Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 65681 articles
Browse latest View live

Ile lat ma format GIF? Jest starszy od niektórych z Was!

$
0
0

Facebook chwali się, że każdej minuty, użytkownicy Messengera wymieniają między sobą 25 tysięcy takich plików. Od momentu wprowadzenia ich bezpośrednio do tego komunikatora, wysłano ich aż 13 miliardów. Co ciekawe, w ostatnim roku wykorzystanie GIF-ów w komunikacji między użytkownikami wzrosło trzykrotnie. Absolutny rekord natomiast należy do 1 stycznia 2017 roku – wtedy to w Messengerze wymieniono ponad 400 milionów takich plików.

pliki gif na facebooku

Statystyki plików GIF co najmniej zaskakujące. Ale to nie koniec nowości od Facebooka

Wielu użytkowników platformy czekało na tę funkcję. Otóż, od tej pory, w komentarzach w platformie Facebook można skorzystać z wyszukiwarki obrazków– podobnie, jak ma to miejsce w komunikatorze Messenger. Wystarczy tylko wpisać słowo kluczowe, a otrzymamy wyniki pasujące do frazy umieszczonej w polu tekstowym. Do puli obecnie oferowanych plików, Facebook dorzucił ponadto nową serię obrazków ze światowymi gwiazdami. W GIF-ach od Facebooka wystąpili: DNCE, Logan Paul, Amanda Cerny, DREEZY, Patrick Starr, Violet Benson, Wuz Good, Brandi Marie oraz Landon Moss.

Facebook zamierza się również rozprawić z odwieczną wojną na temat wymowy skrótowca „GIF”. Jak wiadomo, jest to skrót od: Graphics Interchange Format, co bardzo jasno tłumaczy zastosowanie tego typu pliku. W ciągu kilku następnych dni, Facebook uruchomi ankietę, w której Amerykanie zagłosują za jedną z opcji wymowy: „dżif” oraz „gif”.

The post Ile lat ma format GIF? Jest starszy od niektórych z Was! appeared first on AntyWeb.


Zapomnieliśmy, że wielkie technologiczne korporacje istnieją po to, żeby zarabiać

$
0
0

Szklanka jest do połowy pusta i do połowy pełna. To właśnie teraz powinniśmy podejmować decyzje, które wpłyną na to, jaki scenariusz przyszłości się ziści. Pojęcie polityków o technologii, rozwijanych przez Google’a, Facebooka, Amazon czy Microsoft projektach jest nikłe. Świadomość nadchodzących zmian? Cóż, mam wrażenie, że ze świecą możemy szukać rządzących, którzy mają o tym jakiekolwiek pojęcie. A tymczasem powinny już powstawać akty prawne regulujące działanie robotów, autonomicznych samochodów i wielu innych. Ważna jest przy tym transparentność i odpowiedzialność, bo ważą się losy społeczeństwa. AI, robotyka, automatyzacja pracy odegrają niebagatelną rolę w kształtowaniu tego, jak będziemy funkcjonować za 10, 20 lat.

Sęk w tym, że rządy państw i politycy w zdecydowanej większości nie zdają sobie sprawy z ryzyka oraz zagrożeń płynących z nadchodzących zmian. Dotąd historia nie zna żadnego przypadku ustawodawstwa, które poprzedzałoby potęp technologiczny. Pewne decyzje dotyczące robotyki i regulacji z nią związanych (w tym dochodu gwarantowanego) mogą zapaść na szczeblu unijnym, ale dyskusje dopiero trwają. Przy czym najgorszym, co można w tym wypadku zrobić, to postawienie absolutnego tak lub absolutnego nie.

Nadchodzące zmiany rodzą bowiem zbyt wiele pytań, na które trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Jaką decyzję podejmie samochód autonomiczny w obliczu wypadku? Poświęci życie pasażera czy dwóch przechodniów? Część z was zapewne powie – dwa życia są cenniejsze. A co w sytuacji, gdy pasażerem jest kobieta w ciąży, a przechodniami miejscowi kieszonkowcy z bogatą kartoteką? Takich etycznych i moralnych problemów nieustannie przybywa.

