Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 65672 articles
Browse latest View live

Polskie drogi są bardzo niebezpieczne. Niestety, jeździmy gruchotami…

$
0
0

Polskie drogi wyglądają coraz lepiej. Mam tu na myśli jakość szos, stan nawierzchni. Przybywa tras szybkiego ruchu, ważne odcinki są remontowane, nierzadko nawet lokalne trasy prezentują się naprawdę dobrze. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że w porównaniu ze stanem sprzed 10-15 lat nastąpiła gigantyczna zmiana. A będzie jeszcze lepiej, wiele inwestycji jest realizowanych, inne dopiero się rozpoczną. Pomału do przodu. Zastanawia mnie, czy gdy już doczekamy tych nowych szos, spadnie liczba wypadków i ofiar śmiertelnych?

Polskie drogi nie należą do bezpiecznych

Pytam o to w kontekście raportu PIN opublikowanego przez ETCS (Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu). Nie pozostawia on złudzeń: polskie drogi są niebezpieczne. Nasz kraj jest w europejskiej czołówce np. pod względem liczby osób ginących w wypadkach liczonej na milion mieszkańców. Państwa, w których sytuacja prezentuje się gorzej, można policzyć na palcach jednej ręki. Gdy mowa o liczbie zgonów wyrażanej w odniesieniu do liczby przejechanych kilometrów, sytuacja wygląda jeszcze gorzej: przewodzimy stawce. W roku 2016 liczba wypadków w naszym kraju wzrosła w porównaniu do poprzedniego roku. Słabo. Do Szwajcarów, którzy mogliby być wzorem do naśladowania w tych zestawieniach, brakuje nam bardzo dużo.

Skąd tak kiepskie wyniki? Jak już pisałem, czynników jest sporo. Można wskazać na nieodpowiednie przepisy i niedostosowanie ich do danych tras. Swoje robi stan dróg, który nadal pozostawia wiele do życzenia, a remonty podnoszą ryzyko wypadków. Oczywiście wielkim problemem są alkohol i brawura – w miniony weekend, ten dłuższy, wybrałem się w trasę po naszym kraju i byłem przerażony tym, co zobaczyłem. Ludzie czasem tracą rozum. A im droższy samochód, tym głupsze pomysły i brak troski o innych uczestników ruchu drogowego. Zgroza. Skoro już o tych samochodach mowa.

Stare samochody dominują na szosach

Wraz z raportem ETCS warto zapoznać się z opracowaniem przygotowanym przez Santander Consumer Bank: Polak w drodze 2.0 — wydatki kierowców. Sporo ciekawostek. Potwierdza on m.in. to, że jeździmy starymi samochodami, kiedy je wymieniamy decydujemy się zazwyczaj na nowsze, ale nie nowe. I to jest problem. Średni wiek auta w Polsce to kilkanaście lat. Odznaczają się sporymi przebiegami, nierzadko są powypadkowe, nie znajdziemy w nich nowoczesnych rozwiązań, które chronią kierowcę, pasażerów, pieszych. Kłopot wynikający po prostu z biedy. Na tym polu odstajemy od Szwajcarów czy Norwegów: Polaka nie stać na nowy samochód. A jeśli już stać, to pieniądze wydaje pewnie na starszy model z wyższej klasy. Czasem dużo starszy.

Piszę o tym, by uzmysłowić wszystkim, że możemy pisać na AW o elektrykach, samochodach autonomicznych, pojazdach przyszłości, ale to dla nas odległa perspektywa. Świetnie czyta i pisze się o Tesli, nadal zamierzam to robić, ale ile osób w Polsce stać na samochód za pół miliona złotych? A jeśli już stać, to do zakupu zniechęca np. brak infrastruktury do ładowania akumulatorów. Można zatem wspominać o tych super bezpiecznych autach, lecz standardem nadal będą u nas starsze Ople, VW, Toyoty i Renault. Kupowane od Niemca, który płakał, gdy maszyna odjeżdżała na lawecie…

To oczywiście nie jest wyrzut – taki los narodu, który dopiero zaczyna się bogacić, jest na dorobku. Powtórzę jednak, że problem nie leży wyłącznie po stronie szos i samochodów. Nad swoimi nawykami i podejściem do poruszania się po drogach też musimy popracować…

The post Polskie drogi są bardzo niebezpieczne. Niestety, jeździmy gruchotami… appeared first on AntyWeb.


Nowy Renault Koleos – udany SUV, ale nie bez wad

$
0
0

Podobieństw między sprawdzaną już przez nas jakiś czas temu Renault Megane, Talizman i Koleos jest naprawdę dużo. Przede wszystkim wizualnych – ewidentnie widać, że wszystkie te auta były projektowane w tym samym czasie i francuska firma postanowiła zachować tę samą stylistykę. SUV to jednak trochę inny rodzaj samochodu, różnice w prowadzeniu musiały się więc pojawić.

Jaki jest Renault Koleos? Przede wszystkim wygodny, po kilku godzinach w trasie (różne warunki) nie czułem się zmęczony, nie wytrząsło mnie, nie chciałem wysiadać z samochodu. Jest jednak kilka wad i problemów, które nawet w tak krótkim teście rzucają się w oczy. Jakich? Zapraszam do mojego materiału.

The post Nowy Renault Koleos – udany SUV, ale nie bez wad appeared first on AntyWeb.

Donald Trump ma nowy pomysł na mur. Jest moc…

$
0
0

Mur na południowej granicy USA stał się już symbolem. Dla jednych obciachu, dla innych walki o bezpieczeństwo kraju. Myślałem, że temat przycichnie i nie będzie ruszany przynajmniej przez parę lat, lecz najwyraźniej myliłem się – Trump nadal przywołuje tę konstrukcję w swoich wystąpieniach. Projekt przemawia do świadomości wielu Amerykanów, ale towarzyszy mu od początku bardzo ważne pytanie: kto za to zapłaci? Przecież zmowa o kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu miliardach dolarów. Obywatele USA sceptycznie podejdą do płacenia, Meksyk przekonuje, że nie zapłaci…

Pojawiła się zatem idea zabezpieczenia granicy pełniącego rolę farmy solarnej. Wyobraźcie sobie te tysiące kilometrów paneli – robi wrażenie, prawda? Przy tym wysiadają nawet żarty z ogrodzeniem dostarczanym przez firmę IKEA. I mówi to prezydent, który z OZE ma raczej nie po drodze, niedawno wycofał kraj z porozumienia klimatycznego. Może po tych deklaracjach do grona jego doradców wróci Elon Musk? I to ze swoimi solarnymi dachówkami, które mogą pomóc wytwarzać energię. Do tego wielkie akumulatory zbudowane przez Teslę i patrole poruszające się pojazdami korporacji Elona Muska. Widzę to.

Czekam aż ktoś wyliczy, ile energii mógłby produkować taki solarny mur, ile lat musiałby stać, by zwrócić koszty budowy. Chociaż prezydent nadal powtarza, że częściowo zapłaci Meksyk. Pieniędzy wyłoży mniej, bo Amerykanie dorzucą panele. Sąsiedzki gest. Jeżeli liczby będą satysfakcjonujące, to może obok powstanie i druga ściana? A projekt wezmą pod rozwagę także inne kraje: na Bliskim Wschodzie, w południowej Europie czy w Afryce to może być świetne rozwiązanie. Prezydent Trump przypisał już sobie ós pomysł, lecz media szybko przypomniały, że do administracji zgłosiła się wcześniej firma z podobną ideą. Czy to ma jednak większe znaczenie? Liczą się efekty. Z tą konstrukcją jeszcze będzie wesoło…

The post Donald Trump ma nowy pomysł na mur. Jest moc… appeared first on AntyWeb.

Raspberry Pi to idealne narzędzie dla konstruktorów platform do grania

$
0
0

Zanim jednak przejdę do wspomnianych projektów, chciałbym Was zachęcić do sprawdzenia materiału NRGeek’a, który nagrał materiał, gdzie konstruuje własnego Arcade Sticka z malinką na pokładzie. Poniżej macie część pierwszą, a jeżeli filmik będzie wystarczająco interesujący, to tutaj macie link do kolejnego etapu prac.

1. Kartridż NES-a

Zamknięcie Raspberry Pi wraz ze wszystkimi złączami: USB, HDMI, POWER i tak dalej, wydaje się naprawdę interesującym pomysłem. Mamy tutaj mały sprzęt w obudowie nośnika do Nintendo Entertainment System. Wszystko prezentuje się bardzo przyzwoicie i można bez problemu zabrać taki “kawałek plastiku” wraz z padami i zasilaniem praktycznie wszędzie. Świetne połączenie retro z nowoczesnością. Gdybym miał taką możliwość, dodałbym jeszcze dwie diody, jakie można spotkać w obudowach PC.

Autor: Zach

2. Pi64

Malutkie Nintendo 64? Czemu nie. Interesujący projekt wykonany za pomocą drukarki 3D. Zadbano o wszystkie detale w tym przycisk POWER i EJECT, a także porty pod pady. Szkoda natomiast, że nie ma z przodu wejść USB na kontrolery, ale to już kwestia gustu. Jeżeli ktoś chciałby mieć taką imitację konsoli od wielkiego N, to wszystkie potrzebne pliki znajdziecie na stronie autora.

Autor: elhuff

3. Han Solo in Carbonite

Co powiecie na jedną z najpopularniejszych postaci amerykańskiego kina, jako element obudowy Waszego sprzętu do grania? Pomysł wydaje się naprawdę ciekawy. Zarówno gracze, jak i fani Gwiezdnych Wojen byliby dumni z takiego sprzętu w swojej kolekcji. Całość prezentuje się bardzo dobrze. Można to położyć w pionie lub poziomie. Niestety, tego Hana raczej nie da się przywrócić do życia.

Autor: rigelbot

4. DIY Arcade Stick

Wcześniej zaprezentowałem Wam większy wariant, gdzie umieszczono Raspberry Pi z całym okablowaniem, przyciskami i dżojstikiem. Natomiast nie wszyscy są zwolennikami tak dużych urządzeń, więc DIY Arcade Stick wydaje się dobrym rozwiązaniem. Mały kontroler z czterema guzikami, który wystarczy podpiąc do jakiegoś ekranu. Projekt sprawia wrażenie bardzo solidnego. Idealny do starszych bijatyk i nie tylko.

Autor: Hacker House

5. PISP POCKET

Raspberry Pi 3 Model B wewnątrz GameBoy Pocket. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak autor pokusił się o dodanie dwóch gałek analogowych, dodatkowych przycisków, głośników mono oraz baterię. Ten handheld jest w stanie wytrzymać 3-4 godziny grania. Ekran o wielkości 2.2’’ może do największych nie należy, ale na pewno znalazłyby się osoby, którym taka przekątna by nie przeszkadzała. Całość ładowana za sprawą złącza micro USB, natomiast do przesyłu danych można użyć drugiego, albo trzeciego o standardowych rozmiarach. Sporo bym dał, aby Nintendo wróciło z tą marką, ale szanse są raczej zerowe. Pozostaje taki projekt, który w sumie wystarczyłby do moich potrzeb.

Autor: Kent Trammell

Mam nadzieję, że powyższe projekty przypadną Wam do gustu. W sieci można znaleźć wiele ciekawych urządzeń, bazujących na malince. Wiele z nich jest przeznaczona dla graczy, ale ten “mały komputer” przydaje się też w innych celach. Następnym razem skupię się właśnie na innych zastosowaniach Raspberry Pi. Natomiast na koniec mam jeszcze jeden gadżet, który może spodobać się fanom retro.

RetroPi TV

Niejaki joo z serwisu Thingverse wykonał malutką obudowę pod ekran LCD stylizowaną na telewizor z dawnych lat. Jak sam określa:

Projekt ten wymaga stanowczo zbyt dużo gorącego kleju, więc drukując elementy 3D zmodyfikujcie je do swoich potrzeb.

