też nowe bronie, przebrania, wyzwania, a nawet jakieś graficzne usprawnienia. Inną istotną informacją jest to, że „Elusive Targets” również będą dostępne, ale tylko dla zupełnie nowych graczy, natomiast ci, którzy mieli okazję już się ich podjąć, nie dostaną drugiej szansy.

Patient Zero

Największym z dodatków w Hitman: Game of the Year Edition będzie kampania „Patient Zero”, która zahaczy o mapy Bangkok, Sapienza, Kolorado oraz Hokkaido. Zadaniem Agenta 47 ma być niedopuszczenie do rozprzestrzenienia się wirusa. Wspomniane mapy otrzymają nową porę dnia i muzykę.

Dla mnie super! Taka edycja to strzał w dziesiątkę. Cena ma być na poziomie 60 dolarów i dostępna będzie tylko wersja elektroniczna.

Źródło 1, 2

The post Nadchodzi Hitman: Game of the Year Edition! appeared first on AntyWeb.

Niech Netflix robi więcej takich filmów, a zrezygnuję z kina. Obejrzyjcie Kierowcę – warto

$
0
0

Trzon opowieści w Kierowcy nie jest jakiś skomplikowany, nie rzuca na kolana i nie odkrywa kina na nowo. Tytułowy kierowca, grany przez Franka Grillo to typ odpowiedzialny za organizowanie ucieczki podczas złodziejskich akcji. Jest późny wieczór, miasto żyje swoim  życiem, a osoba a bohater podjeżdża właśnie świeżo kupionym autem po dwóch rzezimieszków. Jego zadanie jest proste – zabrać ich z miejsca akcji i bezpiecznie dowieźć we wskazane miejsce. Gdy bandyci robią swoje, ten dostaje nagle tajemniczy telefon, który całkowicie zmienia jego plany. W obawie o własne życie zostawia rabusiów i ucieka z miejsca akcji z łupem.

Wnętrze osobowe auta nie jest łatwym miejsce nagrywania i sam doskonale się o tym przekonałem. Twórcom Kierowcy udało się jednak nie tylko wyjść z tej monotonnej na pierwszy rzut oka scenerii obronną ręką, ale przede wszystkim tak dobrać kadry i pracę kamery, że nie wieje tu nudą nawet przez chwilę. Jest to o tyle ciekawe, że bohater prawie cały czas siedzi w tej samej pozycji, a wszelkie dialogi toczą się przez odbierany telefon. W dodatku rozmówców jest raptem kilkoro. Umiejętne operowanie kadrami sprawia jednak, że obraz jest dynamiczny nawet w z pozoru niezbyt dynamicznych scenach.

Jednym z najciekawszych elementów Kierowcy jest bez wątpienia klimat. Filmowi bardzo blisko do Locke z Tomem Hardym z 2013 roku, czuć tu też jednak delikatnie klimat Transportera. Graczom natomiast obraz może skojarzyć się trochę z GTA, szczególnie trzecią częścią, która przynajmniej w moim odczuciu miała momentami tę samą ciężką atmosferę. Locke wspominam nie bez powodu, będzie to bowiem pierwsze skojarzanie, które w jakiejkolwiek dyskusji o Kierowcy zamknie usta wszystkim  starającym się udowodnić, że to obraz oryginalny.

To nie są Szybcy i Wściekli

Lubię serię Szybcy i Wściekli, nie będę czarował że jest inaczej. Śledzę ją od pierwszej części i ciągle nie mam dość. Nie oczekuję jednak od niej niczego poza ciągłą akcją i przestawianiem granic absurd. Ogromne budżety, świetne akcje kaskaderskie, kapitalne kadry z samochodami, wybuchy itd. Kierowca niby też opowiada o człowieku za kółkiem, niby też jest tu auto, są przestępcy, jest akcja – wszystko pokazano jednak w zupełnie inny sposób. Film w dużej mierze bazuje na grze jednego aktora i pokazanych przez niego emocjach. Niezależnie od tego jak dobry był to pomysł, jak fajnie nagrano kadry z auta, kiepsko dobrano aktor zabiłby ten film. Tymczasem Franka Grillo wypadł świetnie, autentycznie i bryluje w Kierowcy.

kierowca

To nie jest oczywiście obraz idealny i na upartego można doszukać się kilku dziur w opowieści. Może i nigdy nie byłem w takiej sytuacji, ale naprawdę po jednym telefonie, szczególnie podczas przestępczej akcji ktoś rzuca wszystko i zwiewa wiedząc, że pakuje się w ogromne tarapaty? Do mnie zadzwonił dziś sam Hubert Urbański (no dobrze, automat, ale zawsze) i nie zwiałem z redakcji marząc o upragnionym milionie w popularnym teleturnieju TVN. To są oczywiście drobiazgi, w dodatku wymuszone opowieścią – fajnie jednak, że ostatecznie wszystko trzyma się kupy czego efektem jest dobre kino.