Trudno w to uwierzyć, ale w większości stanów w USA najpopularniejszym zawodem jest kierowca ciężarówki. Skonfrontujmy to z nadchodzącymi zmianami, autonomicznymi pojazdami – w tym również ciężarowymi, co już testują wybrani producenci (m.in. Volvo). Problem widać gołym okiem. Sposobów na jego rozwiązanie jest mnóstwo. Reedukacja kierowców, budowa fabryk i zaangażowanie milionów ludzi w produkcję tychże ciężarówek to tylko jeden z nich.

Najwyższa pora się obudzić, szukać rozwiązań, budować społeczeństwo obywatelskie, któremu nie jest obojętny rozwój technologii oraz odpowiadające na niego zmiany prawne. Zapomnieliśmy, że wielkie technologiczne korporacje istnieją po to, żeby zarabiać. Ich celem nie jest uczynienie świata lepszym, pomoc ludziom czy eliminowanie istniejących problemów – to środki prowadzące do jednego, nadrzędnego celu, jakim jest przynoszenie zysków. Łudzimy się jednak, że jest inaczej i z ochotą zakładamy konta w kolejnych serwisach społecznościowych, kupujemy głośniki z asystentami głosowymi podsłuchującymi nas w domach przez 24 godziny na dobę. Nosimy w kieszeniach czarne skrzynki z całym naszym życiem, do których dostęp ma każdy programista, którego aplikacja otrzyma stosowne uprawnienia. Żyjemy tak, bo jest łatwiej i wygodniej.

Sam nie jestem wyjątkiem. Coraz częściej jednak czuję przerażenie, widząc skalę tak zwanego „postępu technologicznego”. Nazwijcie mnie zgorzkniałym paranoikiem. Pamiętajcie jednak, że kiedy za kilkanaście lat wyjdziecie z pikietami na ulice, będzie już za późno.

The post Zapomnieliśmy, że wielkie technologiczne korporacje istnieją po to, żeby zarabiać appeared first on AntyWeb.

10 DLC w 12 miesięcy. Techland zaskakuje – będzie dalsze wsparcie dla Dying Light

$
0
0

O tym, że Dying Light to świetna gra, chyba nie muszę nikogo przekonywać. Ale jeśli jakimś cudem umknęła Wam ta produkcja, zachęcam do zapoznania się z moją recenzją. Świetny był również dodatek, do którego recenzji również zapraszam. Mogłoby się wydawać, że po prawie trzech latach od premiery nie ma już sensu wspierać produkcji, która nie jest nastawiona przede wszystkim na rozgrywki sieciowe – jak Overwatch, czy jakakolwiek MOBA.

Tymczasem Techland…

Trwają obecnie prace nad dodatkową zawartością do oryginalnej gry. Niebawem gracze mogą spodziewać się nowych wymagających przeciwników, konieczności opanowania nowych mechanik rozgrywki, rozwiązywania kolejnych tajemnic Harran i eksploracji wcześniej niewidzianych obszarów. Przełoży się to na dziesięć DLC w ciągu dwunastu miesięcy naszego nieustannego wsparcia dla gry. Dodatki będą udostępniane za darmo dla wszystkich graczy, na każdej platformie.

Nie da się ukryć, że takie słowa w informacji prasowej od CEO Techlandu zaskakują – oczywiście pozytywnie. Firma zdaje sobie sprawę z tego, że społeczność zgromadzona wokół gry jest ogromna i aktywna. Techland cały czas dostaje prośby o nowe bronie, zadania czy kostiumy. Reaguje więc na te prośby.

Poza nową zawartością do gry mają trafić usprawnienia i wydarzenia społecznościowe (do 4 na kwartał), które na pewno zanimują fanów.