Niby nie jest to napędzane tytułową malinką, ale idealnie nadaje się do tych wszystkich “konsol” z nią na pokładzie. Na zdjęciu widać, jak dobrze wygląda połączenie RetroPi TV z czymś na bazie NES-a. Zapewne za dużo komfortu podczas grania na nim nie ma, ale genialne prezentowałby się półce, albo pokazując znajomym.

Autor: joo

The post Raspberry Pi to idealne narzędzie dla konstruktorów platform do grania appeared first on AntyWeb.

Ale bym sobie pograł w Mario… w AR i HoloLens

$
0
0

Ile ja już miałem takich powrotów… w każdym razie naprawdę mnóstwo. Potrafiłem kupić oryginalnego Pegasusa w serwisie aukcyjnym z dyskietkami, kontrolerami i kablami, pograć dosłownie tydzień i sprzedać go za jakiś czas za co ciekawe – dużo wyższą cenę. Szybko mi się taka zabawa nudziła, bo przecież to już nie to samo. Nie ten klimat, nie te czasy, no i pokusy w postaci bardziej angażujących rozrywek.

Jeden z deweloperów zajmujących się tworzeniem aplikacji dla gogli HoloLens od Microsoftu postanowił przenieść jeden z tytułów mojego dzieciństwa do rzeczywistości rozszerzonej. 28-letni Abhishek Singh zajął się stworzeniem dla gogli Microsoftu pierwszego poziomu znanego z tytułu Nintendo: Super Mario Bros. Jak widać na poniższym filmie, jest to niemal w pełni funkcjonalna inkarnacja wejściowej lokacji w grze. Pewnym ograniczeniem jest wspinanie się po bloczkach – to akurat jest trudno przenieść w rzeczywistości rozszerzonej, stąd w zasięgu gracza są jedynie te obiekty, które znajdują się tuż przed nim. Możliwe jest dodatkowo obchodzenie niektórych obiektów z boku, co oczywiście w oryginalnej produkcji jest nie do zrobienia.

Gogle HoloLens pokazują, że ich możliwości są ograniczone tylko przez pomysłowość deweloperów

Microsoft stworzył bardzo ciekawą platformę, dzięki której w przyszłości rynek AR będzie się mógł poszczycić pewnymi sukcesami. Dotychczas mieliśmy okazję zobaczyć HoloLens w akcji głównie w zastosowaniach profesjonalnych. Gigant pozycjonuje gogle jako narzędzie dla projektantów, inżynierów, lekarzy i innych osób, które mogłyby wykorzystać ich potencjał. To oczywiście dobra droga, ale AR to nie tylko praca, ale również zabawa. Jak widać na filmie, gdyby przygotować naprawdę ciekawą grę AR, zabawa mogłaby być przednia.

To jednak nie pierwsza tego typu produkcja. W zeszły roku, inny deweloper – Andrew Peterson przeniósł zestaw gier do świata HoloLens, m. in. Zelda 2, Super Mario Bros, czy Donkey Kong. Niemniej, to właśnie Singh wyniósł tę sztukę na zupełnie inny poziom, udowadniając przy okazji, że dla HoloLens i podobnych platform nie ma żadnych granic. Mam jednak pewne zastrzeżenia – pisałem dla Was niedawno, że „AR nie może być upierdliwy”, a objawia się to w konieczności posiadania dodatkowego urządzenia ograniczającego w pewien sposób nasze możliwości interakcji ze światem realnym. Telefon jako sprzęt do obsługi AR mógłby wystarczyć, choć nie wyobrażam sobie za jego pośrednictwem grania w Super Mario Bros. :)

The post Ale bym sobie pograł w Mario… w AR i HoloLens appeared first on AntyWeb.

Recenzja Baby Driver – prawdopodobnie najlepszy letni akcyjniak nadchodzi

$
0
0

Baby – oto (nie-do-końca-prawdziwe) imię głównego bohatera filmu. Młodzieniec jest fenomenalnym kierowcą, ale podpada nieodpowiedniemu gościowi – Doktorkowi (Doc) – przez co jego zdolności wykorzystywane są do ucieczek z rabunków. Baby musi spłacić swój dług. Tuż za rogiem czeka na niego jednak przyszłość wolna od kryminalnej drogi, którą pokonuje z zawrotną prędkością i mnóstwem efektownych manewrów. Po drodze spotyka równie zakręconą co on dziewczynę, dla której chce zmienić swoje życie, ale banda rzezimieszków, z którymi współpracował wcale nie podziela jego entuzjazmu. To gangsterzy, z którymi wolałby nie zadrzeć, a na ich czele stoi Doc.

Jako ogromny fan Kevina Spacey’ego z przyjemnością zobaczyłem go ponownie na dużym ekranie, ale wykreowana przez niego postać wcale nie okazała się tak intrygująca jak zakładałem. To oczywiście stary, dobry Kevin, lecz nie wzbił się na wyżyny swoich umiejętności. Być może wpływ na to miała narzucona przez reżysera wizja. Pozostali aktorzy spełnili pokładane w nich nadzieje. Ansel Elgort najlepiej znany z Gwiazd naszych wina, znakomicie odnalazł się w przydzielonej mu roli nastolatka kochającego muzykę, wokół której kręci się jego życie. I to dosłownie, bo nie dość że komponuje kawałki wykorzystując nagrane na dyktafonie kawałki rozmów, to nie pozwala innym rozpocząć napadu bez zgrania tego z początkiem ulubionego utworu. Na ekranie zobaczymy ponadto Lily James (Wojna i Pokój 2016),  Jona Hamma (Mad Men), Jona Bernthala (The Walking Dead), Eizę González (Od zmierzchu do świtu) oraz Jamiego Foxxa (Django). 

„Był wolny?” Baby Driver zasuwa jak trzeba

To wspomniane, szalone manewry Baby’ego są jedną z największych ozdób całego filmu. Twórcy nie przekombinowali i mimo, że kilka ujęć wydaje się mało prawdopodobne, to po ujrzeniu nagrań X na YouTube, byłbym skłonny uwierzyć, że były one wykonalne na planie filmowym. To po nich obiecywałem sobie najwięcej po zobaczeniu jednego, pierwszego zwiastuna Baby Driver. Kompozycja szaleństw na drodze i muzyki momentalnie mnie do siebie przekonała, dlatego wyczekiwałem momentów, gdy Baby wreszcie wróci za kierownicę.

Twórcy filmu sięgnęli po zestaw bardzo ciekawych zabiegów wzbogacających warstwę artystyczną. Po pierwsze, muzyki ze słuchawek podłączonych do iPoda słuchamy wspólnie z Babym – gdy wyjmuje on słuchawkę z ucha muzyka w jednym z głośników cichnie. Po drugie dźwięki otoczenia – przeładowanie gnata, kroki, stuknięcia, uderzenia – zgrano z rytmiką utworów, co wypada lepiej, niż mogłoby się wydawać. Po trzecie, dobór piosenek – większość z nich w mgnieniu oka wpada w ucho, noga zaczyna tupać, przez co nawet minimalne niedociągnięcia przestają mieć (chwilowo) znaczenie. Później możemy sobie o nich przypomnieć, ale podczas blisko dwugodzinnego seansu bawimy się świetnie.

Baby przechodzi przemianę, której się raczej nie spodziewałem i podejmuje zaskakujące, choć wynikające z sytuacji, w której się znalazł decyzje. Za to ukłony do twórców, którzy nie spłycili jego osobowości i pokazali, że chłopak zrobi wiele, jeśli nie wszystko, by osiągnąć to, co chce.

Jedno „ale”

Z filmem mam jednak tylko jeden problem, co wynika z oczekiwań, które sobie postawiłem. Nie będę odkrywał przed Wami przebiegu zdarzeń w filmie odbierając frajdę z wizyty w kinie, ale jeśli nie chcecie wiedzieć nawet jaką metamorfozę przechodzi film w drugiej połowie, to przestańcie czytać ten akapit i przejdźcie do następnego. Być może niepotrzebnie, ale spodziewałem się filmu skupionego właśnie na popisach Baby’ego za kierownicą. Sądziłem, że na końcówkę pozostawione zostaną najlepsze triki i na finał zaserwowany nam zostanie pojedynek Dziecięcego-Kierowcy z równym sobie lub hardą rywali. Zamiast tego, Baby Driver staje się filmem akcji pełnym strzelanin i gniecionej blachy. Nie żebym narzekał na realizację tego fragmentu – jest super – ale wielka szkoda, że nie pokuszono się o solidny pościg na poziomie tego otwierającego film.

Baby Driver – akcyjniak lata

Recenzja Baby Driver powstawała przy akompaniamencie playlisty z utworami z tego filmu. Wciąż nie mogę nacieszyć się doborem kawałków, które tak wryły mi się w pamięć, że nucę je na przemian od kilku dni. To była połowa sukcesu. Druga połowa to dosyć prosta, ale ciekawa historia oraz dobre aktorstwo. Edgar Wright, reżyser choćby uwielbianego przeze mnie Hot Fuzz – Wściekłe Psy, stanął na wysokości zadania.

Ocena: 8/10. Premiera filmu 7 lipca.

The post Recenzja Baby Driver – prawdopodobnie najlepszy letni akcyjniak nadchodzi appeared first on AntyWeb.

Play udostępnia więcej szczegółów odnośnie nowej oferty Stan Nielimitowany

$
0
0

Z wczorajszych informacji wynikało, że nowa oferta Stan Nielimitowany obejmuje dostęp do filmów i seriali w serwisie Showmax na 12 miesięcy i muzyki w Tidal na 24 miesiące w ramach opłaty za abonament, oraz PlayNOW. Do tego dochodziły nielimitowane rozmowy, wiadomości SMS/MMS oraz transfer danych bez limitu GB.

Cenowo wyglądać to będzie tak, że w podstawowej ofercie, czyli Formuła SOLO za taki zestaw trzeba będzie zapłacić 50 zł, w Formuła DUET po 40 zł na głowę, a w ofercie Formuła RODZINA z trzema kartami SIM po 35 zł na osobę.

Od razu trzeba tu zaznaczyć, że mimo dołączenia do oferty Showmax i Tidal, nie ma tu miejsca na podwyżkę obecnych planów, a wręcz przeciwnie. Dotychczas za Formuła SOLO L trzeba było zapłacić 55 zł, po nowemu będzie 50 zł. Za Formuła DUET L opłata wynosiła 95 zł, teraz 80 zł, a za Formuła RODZINA 125 zł, po nowemu 105 zł.

Czego się dowiedzieliśmy dziś? Play zorganizował specjalnie w tym celu streaming z sesją pytań i odpowiedzi na temat nowej oferty.

Klienci pytali przede wszystkim o ten transfer danych bez limitu GB, czyli ile GB będzie dostępnych na pełnej prędkości – limit ten pozostaje na poziomie 10 GB, później prędkość spada do 1 Mb/s. Przy czym będą dostępne pakiety transferu danych odblokowujące pełną prędkość transferu.

Padło też pytanie, czy korzystanie z Showmax i Tidal będzie pomniejszało paczkę danych z abonamentu. Okazało się, że pomniejsza w tych dwóch usługach, z pominięciem jedynie PlayNOW.

Z kolejnego pytania wynikało, że obecni klienci dotychczasowych taryf będą mogli migrować do nowej oferty. Ale najważniejsza informacja z tego wypłynęła taka, że stare oferty dzisiaj o północy zostaną dezaktywowane, pozostanie tylko nowa oferta Stan Nielimitowany. To oznacza, że obecne taryfy S i M, od jutra nie będą dostępne. Jeśli będziecie chcieli płacić mniej niż nowe 50 zł w Formuła SOLO, 40 zł za osobę w DUET albo 35 zł w RODZINA, będziecie musieli zdecydować się na ograniczony transfer danych do 2 GB w opcji Stan Nielimitowany MINI.