Kierowca to film, którego nikt nie będzie raczej promował i jest spora szansa na to, że przepadnie w katalogu serwisu. Dlatego zależało mi, by Wam go polecić. To niecałe półtorej godziny wciągającego, świetnie zrealizowanego kina akcji klasy B. Oby więcej takich produkcji.

The post Niech Netflix robi więcej takich filmów, a zrezygnuję z kina. Obejrzyjcie Kierowcę – warto appeared first on AntyWeb.


Recenzja Xiaomi Mi Max 2 – duży, większy, Mi Max 2

$
0
0

Dane techniczne Xiaomi Mi Max 2:

  • 6,44-calowy ekran IPS TFT LCD o rozdzielczości Full HD,
  • Qualcomm Snapdragon 625 (8 x ARM Cortex A53 2GHz) z Adreno 506,
  • 4GB RAM,
  • 64GB pamięci wbudowanej (wolne ok. 54,5GB),
  • slot kart microSD do 128GB (hybrydowy),
  • MIUI 8 (Android 7.0 Nougat),
  • LTE,
  • dual SIM standby,
  • WiFi,
  • GPS, Glonass, Beidou,
  • Bluetooth 4.2,
  • złącze słuchawkowe 3,5mm,
  • port USB typu C,
  • port irDA,
  • aparat 12 Mpix z f/2.2 i diodą doświetlającą,
  • kamerka 5 Mpix z f/2.0,
  • akumulator 5300 mAh z szybkim ładowaniem,
  • wymiary: 174 x 89 x 7,6 mm,
  • waga: 212 g.

Sprzęt do testów dostarczył sklep X-Kom, w którym dostępny jest w cenie 1399 złotych w momencie publikacji recenzji.

Xiaomi Mi Max 2 - tył

WIDEORECENZJA

Obudowa

Xiaomi Mi Max 2 - obudowa

Xiaomi Mi Max 2 nie stanowi ogromnego kroku względem pierwowzoru. Najpoważniejsza zmiana dotyczy zmniejszenia do minimum plastikowych osłon anten, dzięki czemu urządzenie jest jeszcze solidniejsze i z tyłu wygląda nieco ładniej. Zauważą to jednak jedynie osoby, które miał do czynienia na żywo z pierwszą generacją tego modelu. Poza tym to wciąż smartfon z aluminiową obudową tylu unibody, zatem nie mamy swobodnego dostępu do baterii.

Xiaomi Mi Max 2 - widok z tyłu

Jakość wykonania stoi na wysokim poziomie. W tym temacie chiński producent stanął na wysokości zadania i tylko potwierdził, że w tym temacie jest jednym z liderów. Każdy element został idealnie spasowany. Nawet przyciski cechują się przyjemnym skokiem i nie uginają się na boki, co wcale nie jest tak oczywiste w wielu telefonach. Na plus zaliczam także obecność diody powiadomień, niestety jednokolorowej. Naturalnie dotykowe klawisze pod wyświetlaczem są podświetlane i możemy regulować, jak długo będą się świeciły.

Xiaomi Mi Max 2 - gniazdo ładowania

Mi Max 2 świetnie leży w dłoni, dzięki zaokrąglonym po bokach pleckom, ale nie da się ukryć, że obsługa go jedną ręką należy do zadań prawie awykonalnych. Testowany Xiaomi to prawdziwy gigant. Zresztą za każdym razem, jak wyciągałem ten smartfon, wszyscy się pytali, czy to tablet i po co jest tak wielki – może nie zmieścić się do niektórych spodni. Jeżeli już ktoś szuka modelu z wyświetlaczem tej wielkości, musi liczyć się także z absurdalnymi rozmiarami.

Xiaomi Mi Max 2 - wyświetlacz

Nawet ramki wokół ekranu są małe. Ogółem może się podobać – elegancka stylistyka robi wrażenie, szczególnie w czarnej wersji kolorystycznej. Moim zdaniem to najładniejsza z dostępnych, ale identycznie jak w Redmi 4X czy Note 4 ma tendencję do zbierania odcisków palców. Jedyny poważniejszy minus w tej części to slot hybrydowy.

Xiaomi Mi Max 2 - widok z góry

Wyświetlacz

Xiaomi Mi Max 2 - wyświetlacz

Właśnie ze względu na ekran kupuje się Xiaomi Mi Max 2. Potężny, legitymujący się przekątną 6,44 cala, panel doczekał się kilku ulepszeń względem poprzednika, które można dostrzec. Rozdzielczość to jednak nadal Full HD. Przekłada się ono na wystarczającą ostrość obrazu na poziomie 342 ppi – jedynie użytkownicy przyzwyczajeni QHD mogliby mieć jakieś zastrzeżenia. Do grania, oglądania filmów, zdjęć czy przeglądania sieci sprawdza się idealnie.