Formy wsparcia Dying Light

Czego możemy oczekiwać? Darmowych DLC, w których znajdą się między innymi nowe lokacje, zadania fabularne, mechaniki rozgrywki, bronie i przeciwnicy. Gra ma ponadto doczekać się usprawnień w mechanice i balansie. Techland obiecuje też przygotowanie dedykowanej platformy dla społeczności, dzięki której fani będą mieli wpływ na to, jaki rodzaj zawartości będzie tworzony.

Pierwszej nowej zawartości możemy spodziewać się w przeciągu najbliższych tygodni. Drop #0 skupi się na nowych przeciwnikach. Cała akcja nazywa się natomiast 10 DLC w 12 miesięcy” i mówiąc szczerze jestem nią naprawdę pozytywnie zaskoczony.

źródło

The post 10 DLC w 12 miesięcy. Techland zaskakuje – będzie dalsze wsparcie dla Dying Light appeared first on AntyWeb.

VR trafił pod strzechy – tak, jak kiedyś przewidywano w filmach science-fiction

$
0
0

Wirtualna rzeczywistość jest czymś, o czym świat marzył od lat. Pierwsze próby ograniczał niestety sprzęt i technologia, choć oczywiście zawsze wojskowa rzeczywistość była z różnymi technologiami „do przodu”. Ludzie tak mocno marzyli o własnych hełmach/goglach do VR, że pojawiały się one zarówno w książkach, jak i filmach czy serialach. Nierealne, wirtualne światy wydawały się tak samo odległe jak loty na inne planety. Tyle tylko, że z każdym nowym procesorem i każdą nową kartą graficzną VR był coraz bliżej. Aż do ubiegłego roku.

2016 rok zapisze się w historii jako rok VR

Oculus Rift, HTC Vive, PlayStation VR. Jak wiele byśmy nie zarzucili obecnej generacji sprzętów do wirtualnej rzeczywistości, trudno odmówić im jednego. VR trafił wreszcie pod strzechy i choć w przypadku zestawów podłączanych do komputerów wciąż wymaga bardzo wydajnych jednostek, na które nie każdego stać, teoretycznie każdy może umieścić taki zestaw we własnym domu i zatopić się w raczkujący świat wirtualny.

Czego potrzebujemy do VR?

Nie każdy komputer nadaje się do obsłużenia Oculus Rift i HTC Vive, niestety. Mimo tego, że sprzęt komputerowy cały czas się rozwija, urządzenie musi spełniać określone wymagania, tak zwaną rekomendowaną specyfikację.

Procesor Intel Core i5-4590, Nvidia GeForce GTX 970 lub AMD Radeon R9 290, 8 GB pamięci RAM, 2 gniazda USB 3.0, wyjście HDMI 1.3 – taki sprzęt jest potrzebny by cieszyć się Oculus Rift. Jak sprawa wygląda przy HTC Vive? Podobnie – Intel Core i5-4590 3,3 GHz, GeForce GTX 970 lub Radeon R9 290, 4 GB pamięci RAM, 1 gniazdo USB 2.0, wyjście HDMI 1.4 lub DisplayPort 1.2. I tu, i tu świetnie poradzi sobie Intel. I choć firma nie stworzyła gogli, jest cały czas obecna – produkując podzespoły generujące wirtualne światy.

Wirtualną rzeczywistość wesprą też nowe iMaki, choć nawet podstawowe modele wydają się mieć zaporową dla przeciętnego użytkownika cenę. Jakie procesory będą w nich drzemać? Intelowskie Kaby Lake, więc jak sami widzicie, to właśnie Intel będzie po części odpowiedzialny za dostarczenie wirtualnych światów użytkownikom komputerów z nadgryzionym jabłkiem.