Niestety nie pojawiła się odpowiedź na pytanie, czy w ramach TIDALA będzie można słuchać muzyki w jakości bezstratnej (oferta HiFi) oraz na jedno z trudniejszych pytań, a mianowicie dlaczego prędkość internetu w roamingu krajowym w Play, została ponownie obniżona.

Całość sesji Q&A możecie zobaczyć na poniższym filmie (zaczyna się od 3m46s):

The post Play udostępnia więcej szczegółów odnośnie nowej oferty Stan Nielimitowany appeared first on AntyWeb.

Google budzi trupa. Okulary Glass otrzymują aktualizację

$
0
0

Nie sądzimy, aby miała to być oficjalna zapowiedź kolejnych starań Google w kwestii dostarczenia na rynek okularów AR. Niemniej, należy odnotować fakt, iż posiadacze sprzętu mogą zainstalować aktualizację, która pojawiła się trzy lata po tym, jak wydano ostatnią. Wcześniej Google wysłał sygnały świadczące o definitywnym końcu projektu: zamknął stronę internetową traktującą o Glass, zakończył sprzedaż okularów, a nawet zamknął konta w social media dotyczące urządzenia. Co zatem strzeliło do głowy Google, żeby wydawać jeszcze jedną aktualizację dla „martwego” już sprzętu?

XE23, nowy firmware dla Google Glass wprowadza nie tylko pomniejsze poprawki. Możliwe od teraz jest także sparowanie okularów z urządzeniami wykorzystującymi interfejs Bluetooth – na przykład klawiatury oraz myszki. Google zamierza sprawdzić, jak tego typu urządzenie będzie współpracować z tradycyjnymi metodami wprowadzania komend. Jak podaje Android Police, podłączenie do okularów myszy skutkuje pojawieniem się kursora w obszarze roboczym. Google zapewne ma nadzieję na zebranie odpowiedniego feedbacku dotyczącego tych zmian. Pytanie tylko, co gigant zamierza z tym zrobić dalej? Jak dotąd nie mieliśmy żadnych informacji, jakoby Mountain View poważnie myślało o wydaniu sukcesora dla Google Glass. Szczególnie, że mimo wszystko, pierwsza iteracja okularów okazała się lekko mówiąc „niewypałem”. Choć niezwykle obiecującym.

glass, google glass

Google postanowiło zaktualizować również aplikację MyGlass dla systemu Android. Jest to program pozwalający na parowanie okularów z telefonem komórkowym – poprzednia wersja była kompatybilna z robocikiem w wersji 4.2, późniejsze odsłony systemu Google różnie radziły sobie z tą aplikacją. Możliwe jest teraz synchronizowanie powiadomień między smartfonem a okularami, co nie stanowi raczej sporego osiągnięcia, jednak dla posiadaczy sprzętu to dobra wiadomość.

Należy sobie teraz zadać pytanie o przyszłość technologii AR według Google

Nie sądzę, aby projekt Google Glass lub podobny grał w nim pierwsze skrzypce. Gigant na ostatniej konferencji I/O pokazał, że jest w stanie stworzyć „bezproblemową” bramę do rzeczywistości rozszerzonej. Jest za to Google Lens– aplikacja oparta na sztucznej inteligencji, która pozwala na operowanie w świecie realnym i uzyskiwanie informacji kontekstowych na temat otoczenia. Jak przyznałem we wcześniejszym artykule, stanowi to przyszłość technologii AR. I nikt inny jak Google nie ma w tej kwestii tak potężnych argumentów. Ta firma dosłownie żyje z informacji i nic dziwnego, że taki projekt w ogóle powstał.

Gryzie się to jednak z aktualizacją wydaną dla okularów Google Glass. Oddanie użytkownikom możliwości skorzystania z dodatkowych peryferiów może równie dobrze stanowić zapowiedź czegoś większego na tym polu. Być może, gigant testuje wykorzystanie klawiatur oraz myszy w kontekście rozprawienia się ze standardowymi ekranami? A może w przyszłości, najważniejszym dla nas ekranem będą właśnie okulary? Obecnie, niczego nie można wykluczyć.

The post Google budzi trupa. Okulary Glass otrzymują aktualizację appeared first on AntyWeb.


Ruszyła letnia wyprzedaż na Steam. Co już kupiłem, a co polecam?

$
0
0
wyprzedaż steam

Ledwie zakończyły się promocje na GOG.com, a już rusza kolejna wyprzedaż. Tym razem rękę po nasze pieniądze wyciągają twórcy Steama, oferując mnóstwo gier w cenach o nawet 80 proc. niższych od standardowych. Tutaj od razu warto podkreślić, że platforma Gabe’a Newella straciła w minionych latach na konkurencyjności z punktu widzenia polskiego użytkownika. Nasze rodzime sklepy, jak Muve czy CDP.pl często bowiem organizują równie szalone wyprzedaże z równie wysokimi obniżkami. Jeżeli zatem wypatrywane przez nas produkcje ciągle nie są tanie (a przez niekorzystny kurs Euro, prawdopodobnie tak jest), warto się wstrzymać i poczekać na kolejne wyprzedaże.

Tradycyjnie wyprzedaży towarzyszy zabawa. Tym razem za wykonywanie specjalnych zada będziemy otrzymywali naklejki. Szczegółowo całą akcję opisano na blogu Steama, więc tam Was odsyłam.

Ja już mam zakupy za sobą. Co kupiłem, a co szczególnie polecam Wam?

Śródziemie: Cień Mordoru–  3,99 euro (ok. 16-17 zł)


Chyba najlepsza możliwa cena, w jakiej można dostać tę produkcję. Gra zebrała świetne oceny i wcale nie zestarzała się zbyt mocno od premiery. W dalszym ciągu wygląda naprawdę dobrze. Wciągający i absorbujący gameplay łączy w sobie widowiskową walkę z ogromną swobodą ruchów i całkiem niezłym mechanizmem skradania. Wszystko to dopełnia system Nemezis, który czyni świat gry dynamicznie się zmieniającym i reagującym na poczynania gracza. Z całego serca polecam.

South Park: Kijek Prawdy– 7,49 euro (ok. 30 zł)


RPG, który przypadnie do gustu nie tylko fanom South Park. Specyficzny humor, dużo nietuzinkowych rozwiązań i fantastyczna, wciągająca opowieść. Ja jeszcze nie grałem i zamierzam to teraz nadrobić, patrząc na cenę i opinie recenzentów, to doskonała okazja.

Superhot – 13,79 euro (ok. 55-56 zł)


Polska produkcja niezależna, która podbiła serca graczy na całym świecie nietypowym gameplayem. Choć jest to produkcja FPP, bliżej jej to gry logicznej niż strzelaniny. Gracz musi bowiem wykonywać ruchy w zwolnionym tempie, pokonując przeciwników za pomocą różnych dostępnych narzędzi. Efektem tego są widowiskowe powtórki. Zdecydowanie polecam!

Cities: Skylines– 7,49 euro (ok. 30 zł)


Symulator budowy miasta. Jak dla mnie, znakomity spadkobierca dorobku Sim City. Jeżeli ciągle pamiętacie produkcje z tej serii i chcecie wrócić do mniej lub bardziej beztroskiej (taa, jasne…) budowy wymarzonej metropolii, doskonale trafiliście. Ta gra pożarła mi mnóstwo godzin, ostrzegam.

Just Cause 3 – 9,99 euro (ok. 42 zł)


Mam wrażenie, że ta premiera przeszła trochę bez echa, a szkoda. Just Cause 3 nie podbiło może serc graczy i recenzentów, ale to w dalszym ciągu solidny TPS, w którym po prostu robimy jedną wielką zadymę. Fabuła z przymrużeniem oka, czerstwe żarty i specyficzny klimat pewnie nie podejdą każdemu, zatem warto wcześniej obejrzeć na YouTube.

Sniper Elite III– 5,59 euro (ok 24 zł)


Co prawda nie jest to najnowsza odsłona serii, ale to nic nie szkodzi, bo najnowsza jest niemal identyczna. Natomiast trójka jest łudząco podobna do świetnej dwójki. Tak czy owak – we wszystkie grało mi się naprawdę dobrze. Prawdopodobnie najlepsza gra snajperska w klimacie drugiej wojny światowej. Warto spróbować – może złapiecie takiego bakcyla, jak ja.

The post Ruszyła letnia wyprzedaż na Steam. Co już kupiłem, a co polecam? appeared first on AntyWeb.

Zamiast szukać wszystkich odpowiedzi w internecie, poproście o pomoc ojca

$
0
0

W związku z przedmiotową akcją zostało przeprowadzone badanie, którego zadaniem było ustalić źródła, z których młodzi mężczyźni uzyskują informacje na przeróżne tematy – od sportu, przez kuchnię, karierę, pielęgnację samochodu, spotkania towarzyskie aż do wyglądu (odzież i golenie). Niezależnie od kraju, pierwszym źródłem informacji dla młodych ludzi na całym świecie jest…smartfon – aż dla 84% badanych.

Młodych ludzi, którzy mówią, że nie mogą żyć bez urządzeń jest 7 razy więcej niż tych, którzy podają ich ojca jako podstawowe źródła informacji i doradztwa. Przeglądając wyniki mam wrażenie, że dla wielu osób czas spędzony ze smartfonem jest ważniejszy od czasu spędzonego z rodzicami. Może po części wynika to z różnicy pokoleń, nasi rodzice na ogół nie interesują się technologiami, więc i całe życie w przestrzeni cyfrowej jest dla nich czymś obcym. Ale dlaczego w zasadzie młodzi ludzie wolą sprawdzić coś w smartfonie, skorzystać z dobrodziejstw internetu w kieszeni zamiast zapytać rodzica tak, jak my robiliśmy to lata temu?

Wielka encyklopedia

Ludzie są omylni. Nie żeby internet nie był – jest w nim tak wiele informacji, że tak naprawdę cieżko mieć pewność, że znalezione dane są prawdziwe. Ale wychodzimy z założenia, że jeśli uzyskaliśmy jakaś informację na wiarygodnej stronie, jest prawdziwa. Internet prawie zawsze będzie wiedział, rodzic może nie wiedzieć, może nie mieć czasu, może nie chcieć rozmawiać na jakiś temat. Młody człowiek może też po prostu wstydzić zapytać się o radę.

Internet daje złudne poczucie anonimowości, na tyle jednak odczuwalne, że dużo łatwiej jest zapytać kogoś o krępującą sprawę, zwierzyć się wiedząc, że nie trzeba patrzeć drugiej osobie w oczy. Chowając się za pseudonimem czy awatarem dużo łatwiej zapytać o radę. O ile jednak uzyskanie informacji z jakiejś sieciowej encyklopedii to po prostu skorzystanie z ogólnodostępnego źródła, ufanie obcym, anonimowym osobom nie jest najlepszym pomysłem.

Problem w tym, że nikt tak naprawdę nie mówi młodym ludziom, że w pokoju obok jest nie tylko źródło wiedzy, ale przede wszystkim osoba, która na pierwszym planie stawia sobie dobro pytającego. Doradzi najlepiej jak potrafi, podpowie – to proces, któremu zarówno ojcowie jak i matki oddają się w całości od dnia narodzin swojego dziecka. Tym bardziej podoba mi się akcja #GoAskDad (#ZapytajTate), którą Gillette przypomina nam o ojcostwie z okazji 23 czerwca.