Xiaomi Mi Max 2 - menu

Matryce wykonano w technologii IPS TFT LCD. Można by było ponarzekać, że nie mamy do czynienia z AMOLED-em w multimedialnym kombajnie, jednam trudno powiedzieć złe słowo o jakości wyświetlanego obrazu. W domyślnie ustawionym trybie kolory są delikatnie zbyt bardzo nasycone, ale coś takiego zdecydowanie cieszy oczy, chociaż biel wówczas ma nieznaczny niebieski odcień. Po przełączeniu na tryb bardziej naturalnych barw, Xiaomi Mi Max 2 oferuje bardzo dobre ich odwzorowanie.

Xiaomi Mi Max 2 - wyświetlacz pod kątem

Na pochwałę zasługuje wysoka jasność maksymalna. O widoczność na dworze możemy być spokojni – do kompletu mamy błyskawicznie, choć skokowo, a nie płynnie działająca automatyczną regulację podświetlenia. Minimalny poziom mógłby być niższy. Po włączeniu trybu czytania (filtra światła niebieskiego) da się używać go w nocy, jednak trudno to uznać za komfortowe. Fenomenalnie wypada za to szybkość i dokładność reakcji panelu na dotyk.

Wydajność, działanie

Xiaomi Mi Max 2 - oprogramowanie

Xiaomi Mi Max 2 dysponuje ośmiordzeniowym Snapdragonem 625, co stanowi krok wstecz względem pierwszej generacji. W starszym modelu otrzymywaliśmy Snapdragona 650 lub 652 – wyższą wydajność cechuje się nie tylko procesor, ale także grafika. Mimo wszystko wybrany SoC odwdzięcza się niższym poborem prądu. Osiem rdzeni ARM Cortex A53 o maksymalnej częstotliwości taktowania 2GHz i z Adreno 506 dysponują wystarczającą mocą obliczeniową, chociaż szkoda, że w temacie szybkości Chińczycy zanotowali regres.

Xiaomi Mi Max 2 - pudełko

Na szczęście nie odbija się to bardzo na zastosowaniach praktycznych. W grach smartfon radzi sobie zadowalająco, chociaż naturalnie przy najbardziej wymagających tytułach sporadycznie mogą wystąpić minimalne spadki płynności, jakie zaobserwowałem w m.in. N.O.V.A. 3, lecz to raczej jednostkowy przypadek. W dodatku muszę pochwalić telefon za brak problemów z nadmiernym nagrzewaniem się.

Wyniki benchmarków:
AnTuTu: 62868
Quadrant: 23582
Geekbench 4
Single-Core: 857
Multi-Core: 4178
CPU Prime Benchmark: 7608
3D Mark
Ice Storm Unlimited: 13700
Sling Shot Extreme: 465

Xiaomi Mi Max 2 - pamięć

W zwykłej, codziennej pracy Xiaomi Mi Max 2 radzi sobie bardzo dobrze. Wszystkie aplikacje są uruchamiane szybko, płynnie, nie ma tu mowy o jakichkolwiek spowolnieniach i w tej kategorii chiński produkt zasługuje na wysoką notę. Subiektywnie wydaje mi się nawet, że wypada lepiej od teoretycznie mocniejszego pierwszego Mi Maxa. W kwestii wielozadaniowości jest jedynie nieźle. Mamy 4GB RAM, ale w tle możemy pozostawić działających ok. 5, 6 programów – bez rewelacji, choć to spory progres w porównaniu do starszych wersji. Niestety na chwilę obecną brakuje tu trybu pracy w dwóch oknach. Ten pojawi się dopiero wraz z aktualizacją do MIUI 9, która powinna pojawić się lada dzień.

Xiaomi Mi Max 2 - tył obudowy

Do naszej dyspozycji zostają oddane 64GB pamięci wbudowanej, z czego do naszej dyspozycji mamy 54,5GB. Jest to naprawdę sporo miejsca na różnego rodzaju zdjęcia, filmy, muzykę czy aplikacje. W dodatku nie zabrakło również slotu kart microSD, niestety sama szufladka na nie jest współdzielona z miejscem na drugą kartę microSIM. Szkoda, że Xiaomi zdecydowało się na takie rozwiązanie.

Test pamięci wbudowanej AndroBench:
– sekwencyjny zapis danych – 271,26 MB/s,
– sekwencyjny odczyt danych – 132,68 MB/s,
– losowy zapis danych – 37,81 MB/s,
– losowy odczyt danych – 11,88 MB/s.

Oprogramowanie

Xiaomi Mi Max 2 - dane techniczne

Na pokładzie znajdziemy MIUI 8 z Androidem 7.0 Nougat, a niedługo powinien pojawić się update do MIUI 9– ze wszystkimi nowościami możecie zapoznać się w tekście Kuby. Aktualnie dostępne oprogramowanie cechuje się ogromnymi możliwościami personalizacji oraz wieloma funkcjami, którymi zajmiemy się w następnym akapicie. Muszę przyznać, że nowa wersja prezentuje się po prostu ładnie. Gdybym miał tworzyć ranking najlepiej wyglądających interfejsów, produkt Xiaomi zająłby miejsce w pierwszej dwójce. Wszystko zostało dopracowane, włącznie z każdą animacją.