Przyszłość VR

Nie jestem do końca przekonany, czy na pewno to właśnie mocne komputery będą przyszłością wirtualnej rzeczywistości. Przykładem innego rozwiązania jest Project Alloy – tym razem już w całości od Intela. To zestaw wirtualnej rzeczywistości typu all-in-one. Oznacza to, że nie będzie wymagane podłączenie do komputera, a Alloy Head-Mounted Device to jednostka obliczeniowa, która znajduje się wewnątrz „okularów”. W konsekwencji użytkownik dostaje samodzielne urządzenie i jego jedynym zmartwieniem jest wygospodarowanie czasu na odwiedzanie wirtualnych światów. Wirtualnych, ale z namiastką tego prawdziwego, Intel mówi bowiem o rzeczywistości połączonej (merged reality), którą napędza technologia Intel RealSense. W skrócie – to skaner przenoszący nasze gesty do trójwymiarowego, cyfrowego świata. Dzięki temu do VR-u zostaje przeniesiony nie tylko nasz mózg, ale również nasza fizyczna powłoka, oczywiście zmieniona w wirtualny odpowiednik.

Intel nie pracuje wyłącznie nad procesorami i wspomnianymi goglami. Ktoś musi przecież napędzać również technologię związaną z rejestrowaniem obrazu, który następnie trafia do naszych domów, gdzie zakładamy na głowę gogle czy okulary. System ten nazywa się Intel True VR i pozwala na umieszczenie na przykład na boisku kilku kamer, dzięki czemu widz sam wybiera miejsce, z którego chce oglądać całe wydarzenie czy konkretną akcję. Żeby było ciekawiej, oglądający może również zatrzymać nagranie, a następnie wybrać inne miejsce widokowe i z jego perspektywy obejrzeć powtórkę.

Brzmi świetnie, prawda? I tak będzie wyglądać przyszłość rozrywki. Intel nawiązał współpracę z NCAA (amerykańska organizacja zajmująca się sportem na wyższych uczelniach), Intel będzie też nadawał rozgrywki baseball, czyli MLB. Chcecie więcej? To już tylko kwestia czasu – za kilka lat oglądanie meczu czy koncertu nie będzie już w niczym przypominać tego, co znamy teraz.

Wirtualna rzeczywistość jest czymś, czemu kibicuję od lat. Sam korzystam regularnie z PlayStation VR, kiedy tylko mam możliwość zakładam na głowę HTC Vive i Oculus Rift. Wielkie firmy, które od lat napędzają branżę technologiczną inwestują w wirtualną rzeczywistość nie tylko ogromne pieniądze, ale również swój czas. Bez nich technologia ta nigdy nie będzie iść do przodu. I choć wciąż możemy jej wiele zarzucić, to każde kolejne próby i urządzenia będą jeszcze lepsze. Aż do momentu, w którym użytkownik gogli, które wyciągnie z domowej szuflady powie – „eh, jakie archaiczne rozwiązania pokazywali kiedyś w tych filmach science fiction”. Czego oczywiście i sobie, i Wam życzę.

Tekst powstał we współpracy z firmą Intel

The post VR trafił pod strzechy – tak, jak kiedyś przewidywano w filmach science-fiction appeared first on AntyWeb.

Nienawidzę komarów. Czy nauka mogłaby pozwolić na ich… całkowitą eksterminację?

$
0
0
komar-pije-krew

Moim zdaniem powinniśmy wybić wszystkie komary w pień…

Równowaga w ekosystemach, zapylanie kwiatów, istotne źródło pożywienia dla różnych gatunków… tak, komary mają swoją rolę do odegrania w przyrodzie (a szkoda…). Jednak gdyby pewien szalony naukowiec stanął obok mnie i zapytał „czy ma to zrobić?”, to bez wahania odpowiedziałbym: tak, proszę zniszczyć wszystkie komary na świecie.