Technologia a relacje

Sam czasem łapię się na tym, że w stosunku do części znajomych od jakiegoś czasu nasze relacje ograniczają się do spotkań w sieci. Komunikator, maile, czasem telefony czy rozmowy wideo. Oczywiście nie zawsze jest i czas, i możliwość spotkania, szczególnie kiedy dzielą nas kilometry. Ale to właśnie odległość jest wytłumaczeniem. Kiedy technologia stawia ścianę w relacjach z najbliższymi, to znak, by zwrócić uwagę na problem. Tak, jak robi to materiał Gillette.

Ale skąd w ogóle pojawia się tu Gillette. Panowie – kto Was uczył golenia? Kto podpowiadał jak poradzić sobie z pierwszym wąsem, jak pielęgnować skórę po goleniu? To właśnie golenie wydaje się być z tych niby błahych, ale jednak stanowiących codzienność rzeczy, o które można zapytać ojca. Sam jestem ojcem i mam nadzieję, że nie tylko teraz, ale również za kilka czy kilkanaście lat mój syn zamiast szukać odpowiedzi na każde pytanie w sieci, przyjdzie do mnie. Ale też pamiętam, co powiedzieli mi starsi stażem rodzicielskim koledzy – o to, by dziecko tak traktowało rodzica, trzeba dbać przez lata. Telefon nie musi – ale hej, ojcowie – przecież to czysta przyjemność, prawda?

Tekst powstał we współpracy z Gillette.

The post Zamiast szukać wszystkich odpowiedzi w internecie, poproście o pomoc ojca appeared first on AntyWeb.

Na co poszło aż 10 mln zł? Czyli NIK zabrał się za Polską Agencję Kosmiczną

$
0
0
polsa-nik

Zadania Polskiej Agencji Kosmicznej

Ustawa z dnia 26 września 2014 r. o Polskiej Agencji Kosmicznej może nam pomóc w lepszym zrozumieniu jej zadań. Jest to na przykład:

  • Inicjowanie, przygotowywanie oraz wdrażanie założeń, głównych kierunków badań i programów rozwoju o istotnym znaczeniu dla interesu narodowego i gospodarki państwa w dziedzinie badań i użytkowania przestrzeni kosmicznej.
  • Przygotowywanie analiz i raportów  z zakresu badań i użytkowania przestrzeni kosmicznej oraz ich wykorzystywania w różnych sektorach gospodarki, a także  w obszarach obronności i bezpieczeństwa państwa.
  • Sprawowanie doradztwa w dziedzinie użytkowania przestrzeni kosmicznej.
  • Prowadzenie działalności informacyjnej i promocyjnej w dziedzinie użytkowania  przestrzeni kosmicznej.

Nie ma sensu wypisywać wszystkiego, ponieważ do podstawowych zadań Agencji zalicza się 17 różnych punktów, o których można poczytać np. tutaj. Te które wymieniłem powyżej są podawane jako metoda na zwiększenie efektywności działania administracji publicznej korzystającej z serwisów opartych o dane satelitarne. Do tego część z tych zadań służy również zwiększeniu obronności i bezpieczeństwa państwa.

Gotowość do doradztwa

Można łatwo zauważyć, że doradztwo jest istotnym elementem pracy Polskiej Agencji Kosmicznej. Właśnie dlatego Polska Agencja Kosmiczna przeznaczyła 10 mln zł z publicznych pieniędzy, m.in. na bilety lotnicze, pensje dla pracowników i wynagrodzenia dla konsultantów, którzy czasem pobierali je w zamian za samą gotowość do doradzania. To co mogło zaniepokoić, to fakt iż nie ma żadnych sprawozdań z działalności ekspertów.

O wszystkim informuje Radio Zet, które powołuje się na „wystąpienie pokontrolne Najwyższej Izby Kontroli, które nie zostawia suchej nitki na kierownictwie tej rządowej instytucji”. Niepokoi również fakt, że pieniądze były wydawane bez organizowania przetargów oraz konkursów.

Na logo Polskiej Agencji Kosmicznej był konkurs

W obronie Polskiej Agencji Kosmicznej mogę przypomnieć o tym, że na logo akurat zorganizowano konkurs. Zwycięski projekt kosztował 15 tys. zł i wygląda tak:

Źródło 1, 2, 3

The post Na co poszło aż 10 mln zł? Czyli NIK zabrał się za Polską Agencję Kosmiczną appeared first on AntyWeb.

Okja, czyli piękny, niebagatelny film Netfliksa o superświni

$
0
0

Wielka korporacja Mirando chce powstrzymać jedną z ciążących na ludzkości katastrof. Na Ziemi mieszka około 7 miliardów ludzi, lecz blisko 800 milionów z nich głoduje, a zasoby  żywieniowe się kurczą. Ku uciesze mas uruchomiony zostaje projekt-przykrywka, który ma być odpowiedzią na narastający problem. W sercu projektu znajduje się jedna z superświń Okja, która trafia do farmera w Korei Południowej, podczas gdy pozostałe hodowane są w innych zakątkach świata.

An Seo Hyun as Mija in OKJA

Wnuczka owego farmera, Mija, staje się najbliższą istotą dla Okji, jednak nadejdzie chwila, w której będą musiały się ze sobą pożegnać, gdyż po zakończeniu konkursu superświnia musi wrócić do Stanów Zjednoczonych, w ręce prawowitego właściciela: korporacji Mirando. Jej szefowa Lucy, tu niezwykle przekonująca w swojej roli Tilda Swinton, ma odmienić oblicze prowadzonej od lat firmy, wcześniej przez jej ojca, a następnie siostrę.

Nikogo nie zaskoczę pisząc, że Mija nie jest w stanie pogodzić się ze stratą Okji, dlatego rusza w pogoń, by ją odzyskać. Sprawy komplikują się i upraszczają się jednocześnie, gdy do gry włącza się organizacja dbająca o prawa zwierząt. Jej działania są radykalne, ale nie brutalne. W efekcie film nabiera potrzebnej mu dynamiki, pojedyncze sceny łapią nas za serce, by chwilę później solidnie rozbawić. Nie spodziewałem się, że po tak ckliwym początku film Joon-ho Bonga zdoła się tak rozkręcić i mnie do siebie przekonać. Gdy wsiąkniemy w ten świat przestaną nas razić przerysowane postacie, a wręcz przeciwnie – bardzo dobrze zrozumiemy ich motywy i możemy im nawet zacząć kibicować.

Okja porusza bardzo poważny temat, ale podaje nam go na tacy – wybaczcie to stwierdzenie – w bardzo przyjaznej formie. Film przypomina bajkę, ale przez cały czas czujemy, że ma on drugie, głębsze dno, które w wybranych przez twórców scenach jest bardzo dobrze widoczne. Skrupulatnie wykreowana komputerowo Okja ani przez chwilę nie wydaje się sztuczna, choć wchodzą w nią w interakcję kolejni bohaterowie.Taki efekt osiągnięto głównie za sprawą świetnie dobranej obsady. Prezenter telewizyjny mający za sobą lata świetności, a będący teraz na skraju upadku, sportretowany przez Jake’a Gyllenhaala wypada wyśmienicie, a to nie jedyny popis aktorski, bo stojący na czele wspomnianej organizacji Jay – zagrany przez Paula Dano – sprawia wrażenie osoby potrafiącej przekonać każdego do wszystkiego i jeszcze wmówić, choć oczywiście byłoby wbrew jego zasadom. W tym wszystkim doskonale odnalazła się młodziutka Seo-hyeon Ahn, czyli Mija, nie ustępując bardziej dojrzałym koleżankom i kolegom z planu.

Początkowo możemy nie kupować tak nietypowej, dużej świnki, ale z upływem czasu przyzwyczajamy się do jej obecności i nie da się jej nie polubić.  Na ekranie oglądamy przepiękne widoki przeplatane scenami akcji, które uczą i bawią. Myślę, że spisanie po seansie listy morałów wynikających z opowiedzianej historii zajęłoby dłuższą chwilę – nie dlatego, że trudno byłoby je wyłapać, ale dlatego, że tak zgrabnie ujęto ich tak wiele w jednej pełnometrażówce.

Bong przypomina, że w interesie wielkich korporacji jest tylko generowanie dochodu, liczy się tylko ich rachunek zysków i strat. Co się stanie, gdy nieobecna w wielkim świecie i skromna rozmiarem, lecz wielka charakaterem dziewczynka staje naprzeciw takiemu gigantowi?

Okja już 28 czerwca na Netflix.

The post Okja, czyli piękny, niebagatelny film Netfliksa o superświni appeared first on AntyWeb.

70% użytkowników zmienia markę komputera bez wahania, ale ich twórcy nareszcie z tym walczą

$
0
0

Ostatnie dni dla Lenovo są niezwykle pracowite. Jak już z pewnością wiecie — firma na wielkim wydarzeniu Transform w Nowym Jorku przedstawiła światu dwa zupełnie nowe projekty: ThinkSystem oraz ThinkAgile. To jednak nie wszystko co dla nich przygotowali — znalazło się miejsce dla prezentacji nowego poręcznego PC o dużej mocy, a także powiedzenie kilku słów o superkomputerze, który zbudowali w Barcelonie.

Myślicie że to koniec? Nie, nic z tych rzeczy. Firma poszła o krok dalej i poza tą wielką imprezą postanowiła zorganizować kilka spotkań, w których miałem przyjemność uczestniczyć. Są one o tyle ciekawe, że tym razem nie pozostawiono ich w rękach PRowców. Każdy z prowadzących dostał swoich kilkadziesiąt minut, a wśród nich znaleźli się: Peter Hortensius (chief technology office), David Hill (chief design officer) oraz Pascal Bourguet (VP EMEA Products) — czyli osoby które znają tę firmę od podszewki i w dużej mierze nie tylko przyczyniły się do sukcesu firmy, ale też nieustannie robią co w ich mocy, aby ta nabrała jeszcze więcej wiatru w żagle. Każdy z nich poruszał tematy związane ze swoim poletkiem. Każdy opowiadał o nich ciekawie i jeżeli tylko mógł — odpowiadał na zadawane pytania. Pozwolę się jednak skupić na kilku ciekawostkach, które padły podczas nich — bo są to rzeczy, o których nie mówi się na często.

Zacznijmy może od tego, że 70% użytkowników PC bez mrugnięcia okiem zmieniając komputer ucieka do konkurencji. I co najlepsze, wcale nie oznacza to, że z dotychczasowego urządzenia byli niezadowoleni. Po prostu nie czują do niego przywiązania. Apple skutecznie do siebie przyzyczaja, jednak inni twórcy mają spory problem. Problem, nad którego rozwiązaniem Lenovo w pocie czoła od lat pracuje: dbając o jakość swoich produktów, a także zaskakując kolejnymi innowacjami i coraz bardziej potężnymi maszynami na rynku.

Mimo że obecnie stosunek ich urządzeń wynosi 60% do 40% na korzyść korporacji, a nie domowych użytkowników, to ten stan rzeczy cały czas się zmienia. Bo choć ci pierwsi kochają się w klasycznych urządzeniach (ThinkPad górą! — ale zaraz jeszcze do tego wrócimy), to cała reszta zaintrygowana przygląda się produktom z ich portfolio, których nie spotkają nigdzie indziej, bo to ich autorskie pomysły. Warto też pamiętać, że firma z każdym rokiem powiększa swoje porfolio i oprócz typowo biurowych komputerów, od dłuższego czasu znajdziemy tam także sprzęty skupiające się na konsumpcji treści, a także te stworzone z myślą o graczach: serię LEGION. Pascal Bourguet opowiadał o trudnościach, które są codziennością rynku PC. To ciągłe stąpanie po niepewnym gruncie, jednak patrząc na to że firma od jakiegoś czasu już zarabia na swoich komputerach, a przy tym nieustannie się rozwija — można by rzec, że całkiem nieźle im ta sztuka wychodzi.