Xiaomi Mi Max 2

Jeżeli chodzi o funkcje dodatkowe, można zacząć od tych związanych z słuchawkami. Do naszej dyspozycji został oddany equalizer, możemy dowolnie edytować pasek powiadomień, ekran startowy czy zacząć korzystać z drugiego pulpitu, tj. stworzyć odizolowaną przestrzeń na smartfonie. Oprócz tego Xiaomi zaimplementowało tryb jednoręczny, asystenta dotyku (półokrąg z przyciskami funkcyjnymi wyświetlany na ekranie) lub opcję sklonowania aplikacji, jak np, Messenger czy Skype.













Preinstalowane aplikacje:

  • Skaner, Kompas, MIUI Forum,
  • Pilot Mi,
  • WPS Office,
  • Klawiatura SwiftKey.

Skaner linii papilarnych

Czytnik został ulokowany na pleckach. Zważywszy na rozmiary telefonu, wydaje się to być przemyślana lokalizacja i bez większych problemów można do niego sięgnąć palcem wskazującym. Niestety staje się to niepraktyczne, kiedy położymy smartfon na stole czy zamontujemy w uchwycie samochodowym (o ile do niego się zmieści…).

Xiaomi Mi Max 2 - skaner linii papilarnych

Skaner biometryczny pozwala na blokowanie dostępu do wybranych wcześniej aplikacji. Jeżeli chodzi o to jak działa, to dokładnie tak samo, jak w innych smartfonach Xiaomi, czyli doskonale. Po pierwsze prawie zawsze rozpoznawał mój palec za pierwszym razem, po drugie odbywało się to błyskawicznie i po trzecie pozostaje aktywny również po wygaszeniu ekranu.

Xiaomi Mi Max 2 - skaner biometryczny

Zaplecze komunikacyjne

Xiaomi Mi Max 2

Na wstępie chciałbym wspomnieć, że producent mnie zawiódł. Dlaczego? W Mi Max 2 zabrakło modułu NFC, co dla mnie jest trudne do zrozumienia w urządzeniu ze średniej półki, szczególnie w obliczu rosnącej popularności płatności zbliżeniowych. Poza tym Xiaomi przygotowało porządne zaplecze. Mamy LTE, WiFi, Bluetooth, GPS, Glonass, Beidou, a wszystkie działają bez zastrzeżeń. Z lokalizacją nie było najmniejszych problemów, zasięg miałem zawsze i wszędzie, jakość rozmów natomiast stała na wysokim poziomie. Dawno nie używałem smartfona z tak dobrym głośnikiem do rozmów. Do kompletu mamy również radio FM.

Jakość dźwięku

Xiaomi Mi Max 2 - głośnik

Duże urządzenie oznacza sporych wymiarów głośnik. Nie mamy tu do czynienia z klasycznym systemem stereo, jednak oferowana jakość wypada naprawdę dobrze. W porównaniu do innych „średniaków”, rzecz jasna. Na plus muszę zaliczyć również jego samą głośność maksymalną. Na słuchawkach Mi Max nie zawodzi, w końcu to smartfon stworzony do konsumpcji multimediów. Jedyne „ale” to niewystarczająca moc na wyjściu audio.

Xiaomi Mi Max 2

Aparat

Xiaomi Mi Max 2 - aparat

Pojawiły się tu „tylko” dwa aparaty wbrew modzie na podwójne moduły z tyłu. Główny sensor to Sony IMX386 o rozdzielczości 12 Mpix z przysłoną f/2.2, autofokusem z detekcją fazy oraz diodą doświetlającą. Z przodu natomiast zawitała kamerka 5 Mpix. Połączenie wygląda standardowo i nie znajdziemy nic więcej ciekawego w ich specyfikacji, więc przejdźmy dalej.

Xiaomi Mi Max 2 - jakość zdjęć

Aplikacja aparatu jest dokładnie identyczna, jak w innych urządzeniach z MIUI. Prosty, przejrzysty interfejs z wieloma opcjami oraz trybami dodatkowymi, m.in. panorama (do nawet 50 Mpix!), poziomica, odcień skóry, grupowe selfi (literówka w polskim tłumaczeniu), HHT (tryb nocny) czy manualny. Oprócz tego mamy wiele filtrów. Pochwalić muszę obecność automatycznie włączającego się trybu HDR, co można oczywiście wyłączyć w ustawieniach.

W dobrych warunkach oświetleniowych Xiaomi Mi Max 2 oferuje naprawdę wysoką jakość, pozytywnie zaskakuje rozpiętość tonalna oraz naturalne odwzorowanie barw. Także tryb HDR uległ poprawie względem poprzednika. W tym zakresie nowa generacja wyprzedza poprzednią o kilka klas. Szkoda, że w nocy testowany model prezentuje się już znacznie, znacznie gorzej – ratunkiem przed zbyt ciemnymi kadrami i dużą ilością szumów pozostaje tryb manualny.

Przednia kamerka natomiast zadowoli każdego, kto lubi okazyjnie zrobić sobie selfie. Na rynku znajdziemy kilka lepszych modeli w tej półce cenowej, jeżeli chodzi o ten parametr, zresztą Mi Max jest zbyt nieporęczny do wykonywania autoportretów. Pozostaję pod ogromnym wrażeniem samych filmów z aparatu głównego. Może on nagrywać wideo w Full HD lub 4K przy 30 klatkach na sekundę, a materiał prezentuje się zadziwiający dobrze. Śmiało mogę napisać, że w tym zakresie byłby w stanie rywalizować z niektórymi flagowcami. Niestety audio nie jest rejestrowane najlepiej i przy oglądaniu filmów będzie można nieco narzekać na dźwięk.























Bateria

Drugim z najważniejszych atutów jest akumulator 5300 mAh. Może nie wygląda to rewelacyjnie w porównaniu do modeli z bateriami dwa razy większymi, ale w przypadku Xiaomi taka pojemność przekłada się na wprost wybitne rezultaty. Xiaomi Mi Max 2 spokojnie wytrzyma dzień ciągłej, intensywnej pracy z udostępnianiem internetu, korzystaniem z GPS, graniem, robieniem zdjęć czy nagrywaniem filmów. Wyniki na włączonym ekranie wahały się od minimum 6,5 do 10,5 godziny przy LTE, a przy WiFi nawet do 12, 13 godzin. Przy normalnym użytkowaniu standardem będzie działanie przez kilka dni z dala od gniazdka elektrycznego. To się nazywa prawdziwy długodystansowiec.






Proces ładowania przy użyciu ładowarki kompatybilnej ze standardem Quick Charge 3.0 zajmuje ok. 190-200 minut, natomiast do uzyskania nieco ponad 20% potrzebujemy zaledwie 30 minut. Zważywszy na pojemność ogniwa są to naprawdę dobre rezultaty.

Podsumowanie

Xiaomi Mi Max 2 to genialny smartfon z potężnym ekranem oraz fenomenalnym czasem pracy. Przede wszystkim jednak to propozycja skierowana do konkretnej grupy odbiorców, którzy zaakceptują jego ogromne wymiary. Coś za coś. Nie obyło się oczywiście również bez wad. Tu najpoważniejszymi są: brak NFC, jakość zdjęć nocnych oraz słabszy procesor niż w poprzedniku. Ogółem to urządzenie, które zadowala użytkownika i spełnia się we wszystkich, smartfonowanych zastosowaniach.

Porównywalnych propozycji nie znajdziemy zbyt wiele. Mogę tu napisać o Lenovo Phab 2 Plus lub Phab 2 Pro albo przeciętnym Sony Xperia XA1 Ultra – w tym zestawieniu Xiaomi błyszczy najjaśniej.

Zalety:

+ ogromny ekran IPS
+ płynność działania
+ jakość zdjęć i filmów w dzień
+ fenomenalny czas pracy
+ skaner linii papilarnych
+ jakość rozmów
+ oprogramowanie
+ 64GB pamięci wbudowanej
+ dioda powiadomień
+ wygląd
+ dioda podczerwieni do sterowania RTV
+ jakość wykonania

Wady:

– brak NFC
– słabszy procesor niż w poprzedniku
– slot hybrydowy
– do czasu aktualizacji do MIUI 9 brak trybu pracy w dwóch oknach
– nieco zbyt wysoka jasność minimalna ekranu
– rozmiar (względny minus)

 

The post Recenzja Xiaomi Mi Max 2 – duży, większy, Mi Max 2 appeared first on AntyWeb.

Oto nowy, niebezpieczny trojan na Androida „z niespodzianką”

$
0
0

LokiBot to jeden z wielu wirusów, który atakuje użytkowników i jego celem jest wykradzenie danych finansowych. Po infekcji zwieńczonej przez instalację oprogramowania z uprawnieniami administratora przystępuje on do czynności mających na celu zmylenie użytkownika. W popularnych aplikacjach bankowych (nie istnieją dane potwierdzające, że LokiBot jest w stanie „udawać” nasze rodzime instytucje) jest w stanie podmienić ekrany logowania w taki sposób, aby przekazać cybeprzestępcom loginy oraz hasła. Co ciekawe, trojan jest w stanie udawać także inne usługi, na przykład Skype’a, czy Outlooka. LokiBot jest sprzedawany innym hakerom w ramach „licencji” na darkwebowych forach. Wystarczy 2000 dolarów płatne w BTC, aby uzyskać do niego dostęp.