Obiecałem że wrócimy do serii ThinkPad, to ze słowa się wywiązuję. Klasyka gatunku — charakterystyczny czarny laptop, od 25. już lat kojarzący się z pracą biurową. Komputery z tej serii — jak na każdego 25-latka przystało — miały sporo przygód. Twórcy z nimi eksperymentowali, co nie zawsze okazywało się dobrym pomysłem (wspomnijmy chociażby TransNote, który nie wiedział czy bardziej być komputerem, czy bajeranckim etui na notes). Wspólnym mianownikiem całej serii tych sprzętów jest jednak ponadczasowość. Były kolorystyczne skoki w bok, to prawda, ale dlaczego od ćwierćwiecza te komputery wyglądają z grubsza identycznie?

Nigdy nie zmieniliśmy designu, bo nigdy nie było ku temu zapotrzebowania. Design był hitem, dlatego nikt nigdy nie planował tego zrobić przy opracowywaniu drugiej i kolejnych generacji.

Opowiadał David Hill. Warto także mieć na uwadze, że ludzie wbrew temu co mówią — nie lubią zmian. Dlatego mimo ogromnej przemiany którą na przestrzeni lat przeszła seria komputerów IBM, obecnie Lenovo, wszystkie te komputery wyglądają niezwykle podobnie i trudno jest na pierwszy rzut oka je odróżnić.

Przy okazji podzielił się ciekawostką związaną z pierwszym designem. Bo pewnie nie wszyscy wiecie, ale debiutujący w 1992 roku ThinkPad został tak zaprojektowany, aby pasował  do klasycznych teczek teczek na dokumenty rozmiaru A4, które te dwie i pół dekady temu były biurową codziennością. Co więcej, w firmie trwała też batalia o identyfikację — a dokładniej rzecz biorąc dyskutowano o tym, kiedy logo jest „do góry nogami”. Wtedy kiedy możemy je odczytać przy zamkniętym, czy otwartym komputerze? No i głośna sprawa O.J. Simpsona, podczas której codziennych transmisji widzowie oglądali stojącą na sędziowskim stole naklejkę do góry nogami raz na zawsze rozwiązała ten problem. I w kolejnych seriach charakterystyczne logo jest proste do przeczytania dla każdego, kto przygląda się otwartej pokrywie komputera.

Nieustanna walka o wizerunek, ciągłe poszukiwanie nowych ścieżek i wszędobylskie innowacje okazały się dla firmy strzałem w dziesiątkę. Od wielu miesięcy jest jedną z najlepiej ocenianych w branży, a kolejne pochwały i sukcesy nie wzięły się znikąd. To ciekawe z jaką pasją i zaangażowaniem twórcy opowiadali o swoich sukcesach i porażkach. Bo tych również w ich historii nie brakuje — i mówią o tym otwarcie, jednocześnie zapewniając, że starają się je traktować jak lekcje i wyciągać z nich wnioski, aby do nich ponownie nie dopuścić.

The post 70% użytkowników zmienia markę komputera bez wahania, ale ich twórcy nareszcie z tym walczą appeared first on AntyWeb.

To miał być transport przyszłości, a mamy jedną wielką aferę finansową

$
0
0

TEB mniej więcej rok temu pojawiał się w mediach na całym świecie. Od Chin, przez USA, po Europę. Jedni przekonywali, że to nie wypali, bo kłopotów konstrukcyjnych i eksploatacyjnych jest zbyt wiele, drudzy wyrażali entuzjazm i zapewniali, że to będzie hit, jeszcze inni czekali na efekty: pomysł może i szalony, ale w tym szaleństwie może tkwić metoda. Jeśli nie pamiętacie/nie wiecie o co chodzi w Transit Elevated Bus, już przypominam:

Trudno określić ten wynalazek jednym słowem. Porusza się na szynach, ale nie jest ani tramwajem, ani tym bardziej składem metro. Ani to trolejbus ani autobus: coś zupełnie innego, ale łączącego w sobie cechy wymienionych środków transportu. Jednym z największych atutów jest pojemność – jednocześnie maszyna mogłaby ponoć przewozić około 1400 osób. A to oznacza poważną redukcję liczby autobusów czy składów tramwajowych jeżdżących w mieście. Zmniejsza się zużycie paliwa, zmniejsza się zanieczyszczenie miast. W przypadku Chin jest to niezwykle istotne – przecież smog jest tam wielkim problemem.

Pojazd miał się poruszać nad jezdnią, pod nim przejeżdżałyby samochody, motocykle czy rowery. Pojawia się zatem bardzo pojemny środek transportu publicznego, który nie zawadza innym maszynom. To ruchomy tunel przewożący wielu pasażerów. Rozwiązanie idealne? W tekście, z którego pochodzi ów fragment, wspominałem, że pomysł nie jest nowy i towarzyszy mu szereg problemów. Jeżeli ktoś poważnie myśli o takim pojeździe, musi się przyłożyć.

Przed rokiem wydawało się, że coś z tego będzie: prezentacje robiły wrażenie, nie brakowało wsparcia urzędników, pojawiły się spore pieniądze od inwestorów i ze wsparcia społecznego. O TEB pytali nawet przedstawiciele innych państw, bo u siebie też szukają rozwiązania dla zakorkowanych miast. W sierpniu ubiegłego roku ruszyły testy w mieście Qinhuangdao w prowincji Hebei. Odcinek miejskiej drogi o długości 300 metrów przerobiono na tor umożliwiający jazdę Transit Elevated Bus, były głośne pokazy. A potem… cisza. Po kilku miesiącach do magistratu zaczęły spływać skargi na TEB, który nazywano zawalidrogą.

Obecnie sprawa rozwija się w kierunku… zamknięcia projektu. Robotnicy usuwają szyny, pojazd trafił na parking. Z plotek wynika, że urzędnicy odmówili dalszej współpracy z firmą stojącą za tym projektem. Ale oficjalnych komentarzy brak, najwyraźniej wszyscy chcą być jak najdalej od TEB. Dlaczego? Bo już pojawiają się pytania o pieniądze. Trudno stwierdzić, jakie finansowanie zdołali pozyskać pomysłodawcy, ale wymieniane są duże sumy, których raczej nie pochłonęło stworzenie „odcinka testowego”. Strona firmy wyparowała, jej szef jest ponoć nieuchwytny. Pojazd miał wybawić miasta od korków, a najwyraźniej poprzestał na czyszczeniu kieszeni z pieniędzy. Takich przypadków nie brakuje chociażby w serwisie Kickstarter, lecz tutaj ktoś mocno zwiększył skalę, wszedł na wyższy poziom.

Chyba nie tak miało to wyglądać. Pojawia się przy tym pytanie: projekt u podstaw jest wadliwy i niewykonalny czy po prostu trafili się nieodpowiedni ludzie? Firma naprawdę chciała to zbudować, lecz zrezygnowała, gdy skonfrontowała się z rzeczywistością? A może chodziło jedynie o wyciągnięcie kasy? Odpowiedzi są o tyle istotne, że mogą zaważyć na przyszłości takich projektów. Kolejnym przedsiębiorstwom trudno będzie przekonać inwestorów i urzędników do tego pomysłu. Nawet, jeśli świetnie to wymyślą i znajdą sposób na pokonanie barier. Nie dotyczy to jedynie pojazdów typu TEB – każdy innowacyjny projekt może być komentowany słowami „a pamiętacie Transit Elevated Bus…?”. Słaba reklama. O tyle dobrze, że polskie miasta nie ruszyły z zamówieniami i zaliczkami do chińskiej firmy…

The post To miał być transport przyszłości, a mamy jedną wielką aferę finansową appeared first on AntyWeb.

Nie zmieniajmy piłki nożnej na siłę, bo będzie nudna jak flaki z olejem

$
0
0

Trudno jednoznacznie określić początek istnienia futbolu w ogóle. Od 1900 roku jest to dyscyplina olimpijska i na upartego można by uznać tę datę za początek współczesnej piłki nożnej. Ale, wzmianki o podobnym sporcie znajduje się w dokumentach historycznych pochodzących z XII wieku, co oznacza, że nasza cywilizacja miała zwyczaj kopać coś na wzór piłki już dużo, dużo wcześniej – ale bez jakichkolwiek zasad, które jakkolwiek by tę aktywność systematyzowały. We współczesnym futbolu sporo zasad zmieniło się na przestrzeni lat i w ostatnim czasie, jeżeli jakieś wprowadzano, to były one czysto kosmetyczne. O ile można mówić o zasadach srebrnego, czy złotego gola w kategorii zmian kosmetycznych.

Bo sędziowie się mylą, drukują mecze, a piłkarze… nic sobie z tego nie robią

Są na sali jacyś fani piłki nożnej? Muszą być – na całym świecie ów sport ma aż 4 miliardy fanów. To naprawdę sporo. W trakcie pisania tego tekstu pilnowałem się, aby na wydaną przeze mnie komendę nie podnieść ręki – tak ten sport lubię, przede wszystkim oglądać. Jeżeli uprawiać, to już niestety głównie przy konsoli. Jak się okazja przydarzy, to i futbolówkę pokopię. Po chwili jednak proszę o zmianę – wychodzi ze mnie mariaż z Philipem Morrisem, astma i ogólna, średnia kondycja.

W świecie kibiców można usłyszeć sporo opinii na temat zasad w piłce nożnej, czy podejścia do nowych technologii mających wspierać sędziów. Często zdarza się, że w trakcie meczu, gdy nie wszystko idzie po naszej myśli, jesteśmy w stanie mimowolnie wykrzyknąć w stronę sędziego, że jest… a pamiętacie Piotra Zelta w „Job – ostatnia szara komórka”? Jak nie, to sobie wyguglajcie. ;)

piłka nożna, stadion

A tak na poważnie, to na co dzień widzę podział na dwie grupy. Jedna z nich postuluje wprowadzenie poważnych zmian do zasad w piłce nożnej i sposobów ich egzekwowania. Sędziowie się mylą, zatem trzeba ich doposażyć w mnóstwo gadżetów tak, aby sport był maksymalnie sprawiedliwy. Druga grupa natomiast uważa, że piłka wcale tego nie potrzebuje i warto by było jej nie zepsuć. Bo jak ten sport będzie do bólu przewidywalny, to sprowadzi się go do poziomu atrakcyjności oglądania szachów.

Sędziowie się mylą i widać to praktycznie w każdym meczu. Największe kontrowersje często dotyczą spalonych i fauli, przy czym piłkarze omylność arbitrów są w stanie świetnie wykorzystać. Zobaczcie, co dzieje się, gdy piłka opuszcza boisko po bezpośredniej walce między zawodnikami. Obydwie drużyny podnoszą ręce, że „nasza” w nadziei, że sędzia popełni błąd. Zawodnik wcale nie musi być na spalonym, by linia obrony rozpoczęła machanie w stronę liniowego. Nie jest niczym dziwnym również nadmierne okazywanie cierpienia, nawet po słusznym przewinieniu kolegi z drużyny przeciwnej. Wszystko to robi się, aby wytworzyć choćby minimalną przewagę dzięki wygranym stałym fragmentom, czy kartkom dla przeciwnika.

Zdarzają się jednak absolutnie patologiczne sytuacje

O ile jestem w stanie zrozumieć „lekkie” formy nacisków na sędziów, tak według mnie efektowne „nurkowanie” w polu karnym przeciwnika celem wymuszenia karnego to już futbolowy kryminał. Nie ma nic gorszego niż zawodnik, który w śmieszny sposób symuluje – wije się w konwulsjach tak, jakby z trybun dosięgła go snajperska kula. Zazwyczaj kończy się to upomnieniem dla takiego delikwenta, ewentualnie kartką. Ale niejednokrotnie widziałem, że po takiej akcji odgwizdano albo rzut wolny pod polem karnym, albo co gorsza – karnego. I wiecie co? W szatni zazwyczaj taki piłkarz staje się bohaterem meczu, bo wytworzył sytuację pozwalającą strzelić bramkę (o ile padła). W oczach kibiców jednak sporo traci, bo ci dobrze wiedzą, że zachował się wbrew zasadom fair play.