LokiBot jest w stanie otworzyć wyszukiwarkę i załadować zadany adres URL, a nawet przekierować połączenia wychodzące poprzez zainstalowanie proxy SOCKS5. Mało tego, możliwe jest automatyczne odpowiadanie na wszystkie SMS-y, które napłynęły do urządzenia, a nawet generowanie fałszywych powiadomień z aplikacji. Spektrum działania LokiBota jest zatem bardzo szerokie, ale skoro powiedzieliśmy już o „niespodziance”, trzeba wyjaśnić o co chodzi.

android trojan lokibot

Trojan LokiBot wykryje chęć usunięcia go i… odpali atak ransomware

Na szczęście mało skuteczny, bowiem w LokiBocie istnieje pewien błąd, który nie pozwala na pełne zaszyfrowanie urządzenia. Procedura „Go_Crypt” miała w swoim założeniu zablokować ekran użytkownika i zakodować wszystkie pliki za pomocą algorytmu AES128. To jednak nie udaje się do końca i ostatecznie, ofiary nie tracą swoich danych – są one jedynie poddane zmianie nazwy. LokiBot w trybie ransomwareżąda od 70 do 100 dolarów za odblokowanie dostępu do telefonu, jednak nie trzeba płacić cyberprzestępcom. Wystarczy jedynie uruchomić urządzenie w trybie Safe Mode, usunąć konto administratora należące do LokiBota oraz jego aplikację.

Nie oznacza to jednak, że LokiBot jest trywialnym, godnym zbagatelizowania zagrożeniem. Bardzo możliwe, że jego twórcy wkrótce dopracują mechanizm szyfrowania danych na tyle, że będzie on działać tak jak należy. Wtedy już, opisywany przez nas koń trojański będzie można z całą śmiałością nazwać bardzo poważnym złośliwym oprogramowaniem, którego „złapanie” może oznaczać bezpowrotną utratę danych. Uważajcie zatem, nie instalujcie niczego spoza oficjalnego sklepu (chyba, że dobrze wiecie co robicie) i nie klikajcie w dziwne, potencjalnie niebezpieczne linki. Sprawdzajcie ponadto, czy używane przez Was aplikacje prezentują poprawne ekrany logowania.

The post Oto nowy, niebezpieczny trojan na Androida „z niespodzianką” appeared first on AntyWeb.

Czytnik Kindle Paperwhite III solidnie przeceniony! Jest nowa aplikacja!

$
0
0

Nowy Oasis to spełnienie marzeń każdego czytelnika. Wobec pierwszej generacji tego czytnika miałem pewne zarzuty – kompletnie zdziwił mnie brak czujnika jasności, który uwielbiam w Kindle Voyage i nie dostaliśmy tego, na co czekaliśmy od dłuższego czasu, czyli wodoszczelności. Tym razem Amazon naprawił swoje błędy – nowy Kindle Oasis jest wodoszczelny, posiada czujnik jasności, wyposażono go w większy ekran, choć teraz metalowy tył urządzenia mniej mi się podoba od wcześniejszej, plastikowej wersji. Być może, gdy dostanę go w ręce i zobaczę na żywo, to zmienię zdanie.

Przeceniony Kindle Paperwhite III

Niestety, flagowy Kindle nie został jeszcze przeceniony – premiera dopiero 31 października – ale musiałem nad nim chwilę pozachwycać. Teraz wracamy do dania głównego, czyli przecenionego czytnika Kindle Paperwhite III. Cena została obniżona o 25%, więc zamiast 139 euro zapłacimy za niego 109 euro. To wynosi około 470 złotych. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać wersję białą zamiast czarnej.

Niestety, do Polski nie jest wysyłana wersja z reklamami, której cena wynosi jedynie 89 euro. Jeśli jednak macie możliwość odbioru paczki wysłanej na niemiecki adres, to taki wybór może kazać się dla Was najlepszym wyjściem. Nie mam jednak wątpliwości, że to właśnie Kindle Paperwhite III jest w tej chwili najbardziej uniwersalnym czytnikiem w ofercie Amazonu. Przewaga nad klasycznym modelem Kindle (8) w postaci doświetlenia ekranu może wydawać się niewielka, ale bardzo szybko docenia się jej obecność, gdyż staje się przydatna nie tylko w kompletnych ciemnościach, ale innych, mało komfortowych warunkach pod względem oświetlenia.

Nowa aplikacja Kindle

Aplikacja Kindle zmieniała się wielokrotnie na przestrzeni lat, ale tym razem postawiono na kompletny redesign interfejsu. Ba, doczekaliśmy się nawet zupełnie nowej ikony, z której pozbyto się dopisku „Kindle”. Wewnątrz znajdziemy kilka świetnych pomysłów, jak chociażby bardzo szybki dostęp do ostatnio czytanego tytułu, którego miniaturka okładki znajduje się w centrum dolnego paska nawigacyjnego. Ponadto, o wiele łatwiej można przełączać się teraz pomiędzy różnymi rodzajami materiałów na naszym koncie (książki, doumenty, wszystko, etc.). Cała aplikacja zyskała także ciemny motyw, który jest dobrą alternatywą dla zbyt jaskrawego zdaniem niektórych motywu jasnego.