Zdarza się również, że i sędziowie są nadgorliwi w odgwizdywaniu przewinień. Już nie mówię tutaj o skrajnych przypadkach, gdzie nikt nikogo nie sfaulował, ale sędzia i tak przyznał „jedenastkę” drużynie atakującej. Najwięcej kontrowersji wzbudzają jednak kartki – widziałem sporo meczów, w których przyznano karę niewspółmierną do popełnionego wykroczenia. Co prawda, taką kartkę można podważyć i ostatecznie odwołać, ale nie zmienia to faktu, iż wpływa ona na cały przebieg spotkania.

Z pomocą ma przyjść technologia. Tak?

I tak i nie. O ile system goal-line pozwolił na wykluczenie wpadek związanych z niesłusznym orzeczeniem przekroczenia przez piłkę całym jej obwodem linii bramkowej (i odwrotnie), tak naszpikowanie czujnikami całego boiska, wprowadzenie radykalnych zmian do zasad piłki nożnej ociera się o nadgorliwość. Ostatnio zaproponowano zmiany, wedle których zmodyfikowano by procedurę wykonania rzutu wolnego, a nawet czas gry, który miałby trwać 60 minut (2 x 30). Dodatkowo, upływ czasu wstrzymywano by, gdyby gra się nie toczyła. Coś a’la piłka ręczna.

piłka nożna, stadion

Coraz częściej postuluje się również wprowadzenie systemu challenge’ów do gry, gdzie drużyna miałaby prawo zakwestionować decyzję sędziego i uzyskać dostęp do powtórki, gdzie sprawdzono by słuszność decyzji. W Ekstraklasie wprowadzono natomiast system VAR, za pomocą którego można zminimalizować ryzyko błędów arbitra.

Pytanie tylko, czy naprawdę chcemy takich zmian

Wiele kwestii trzeba poprawić, szczególnie na szczycie, gdzie drużyny na kosmicznym wręcz poziomie grają na granicy możliwości samej dyscypliny sportowej. Gra się właściwie na linii spalonego, przewinienia są trudne do wychwycenia, bo piłkarze doskonale się maskują. Zawodnicy są niesamowicie wytrenowani, szybcy, przewidujący, a niektóre akcje wykonywane z zegarmistrzowską precyzją. Tam, gdzie trzeba wspomóc sędziego i nie będzie to miało wpływu na atrakcyjność sportu, można pokusić się o wprowadzenie nowych zasad i technologii. Nie zmieniajmy jednak piłki na siłę, bo nie przyniesie to niczego dobrego.

The post Nie zmieniajmy piłki nożnej na siłę, bo będzie nudna jak flaki z olejem appeared first on AntyWeb.


Abonament droższy przez roaming? Zaczyna Play – zrobił niby taniej, ale mi wychodzi drożej

$
0
0
stan nielimitowany reklama

Na początek o usługach streamingowych. Showmax pojawił się w Play już dużo wcześniej w Formuła Solo M, Formuła Solo L, SIM Rodzina oraz SIM Duet, więc tu się nic nie zmieniło. Z kolei Tidal, wraca po prostu do oferty w tej samej formie, co był kiedyś – skoro wraca, deal musiał być korzystny i spinać się w obydwu firmach. Pomijam już tu fakt, że nie każdy z klientów akurat potrzebuje tych usług, w obecnym kształcie po prostu dostanie je w pakiecie, w większości w droższym niż obecnie. A po okresie promocji (Showmax – 12 miesięcy, Tidal – 24 miesiące) pozostanie z samym abonamentem.

Dotychczasowa oferta abonamentowa w Play

Spójrzmy jak to wyglądało wcześniej, zdążyłem jeszcze rano zrobić zrzuty ekranu ze starej oferty.

Formuła SOLO S,M,L

Formuła DUET S,M,L

Formuła RODZINA S,M,L

Nowa oferta abonamentowa w Play

Po nowemu w miejsce powyższych taryf, obowiązywać będą teraz dwie nowe oferty, każda z trzema planami SOLO, DUET (dwie karty SIM), RODZINA (trzy karty SIM).

Stan Nielimitowany MINI

Stan Nielimitowany

Prawda, że na pierwszy rzut oka wygląda korzystnie? Ale rozrzućmy to w tabelki i porównajmy z poprzednimi taryfami. Po tabelkach tych widać też zupełnie inny system konstrukcji ofert na stronie.

Ofertę Stan Nielimitowany MINI porównałem z planami S z poprzednich taryf SOLO, DUET i Rodzina, bo to jak najbardziej tożsama oferta. Z tym, że droższa obecnie w DUECIE i w RODZINIE, przy jednocześnie niższych paczkach danych do podziału.

Klienci, który do tej pory wybierali plany M i L, będą mieli teraz jedną ofertę Stan Nielimitowany. W przypadku klientów M, muszą się oni liczyć z droższymi opłatami, przy jednocześnie większych paczkach danych.

Zyskają i mniej zapłacą jedynie klienci, którzy wybierali do tej pory najdroższy plan L.

Powiecie, że to niewielkie wahania kwotowe albo, że ktoś straci, a ktoś inny zyska i wychodzi na zero. Osobiście wydaje mi się jednak, że zaczynają się właśnie przetasowania w ofertach abonamentowych, z uwagi na nową ofertę roamingową. Oczywiście nikt się nie zdecyduje na otwarte podwyżki, ale właśnie takie przerobienie aktualnych ofert, aby nie dało się tego jednoznacznie ocenić. Obecna konstrukcja oferty w Play tak właśnie wygląda, przykryta jeszcze okresową promocją, wydaje się wręcz atrakcyjna. Niestety, nie dla wszystkich.

The post Abonament droższy przez roaming? Zaczyna Play – zrobił niby taniej, ale mi wychodzi drożej appeared first on AntyWeb.

Pioneer X-HM86D i MRX-5 – recenzja świetnie grającego zestawu audio do domu

$
0
0

Więc, co otrzymujemy w cenie 3499 zł za X-HM86D i 1579 zł za MRX-5?

Wygląd

Pioneer X-HM86D

Enigmatycznie nazwana mikro wieża Pioneera, wygląda bardzo dobrze. Czarny mat (ze szczotkowanego aluminium) odtwarzacza mocno kontrastuje z połyskującymi obudowami kolumn podstawkowych w wykończeniu piano black. Jest to bezpieczny wybór i nawet srebrna wersja jednostki powinna świetnie współgrać z takim kolorem kolumn.

W zestawie dostajemy wszystko, co potrzebne do użytkowania nowego nabytku, czyli:

  • odtwarzacz ze zintegrowanym wzmacniaczem oraz antenami wi-fi
  • dwie kolumny podstawkowe
  • przewody głośnikowe
  • antena DAB/FM w postaci przewodu
  • pilot z bateriami

Pierwsze, co się mocno rzuca w oczy po rozpakowaniu odtwarzacza, to duży, kolorowy, 3,5 calowy wyświetlacz LCD po prawej stronie, który ma za zadanie wyświetlać nam zarówno wszelkie menu, jak i okładki płyt, które właśnie słuchamy. Wyświetlacz ma oczywiście swoje mankamenty, jak na przykład niewysoki kontrast (zamiast czerni mamy ciemny granat), ale nie oszukujmy się – na dzień dzisiejszy, jest to ewenement w tej kategorii produktów i zważywszy na cenę zestawu – luksus. Jeśli komuś przeszkadza owe podświetlenie, to ma do dyspozycji z poziomu pilota dwa stopnie przyciemnienia oraz całkowite wyłączenie wyświetlacza.

Kolumny dysponują dwoma przetwornikami (głośnikami) o wymiarach odpowiednio: 130 mm i 25 mm dla nisko-średniotonowego oraz wysokotonowego. Na tylnej ściance mamy dostępny otwór bass-reflex. Tunel bass-reflex jest głęboki i nie ma zaokrąglonych krawędzi ale na szczęście nie poskutkowało to żadnymi zniekształceniami przy głośniejszych odsłuchach. Za to muszę przyznać, jestem pod wrażeniem tego, jak mocny bas potrafią z siebie wydać te niewielkie i lekkie skrzyneczki. Nie jest on oczywiście tak mocny i niski jak w kolumnach podłogowych ale i tak zaskakujący jak na gabaryty tych kolumienek.

Pioneer MRX-5

Stosunkowo niewielkich wymiarów głośnik wydaje się być stworzony do transportu w plecaku o pojemności co najmniej 15 l. Jego mobilność jest również podkreślona poprzez zagłębienie stworzone specjalnie do przenoszenia. Poza tym, wygląda jak małe radio retro w odświeżonej stylizacji. Czerń, szarość i surowe aluminium robi świetne wrażenie. Głośnik nie ma żadnego wyświetlacza ani niepotrzebnych dodatków, tylko trzy diody schowane za stalową maskownicą. Diody te sygnalizują stan połączenia oraz wybór źródła. Wystarczająco jak na przenośne urządzenie.

Koniecznie trzeba też podkreślić fakt, iż MRX-5 ma wbudowany akumulator Li-Ion, który pozwala na odtwarzanie muzyki do czterech godzin. Niestety kosztem głębi dźwięku, bo na zasilaniu bateryjnym chyba jeden z przetworników nisko-średniotonowych jest wyłączony i basy słabną odczuwalnie. Chociaż z drugiej strony – na co komu taki mocny bas w mobilnym zastosowaniu?

A skoro o tym mowa, to MRX-5 dysponuje trzema przetwornikami (głośnikami) o wymiarach odpowiednio: 2×77 mm i 26 mm dla nisko-średniotonowych oraz wysokotonowego. Aby zadbać o wystarczającą moc basu, producent umieścił otwór bass-reflex z przodu (między przetwornikami, za maskownicą). Dzięki temu urządzenie jest znacznie mniej wrażliwe na umiejscowienie, ale z drugiej strony nie wzmocnimy basu poprzez przysunięcie do rogu czy do ściany.

W zestawie możemy znaleźć ładowarkę i przewód mini-jack->mini-jack do podłączenia zewnętrznych źródeł. Nic więcej nie potrzeba.

Obsługa

Pioneer X-HM86D

Pilot jest tradycyjny, w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie ma tu żadnych udziwnień. Ilość przycisków jest wystarczająca do podstawowych czynności. Ważne, że opcje regulacji tonów są dostępne z jego poziomu. Samo menu jest czytelne, nie idzie się w nim pogubić. Jest też dostępne w wielu językach, ale tradycyjnie – o naszym ojczystym możemy pomarzyć. Niektóre marki Hi-Fi oferują menu po polsku i tutaj Pioneer powinien brać z nich przykład. Z jednej strony wiem, że i tak pilot będzie u was leżał i się kurzył, bo z poziomu telefonu można znacznie więcej zdziałać, ale.. aplikacja też nie jest po polsku.

Pioneer MRX-5

Jak już wcześniej wspomniałem, nie ma pilota w zestawie. Nie potrzeba. Wszystko obsługujemy z poziomu przycisków na obudowie i aplikacji Pioneer Remote App.

Do obsługi wszelkich opcji, których nie możemy ustawić na pilocie (ani na obudowie w MRX-5), mamy dedykowaną aplikację Pioneer Remote App, która jest oczywiście dostępna zarówno na Androida jak i na iOS. Daje nam ona dostęp do zmiany źródła (Spotify, radio internetowe TuneIn, Deezer, Tidal, lokalne pliki, serwery sieciowe, AirPlay, Chromecast, USB, wejście cyfrowe/analogowe, Bluetooth).