To jednak nie wszystko, bo po zakupie usługi Goodreads Amazon stara się jak najlepiej zintegrować ją ze swoim ekosystemem. Widzimy to po aktualizacjach oprogramowania dla czytników, a teraz także po aplikacji mobilnej, wewnątrz której możemy śledzić aktywność innych użytkowników GoodReads, dodawać znajomych, oceniać książki i dodawać je do ulubionych. Czy któregoś dnia GoodReads zniknie jako odrębna i samodzielna usługa? Nie byłbym tym faktem wcale zdziwiony, ale raczej Amazon nie zdecyduje się na „zamknięcie” tak popularnego serwisu.

 

The post Czytnik Kindle Paperwhite III solidnie przeceniony! Jest nowa aplikacja! appeared first on AntyWeb.

Draftsend – prezentacje nie muszą być nudne, można je oglądać i słuchać jednocześnie

$
0
0

Dlaczego tak się dzieje? Najczęściej trudno znaleźć w firmie dobrego mówcę publicznego, który jednocześnie zna się na prezentowanym materiale i ciekawie go przedstawi. Ale w zaciszu gabinetu, jak najbardziej mógłby taką prezentację opowiedzieć.

Powstało właśnie narzędzie, które pomaga stworzyć taką prezentację online, z pliku pdf z gotowym materiałem, do którego możemy dograć później głos. Mowa o Draftsend. Do zaprezentowania jak to działa użyję materiału w pdf, które mam akurat pod ręką, myślę, że Blumedia nie będzie mi miała tego za złe – Jak kupujemy w internecie 2017. Możecie przy okazji się z nim zapoznać pod tym adresem.

Po wgraniu pliku pdf z prezentacją możemy zmienić jej tytuł i dodatkowo opisać w szczegółach, po czy możemy od razu przejść do panelu edycji prezentacji.

Prezentacja automatycznie została podzielona na slajdy i do poszczególnych jej części możemy dograć nasz głos w podkładzie. Wybieramy po prostu dany slajd i klikamy opcję nagrania, po czym pokaże się okienko z wyborem dostępnego mikrofonu.

Podczas nagrywania głosu do poszczególnych slajdów możemy w każdej chwili skorzystać z pauzy przy użyciu spacji na klawiaturze komputera, a nagrany już dźwięk zapisze się przy danym slajdzie, po czym możemy wznowić nagrywanie lub przejść do następnej pozycji w prezentacji.

Każdy slajd z nagranym podkładem oznaczony jest ikoną mikrofonu. Niestety, to dla mnie minus, bo nie każdy slajd wymaga głosowego podkładu, ten jednak jest wymagany, nie da się nagrać głosu do 3 czy 4 slajdu bez głosu w 2.

Aby na koniec z prezentacji stworzyć wideo z całości, trzeba dograć dźwięk do każdego slajdu, musiałem więc to zrobić, by pokazać Wam efekt, możecie wyciszyć głośnik:). Przy publikowaniu prezentacji możemy wybrać opcję dostępu publicznego lub prywatnego. W tym drugim można dodatkowo zaznaczyć wymagania dostępu oraz datę jego wygaśnięcia.

Zaznaczyłem datę wygaśnięcia na pojutrze, możecie zapoznać się z materiałem pod tym linkiem. Osobiście wydaje mi się cały projekt bardzo udany. Sam pomysł i wykonanie, choć jest jego zdecydowany minus, nie da się usunąć głosu z jakiegoś kolejnego slajdu bez skasowania całości, ale to najwyraźniej błąd, bo przy takim usuwaniu wyskoczył mi komunikat, czy chcę skasować głos z aktualnego slajdu. Niestety po tej operacji strona się odświeżyła i musiałem od nowa nagrywać każdy slajd po kolei. Błąd już zgłosiłem, a jeśli chcecie sami przetestować Draftsend, skorzystajcie z linku udostępnionego na ProductHunt, mi dzisiaj przez niego przyznano darmowe konto na zawsze.

Oczywiście, jeśli takie prezentacje mają być wykorzystane do publicznych wystąpień, trzeba wykupić płatne konto, wtedy pozbawione są obrandowienia i spokojnie można je wykorzystywać podczas konferencji. Jednak w tej darmowej wersji, którą Wam zaprezentowałem można tego używać na swoich stronach www, w zespołach czy udostępniać swoje produkcje w mediach społecznościowych.

The post Draftsend – prezentacje nie muszą być nudne, można je oglądać i słuchać jednocześnie appeared first on AntyWeb.