Możemy też grupować urządzenia producenta, aby każda z grup odtwarzała inną lub wspólną muzykę, nadać grupom własną nazwę, wybrać jeden wielu przypisanych do nich obrazków, decydować o tym, czy dane urządzenie ma odtwarzać dźwięk z obu kanałów, czy tylko z jednego (i połączyć dzięki temu np. dwa głośniki MRX-5 jako zestaw stereo).

Wszystko działa sprawnie, choć nie obraziłbym się, za szybsze zmiany utworów podczas odtwarzania lokalnych plików z telefonu. Ponadto, jeśli producent jest otwarty na feedback, to bardzo chętnie zobaczyłbym na liście planowanych zmian możliwość regulacji poziomu głośności przy aplikacji uruchomionej w tle (oraz przy wygaszonym ekranie) jak i możliwość zmiany utworu z odtwarzacza plików lokalnych przy pomocy drugiego ekranu w telefonach LG z serii V.

Łączność

Pioneer X-HM86D

Jest w stanie połączyć się niemal ze wszystkim i odtworzyć niemal każdy plik audio. Ma wbudowany moduł Chromecast, Bluetooth, Airplay. Oczywiście FLAC-i też są odtwarzane. Nawet DSD. Aby rozszerzyć tą funkcjonalność jeszcze bardziej, Pioneer nawiązał współpracę z firmą Blackfire i dzięki temu zyskał dostęp do ich technologii łączności FireConnect. Jakie to daje korzyści dla użytkownika na dzień dzisiejszy? Połączenie multi room bez lagów, desynchronizacji, za to z wysokim poziomem stabilności.

Zastanawiacie się dlaczego ująłem to w taki a nie inny sposób?  Dlatego, że w okresie testów nie działało jeszcze dystrybuowanie dźwięku ze źródeł fizycznych (CD, Radio FM/DAB, wejścia fizyczne) na inne urządzenia, a to jest największa siła FireConnect i dobrego systemu multi-room. Kontaktowałem się w tej sprawie z dystrybutorem i zapewnił mnie, że w najbliższych tygodniach ma się pojawić aktualizacja firmware’u, która powinna uwolnić pełny potencjał tej technologii.

Co dokładnie ma zmienić najbliższa aktualizacja? Przede wszystkim dodać wachlarz zastosowań typu multi-room: chcecie podłączyć do X-HM86D winyla i słuchać go w całym domu? Proszę. Może nie macie kina domowego a chcecie jego namiastkę (bo to ciągle będzie stereo, tylko zmultiplikowane) po podłączeniu do tv? Da się zrobić. Tylko musimy poczekać na aktualizację.

Kolejna zaś aktualizacja ma przynieść możliwość odwracania zależności master/slave między urządzeniami. Aktualnie to wygląda tak, że możemy przesyłać dźwięk z X-HM86D do MRX-5, ale nie na odwrót. Tak jak kiedyś było w dyskach twardych ze zworkami – ten z systemem musiał być „master” a pozostałe „slave”.

Pioneer MRX-5

Na dzień dzisiejszy można z tego urządzenia odtwarzać pliki z telefonu/tabletu za pomocą Wi-Fi lub Bluetooth, Spotify, Deezera, Tidala, radia TuneIn, aplikacji zgodnych z Chromecastem oraz wszystkiego, co możemy podłączyć mini-jackiem do gniazda AUX. Bez problemu odtworzyłem wszystkie pliki FLAC i mp3 z telefonu. Nic się nie cięło, wszystko było odtwarzane stabilnie.

Dżwięk

Pioneer X-HM86D

Jak to mawiają – last, but not least :)

X-HM86D gra dźwiękiem z mocnym fundamentem basowym, co świetnie sprawdza się w muzyce rozrywkowej i elektronicznej. W większości przypadków nie ma potrzeby zwiększania ani basu ani tonów wysokich, bo w ustawieniu neutralnym jest po prostu dobrze. Słychać wyraźne uwypuklenie w środkowym basie i to głównie na nim spoczywa ciężar słyszanej muzyki.

Jeśli zaś jesteś – drogi czytelniku – basolubem i zawsze Ci go mało, to oprócz standardowych opcji pt. „Bass” i „Treble” masz do dyspozycji jeszcze jedną opcje o nazwie „P.Bass”. Nie znalazłem nigdzie rozwinięcia tego skrótu, pewno producent miał na myśli „Powerful Bass” i nie śmiem się z tym sprzeczać, bo po włączeniu tej opcji całe pasmo basu zostaje mocno podbite. Pojawia się niski bas, średni jest jeszcze mocniejszy niż był, a wysoki bas zaczyna mocno wpływać na wokale, tj.: pogrubia je słyszalnie. Więc jeśli dla kogoś niektóre utwory brzmią „sucho i płasko”, to może spróbować tego rozwiązania.

Skoro już jesteśmy przy temacie wokali, to niestety nie jest to najmocniejsza strona omawianego zestawu. Trochę brakuje tutaj naturalności i wiele głosów potrafi brzmieć nosowo. Nie jest to problemem, kiedy słuchamy muzyki opartej na basie i rytmie, bo jakoś to się gubi w tle, ale kiedy chcemy posłuchać np. wysokich, żeńskich (albo i męskich, jak Sam Smith) głosów, które znamy dobrze z innych urządzeń, zaczynamy dostrzegać problem. Jednak sporo zależy tutaj od naszych preferencji muzycznych i wymagań. Pokusiłbym się nawet o odważne stwierdzenie, że jeśli słuchacie na mieście muzyki ze słuchawek, które były dołączone w zestawie z telefonem, to nawet nie zauważycie tych niedociągnięć o których piszę i możecie skupić się na opisywanych przeze mnie zaletach :)

Wysokie tony są lekko wycofane, ale nie jest to nic złego. Wszystkie urządzenia audio w tym i nieco wyższym przedziale cenowym mają taką specyfikę. Nic dziwnego – skonstruowanie kolumn i elektroniki mogących poprawnie odwzorować wszystkie smaczki ukryte w wysokich tonach nie wyostrzając ich jednocześnie, to trudna i piekielnie droga sztuka. Lepiej tupać nogą do rytmu i śpiewać swoje ulubione utwory razem z wykonawcą, niż się krzywić przy każdym wysokim dźwięku.

Ciekawostką za to jest możliwość wyboru trybu działania cyfrowego filtra (moduluje sygnał przed przetwornikiem cyfrowo analogowym), co nie jest spotykane w urządzeniach tej klasy. Warto wypróbować każdą z trzech opcji i wybrać coś dla siebie. Jednak uprzedzam – nie zawsze usłyszycie różnicę. Sporo zależy od gatunku muzyki i jakości odtwarzanego pliku.

Pioneer MRX-5

Od razu powiem, że jest to wg mnie jeden z lepiej grających głośników Wi-Fi w tej cenie. Pioneer – mówiąc kolokwialnie – odwalił tutaj kawał dobrej roboty. Oczywiście rozpatrując to wszystko w kategorii przenośnego (lub nawet stacjonarnego) głośnika Wi-Fi.

Po zwiększeniu basu i wysokich tonów w aplikacji, wszystko gra z odpowiednim wypełnieniem i nie męcząco. To, jak na głośnik Wi-Fi jest już dużym plusem. Często za tak pełny dźwięk w tego typu urządzeniach trzeba zapłacić dwukrotnie więcej. Powiem więcej – tutaj też poziom basu mnie zaskoczył jak na tak niewielką konstrukcję z bass-reflexem umieszczonym z przodu.

Zresztą, nawet jeśli już zapłacicie dwukrotnie więcej za produkt np. Bluesound, to owszem, dźwięk będzie jeszcze mocniejszy, z lepszą rozdzielczością i naturalnością, ale samo urządzenie bedzie też dwukrotnie większe, cięższe i bez wbudowanego akumulatora. Nie twierdzę, że nie warto dopłacać, ale po prostu to już po prostu układ typu „coś za coś”.

Nie ukrywam, że aż jestem ciekaw, jak brzmi para takich głośników połączona w stereo. To nawet niegłupia opcja – kupić dwa takie, każdy do innego pokoju, a na specjalne okazje umieszczać oba w jednym pokoju i słuchać w stereo.

Podsumowanie

Zestaw Pioneer X-HM86D ma spory potencjał, który niestety chwilowo jest ograniczony poprzez niedopracowane oprogramowanie i kolumny, które nie z każdym gatunkiem muzyki się lubią. Jeśli jesteście wybredni w kwestii dźwięku, to i na to jest rozwiązanie: szukajcie samego odtwarzacza i dobierzcie inne kolumny. Odtwarzacz nosi wtedy nazwę XC-HM86. Uzyskacie tym sposobem bardzo dobry amplituner z mnogością opcji połączenia (po aktualizacji) i możliwość dowolnego kształtowania dźwięku poprzez wybór innych kolumn.

Co do MRX-5, to jest to bardzo dobry i wyraźnie przemyślany produkt, w którym ciężko doszukać się wad, zważywszy na cenę. Odpowiadało mi w nim niemal wszystko, łącznie z designem, który świetnie wygląda na meblach. Potrafi zagrać naprawdę mocno i głośno, można go ustawić w kącie i też sobie poradzi.

Jak tylko pojawi się zapowiedziana aktualizacja, będzie można śmiało rozpatrywać oba te produkty jako niesamowicie elastyczny zestaw multi-room. Dlatego dodajcie do fanpage Pioneera do obserwowanych i cierpliwie czekajcie :)

 

Dane techniczne:

X-HM86D

  • Wzmacniacz klasy D
  • Moc: 65 W + 65 W (1 kHz, 10 % THD, 4 ohm)
  • Odtwarzanie muzyki z dysków zewnętrznych przez USB
  • Tuner FM (RDS) (pamięć 40 stacji)
  • Tuner DAB/DAB+
  • CD-Audio, CD-R/-RW (MP3/WMA)
  • Odtwarzanie plików przez sieć/USB (DSD/WAV/FLAC/AIFF/Apple Lossless/MP3/WMA/AAC)
  • Do 192 kHz/24-bit (WAV/FLAC/AIFF) przez USB/sieć przewodową
  • Do 11.2 MHz DSD przez USB/sieć przewodową
  • Google Cast
  • Apple AirPlay
  • Spotify, Tidal, Deezer Ready
  • Radio internetowe (TuneIn)
  • 3.5” kolorowy wyświetlacz LCD z 9 językami menu: angielski / francuski / niemiecki / holenderski / włoski / hiszpański / rosyjski / szwedzki / chiński
  • Możliwość obsługiwania za pomocą aplikacji Pioneer Remote App (iOS/Android)
  • Wi-Fi
  • Wbudowany Bluetooth (ver. 4.1, profile: A2DP/AVRCP)
  • USB x2 (przód/tył)
  • Gniazdo słuchawkowe 3.5 mm mini-jack
  • Gniazda głośnikowe (pozłacane), obsługujące gołe przewody i „banany”
  • Cyfrowe wejście optyczne
  • Line In (RCA, Para)
  • Subwoofer Pre-out (pozłacane)
  • Ethernet
  • Gniazdo antenowe FM/DAB
  • Anteny Wi-Fi
  • Zasilanie: 220-230 V, 50/60 Hz
  • Pobór mocy: 42 W
  • Pobór mocy przy czuwaniu: 0.3 W (2.8 W Network Standby)
  • Wymiary/waga: 290 x 98 x 333 mm/3 .5 kg
  • Kolumny: 130 mm włóknem szklanym stożek niskotonowy, 25 mm miękka kopułka wysokotonowa, wykończene Piano Black

Cena: 3499 zł.