Pokochaliśmy naszego Google Home’a na nowo. Oto dlaczego

$
0
0

Nie, nie znaleźliśmy sposobu na uruchomienie głośnika Google Home z Asystentem w języku polskim. Właściwie, to nie stało się nic nad wyraz spektakularnego – zwyczajnie zafascynowaliśmy się funkcją, którą już jakiś czas temu wprowadzono dla tych głośników. Dopiero teraz było nam dane z niej skorzystać w pełni – cóż, takie uroki zabawy z oficjalnie niewspieranymi w naszym kraju rozwiązaniami. Jeżeli nie jesteście w temacie, to musicie wiedzieć, że Google Home to taki głośniczek, z którym można sobie porozmawiać, wydawać mu komendy, a on zrobi parę rzeczy za Was. Aby dobrze się bawić z tym urządzeniem, trzeba korzystać z języka angielskiego (albo innego wspieranego przez Home’a) i… mieszkać w oficjalnie wspieranym przez Asystenta Google kraju.

Z angielskim jest u nas nie najgorzej, ale sercu Google nijak nie jest bliska Polska

Sercu, które napędza jego sztuczną inteligencję. Asystent Google nie funkcjonuje nad Wisłą, ale nam zasadniczo nie przeszkadza to w tym, żeby sobie z niego korzystać. Dotychczas, albo słuchaliśmy za jego pośrednictwem radia, albo po prostu puszczaliśmy na nim sobie coś ze Spotify. I na tym jego rola się kończyła. Ewentualnie, gdy wpadali do nas nasi znajomi, fascynowali się tym, że mogą sobie pogadać do urządzenia i… ono im odpowiada. Ewentualnie, gdy my i nasi znajomi zmiękczaliśmy się odpowiednio, Google Home miał znacznie więcej roboty niż zwykle (a spróbujcie do Asystenta powiedzieć: „talk dirty to me”…)

Google Home

Czyli tak. Google Home w Polsce jest po prostu mało przydatny i z tym nie będę polemizował. Cały czas jednak pamiętam o tym, czego dowiedziałem się w trakcie Google Developer Days. Jestem właściwie pewien, że testy polskiej wersji rozwiązania już trwają, rozumienie mowy nie jest problemem, a wszystko rozbija się właściwie o umowy licencyjne z dostawcami usług w Polsce– tak, aby Google Home potrafił np. zamówić dla Was pizzę, lub zarezerwować miejsce w pociągu. To dosyć spora akcja i m. in. od takich czynników zależy powodzenie asystenta.

Google Home jednak nas zadziwił. I to sprawiło, że tym mocniej czekamy na jego pojawienie się w Polsce

Po długim okresie oczekiwania, w moim telefonie pojawiła się możliwość wytrenowania głośnika w kwestii rozpoznawania mojego głosu. To już wcześniej miała dziewczyna, która szczyciła się tym, że do niej głośnik mówi po imieniu, a mnie traktuje jako nieznajomego. Ale w końcu odgryzłem się, przekazałem do Mountain View próbki swojego głosu, sparowano je z moim kontem Google i zacząłem zabawę.

Google Home bez dopytywania się, o kogo chodzi wskazał mi na komendę wszystko to, co miałem w swoim kalendarzu. Przy okazji, „ogarnia sobie”, że jeżdżę po mieście samochodem i często odwiedzam niektóre punkty – dla nich wskazał mi optymalne trasy uwzględniające aktualny ruch. Dowiedziałem się coś niecoś o pogodzie – że pada, raczej zimno i „weź człowieku kurtkę”. Oczywiście, zupełnie inne treści dostała dziewczyna, która zapytała o to samo.

Google Home

Wpadliśmy też na pomysł, żeby poprosić Home’a o znalezienie naszych „zgubionych” telefonów. Osobiście jestem bardzo roztargniony i zdarza mi się „zgubić” telefon (lub cokolwiek innego) i szukać tego z łaciną na ustach przez kolejne kilka minut. W zależności od tego, kto pytał o znalezienie swojego urządzenia, w mieszkaniu rozlegał się dźwięk innego telefonu. O matko, Google. Majstersztyk. Tak właśnie wyobrażałem sobie wirtualnego asystenta.

I choć w dalszym ciągu jestem technologicznym dziwolągiem, który z Home’a cieszy się jak szczerbaty sucharkiem – naturalnie nie mogąc go w pełni skonsumować, wcale nie jest mi z tym źle. Ba, ja się wręcz cieszę z tego, że będę jednym z pierwszych, którzy będą mogli się pobawić Asystentem Google po polsku w swoim głośniku. Im bardziej ten mechanizm jest rozbudowany, tym bardziej nie mogę się doczekać.

The post Pokochaliśmy naszego Google Home’a na nowo. Oto dlaczego appeared first on AntyWeb.

Viewing all 65443 articles
Browse latest View live