MRX-5

  • Głośniki: 2-drożny (77 mm Woofer x 2 + 26 mm Tweeter)
  • Chromecast i DTS Play-Fi, Spotify, Tidal, Deezer Ready, TuneIn
  • Wi-Fi (Dwuzakresowe 5 GHz/2.4 GHz)
  • Bluetooth (wersja: 4.1+LE Profile: A2DP/AVRCP, Kodek: SBC/AAC)
  • Kompatybilny z aplikacją sterującą Pioneer Remote App (iOS/Android)
  • Gniazdo AUX-In
  • Gniazdo LAN
  • Zasilanie: 100-240 V, 50/60 Hz
  • Wymiary: 320 x 180 x 145 mm
  • Masa: 2.5 kg

Cena: 1499 zł

 

Materiał powstał we współpracy z firmą Pioneer

The post Pioneer X-HM86D i MRX-5 – recenzja świetnie grającego zestawu audio do domu appeared first on AntyWeb.

Najdziwniejsze pytania, które Polacy zadają w Google – jest pytanie o… płaską ziemię

$
0
0

Pod koniec zeszłego roku Grzegorz zastanawiał się wspólnie z Wami nad powodami takiego stanu rzeczy, w swoim tekście „Są ludzie, którzy wierzą w płaską ziemię– dlaczego?” również zwrócił uwagę na problem, który trawi dzisiejszy Internet.

Otóż żyjemy w czasach, w których spiskowe teorie mają wreszcie miejsce, w którym mogą dać upust swoim fantazjom. To miejsce, to internet, w którym możemy w dowolny pseudo-naukowy bełkot upublicznić. Tak więc powstają „materiały” o płaskiej ziemi, o „szczepionkach”, wywołujących autyzm, religie, „kosmitów” itp.

Powstawaniu takich teorii sprzyja też brak wiedzy i informacji na temat działań organów państwowych i podległych im organizacji. Wyciek zwany Wiki Leaks, pokazuje jak wiele rzeczy rządzący zatajają przed społeczeństwem. Tego typu działania i ich konsekwencje, to dla teorii spiskowych prawdziwe paliwo napędowe. Skoro bowiem ukrywane były prawdziwe przyczyny kryzysu finansowego, to czy nie są ukrywane fakty na temat ziemi, kosmitów czy szczepionek?

Dziś dostaliśmy od firmy SEMTEC infografikę prezentującą najdziwniejsze pytania, które zadają Polacy w wyszukiwarce Google i oniemiałem właśnie na pytaniu o płaską ziemię. Pozostałe są w większości nawet zabawne, część oddaje stan poczucia zagrożenia niektórymi tragicznymi wydarzeniami na świecie, jeszcze inne zastanawiają. W sumie nigdy nie przyszło mi do głowy pytanie, czy pingwiny mają kolana…

Nie zdradzając już więcej szczegółów, zapraszam do lektury (pod każdym zapytaniem, podana jest średnia miesięczna liczba wyszukiwań):

The post Najdziwniejsze pytania, które Polacy zadają w Google – jest pytanie o… płaską ziemię appeared first on AntyWeb.

Po 6 latach bezrobotny wziął się do pracy. Zadziałał dochód gwarantowany

$
0
0

Dochód gwarantowany to naprawdę kontrowersyjny temat. Pisaliśmy o nim niejednokrotnie i było widać w komentarzach, że zdania są podzielone. Ale to nie dotyczy jedynie Polski: w każdym kraju jest podobnie, naprzeciw grona wielkich zwolenników tego projektu staje grupa zagorzałych przeciwników. Jedni i drudzy mają przekonujące argumenty, jedni i drudzy nie są jednocześnie w stanie dowieść, że jest to dobry lub zły pomysł. Nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić to w boju.

Finlandia zdecydowała się na dochód gwarantowany, ale nie wprowadza go w pełnym wymiarze – na razie testuje rozwiązanie. Od początku roku 2 tysiące osób (wylosowani z grona bezrobotnych) dostaje co miesiąc 560 euro. I tak będzie przez dwa lata. Łatwo policzyć, że na ten cel państwo wyda dwadzieścia kilka milionów dolarów. Niektórzy stwierdzą, że to pieniądze wyrzucone w błoto, ale projekt może przynieść sporo ciekawych informacji, w kolejce po nie ustawią się nie tylko naukowcy i media, ale też urzędnicy z różnych stron świata.

Twórcy projektu nie chcą na razie przeprowadzać bezpośrednich rozmów z jego uczestnikami, ten etap rozpocznie się dopiero w roku 2019. Pośrednio monitorują jednak przeróżne wskaźniki, by zyskać więcej informacji. Ale wśród uczestników eksperymentu już teraz pojawiają się chętni do opowiedzenia o tym pomyśle. Jednym z nich jest Juha Jarvinen mieszkający w wiosce w zachodniej Finlandii. Człowiek był bezrobotny przez sześć lat i co miesiąc… walczył o zasiłek.

Zasiłek dla bezrobotnych nie przysługuje w tym kraju osobom, które wykonują prace sezonowe, weekendowe czy na część etatu. Jeśli pojawią się jakieś wpływy, nawet bardzo małe, zasiłek przepada. Ludziom nie zależy zatem na tym, by znaleźć pracę – wręcz unikają zatrudnienia. Przynajmniej na słabo płatne stanowiska, na chwilę. Tak robił Jarvinen i… podobno z tym skończył. Od kiedy otrzymuje pewne 560 euro, którego nikt mu nie odbierze, zaczął działać. Podejmuje prace dorywcze, jest w trakcie otwierania biznesu. Przekonuje, że teraz jest mniej stresu, mniej papierkowej roboty i mniej fikcji. Jego domowy budżet zasilany jest pieniędzmi, które pozwalają przetrwać, a on może działać.

Czy takimi historiami pochwalą się wszyscy ze wspomnianej grupy 2 tysięcy osób? Wątpię. Część pewnie nie podejmie wysiłku, będzie nawet narzekać, że zasiłki były wyższe, że ktoś wymaga od nich inicjatywy. Tym bardziej jestem ciekaw, jakie wnioski znajdziemy w raporcie kończącym projekt. Należy też pamiętać że mówimy o wdrożeniu na niewielką skalę – przeciwnicy pomysłu stwierdzą, że dochód gwarantowany rozszerzony na wszystkich obywateli zabiłby gospodarkę. Mówimy o dziesiątkach miliardów dolarów w skali jednego tylko roku: skąd wziąć na to środki?

Niektórych może zdziwić fakt, iż w Finlandii (ale nie tylko) przeciw tej inicjatywie występują konserwatyści oraz… związki zawodowe. Zaskoczeniem może być to, że część lewej strony sceny politycznej krytykuje ten pomysł. Jednocześnie popierają go libertarianie. Zagmatwana sprawa. Zwolennicy tego rozwiązania przekonują, że to zabezpieczenie na wypadek poważnych zmian w gospodarce wynikających z postępującego rozwoju SI oraz maszyn. Zwracają też uwagę na wycięcie przynajmniej części biurokracji i skończenie ze wspomnianą zasiłkową fikcją. Na tym polu eksperyment może przynieść sporo wiedzy – może uda się jakoś poprawić system zasiłków, który dzisiaj wydaje się nieefektywny, bo nie zachęca do szukania pracy? Niejednokrotnie usłyszymy jeszcze o fińskim eksperymencie: dochód gwarantowany będzie wracał w medialnych doniesieniach.

The post Po 6 latach bezrobotny wziął się do pracy. Zadziałał dochód gwarantowany appeared first on AntyWeb.

Acer – Asplex, czyli tam gdzie elektronika wraca do życia

$
0
0
elektronika

W jaki sposób miałbym zyskać na posiadaniu akurat urządzenia z firmy Acer? Jeżeli coś by się z nim stało i trafiłoby do miejsca, w którym dopiero co byłem, to miałbym pewność, że trafi w naprawdę dobre ręce – a to już całkiem sporo.

Asplex – Acer

W 2009 roku firmy Esplex (UK) oraz Esplex (FR) zostały przeniesione do Wrocławia w wyniku czego powstał magazyn centralny krajów EMEA. Asplex Sp z o.o. (własność Acer) obejmuje funkcję logistycznego centrum serwisowego dla Acer we wspomnianym regionie EMEA (Europe, the Middle East and Africa). W maju 2010 w Asplex uruchomiono centrum napraw.

15 tys. metrów kwadratowych przestrzeni magazynowej, 3 tys. metrów kwadratowych centrum naprawczego, dosłownie kilka milionów najróżniejszych części, które służą do napraw realizowanych we Wrocławiu oraz do zaopatrywania w części zamienne autoryzowane centra naprawcze Acera. Teoretycznie można by się w tym wszystkim pogubić, jednak ludzie odpowiedzialni za magazyn są w stanie powiedzieć gdzie znajduje się każda jedna z części, która kiedykolwiek została przyjęta. Natomiast w momencie kiedy w ciągu jednego dnia trzeba wysłać w świat 6 tys. części, po prostu tak się stanie.

Anegdota z magazynu

Co najbardziej utrudnia życie pracownika magazynu? Oczywiście akumulatory. Nieustannie zmieniające się zasady bezpieczeństwa związane z transportem lotniczym akumulatorów mogą być prawdziwą zmorą… Na przykład pojawiła się konieczność tego, aby stan naładowania akumulatorów bez urządzeń, podczas transportu lotniczego nie przekraczał 30%. Oznacza to, że jeśli mamy jakieś wysłać, a są one akurat na poziomie 80% naładowani i mamy ich… sporo, to czeka nas trochę dodatkowej pracy w postaci ich rozładowywania.

Dowiedziałem się również, że jeśli przeszkolony pracownik pakuje akumulatory do wysyłki lotniczej, to podpisuje się pod tym własnym imieniem i nazwiskiem, a w przypadku np. katastrofy lotniczej spowodowanej wybuchem takich akumulatorów, problemy może mieć nie firma, nie jej dyrektor, lecz właśnie ten pracownik, który zapakował akumulatory.

Praca techników w Asplex

Twój laptop trafił do serwisu Acer Polska we Wrocławiu? W takim razie dostaniesz powiadomienie o tym, iż jest już na biurku jednego z techników. Co potem? Technik zabierze się za wyjmowanie wszystkiego co mu wysłaliśmy i niczego nie pominie – jeżeli włożyłeś tam dokumentację z opisem problemów, na pewno się z nią zapozna. Jeśli poza laptopem umieściłeś w środku również akcesoria, będzie to dla niego istotne – być może to akcesoria powodują awarię, a bez nich laptop będzie działał bez zarzutów? Kto wie…

Wszystko wyjęte, technik odczytał już zgłoszoną uwagę klienta i wie, że „urządzenie się nie włącza”, bo taką usterkę zgłosił klient. Sprawdza akcesoria, później sprawdza czy nie doszło do zalania (wodą, kawą, piwem, winem, napojem słodzonym… you name it). Trzeba też sprawdzić zgodność z oryginalną specyfikacją, ponieważ klienci czasem coś wymienią, a taka nieoryginalna część może być przyczyną usterki. Po rozebraniu urządzenia, wyczyszczeniu go, wykryciu usterki, zamówieniu z magazynu nowych części, tak czy inaczej przeprowadzane są pełne testy obciążeniowe oraz sprawdzanie komponentów. Technik nie może po prostu czegoś wymienić, powiedzieć że to było problemem i… pominąć takie testy. Nie ma takiej opcji.

Kiedy wszystko jest ok, laptop został dokładnie sprawdzony, naprawiony i jest gotowy do wysyłki, klient otrzymuje o tym stosowne powiadomienie. Praca technika podlega weryfikacji, więc nie ma powodu np. robić czegoś niedbale, źle itd. Z naprawy generowany jest raport zawierający listę wymienionych części oraz terminy ich gwarancji (każda nowa część posiada nową gwarancję).

Asplex

The post Acer – Asplex, czyli tam gdzie elektronika wraca do życia appeared first on AntyWeb.

Viewing all 65672 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>