Z drugiej strony, nie muszą to być dosłownie wszystkie komary. Z tego co się dowiedziałem, istnieje grubo ponad 3 tys. gatunków komarów, a większość z nich nie jest w ogóle zainteresowana ludźmi – specjalizują się w jakichś zwierzętach, a nas omijają. Być może ograniczając się wyłącznie do tych owadów, które spijają ludzką krew, udałoby się ograniczyć negatywne efekty takiego… nadużycia ze strony ludzi. Swoją drogą, zdania na ten temat bywają podzielone, dlatego specjalnie wyszukałem opinii naukowca, która… mi odpowiada:

Komary zabijają więcej ludzi niż jakikolwiek inny gatunek zwierząt na ziemi. Czy jest coś stanowiącego odkupienie ich winy? … Cóż, stanowią źródło pożywienia dla ptaków i owadów, ale myślę, że świat byłby bez nich zdecydowanie lepszym miejscem – mówi Dr Tom Frieden, director of the Centers for Disease Control and Prevention, podczas swojej wypowiedzi dla CNN. Źródło.

Zabijanie komarów na dużą skalę

Następnie możemy poczytać o tym, że podejmowano się już różnych prób związanych ze zmniejszaniem populacji komarów i często wiązało się to z porażką. Mimo tego nauka się nieustannie rozwija i metody związane np. z modyfikacjami genetycznymi, mogłyby przynieść całkiem zadowalające efekty. Przykładowo, moglibyśmy wypuścić do środowiska zmodyfikowaną genetycznie wersję samców, które po kopulacji z samicą dadzą jej potomstwo bez jakiejkolwiek przyszłości – larwy szybko powymierają.

Gdyby jeszcze dodać do tego ciekawostkę, którą przypadkiem wyczytałem w zupełnie innym miejscu:

Samce niektórych owadów w trakcie kopulacji odłamują prącie i pozostawiają je w drogach rodnych samicy jako zatyczkę, która utrudnia kopulację innym samcom. Źródło.

Naukowcy z Imperial College London mówią, że podobnie jest u komarów… Dobrze wiedzieć.

Jest jeszcze drugi sposób, tzn. samce komarów po modyfikacjach od ludzi, mogłyby się przyczyniać do śmierci samic, z którymi odbyły stosunek. Jakieś inne ciekawe metody wybijania komarów? Hmm, pisałem niedawno o genetycznie zmodyfikowanym grzybie do zabijania komarów (bardzo wysoka skuteczność). Takich opcji na pewno jest więcej, a w przyszłości będzie… jeszcze więcej. Podstawowym pytaniem nadal będzie kwestia tego, czy można sobie pozwolić na tak dużą ingerencję w otaczający nas świat..? Decydować o tym, że jakiś gatunek nie powinien dłużej istnieć. Czy nie oberwalibyśmy rykoszetem takiego postępowania? Wiele gatunków zwierząt mogłoby doświadczyć drastycznego spadku populacji, ponieważ straciłyby źródło pożywienia… Ale jest  szansa na to, że ta luka zostałaby wypełniona np. przez inne owady. Czytałem opinie, że świat mógłby sobie poradzić bez komarów i nie skończyłoby się to jakąś wielką tragedią.

Tak czy inaczej, taka decyzja nie należy do mnie i to pewnie dobrze. Jednak gdybym miał o tym zadecydować… podjąłbym się ryzyka i rozpoczął eliminację komarów na wielką skalę. Przyczyniają się one do roznoszenia malarii, dengi, żółtej gorączki, wirusa Zika… a to nie koniec listy. Poza tym, najzwyczajniej w świecie nikt ich nie lubi. Jeśli o mnie chodzi, to wystarczy mi, że według niektórych nie doszłoby do żadnej katastrofy w przypadku wyginięcia wszystkich komarów na naszej planecie.

Temat komarów jest aktualny, ponieważ niebawem będzie ich znacznie więcej

Z powodu niskich temperatur w maju i w kwietniu, szczyt rozwoju komarów w tym roku przesunął się o kilka tygodni. Na przełomie czerwca i lipca wykluje się z jaj najwięcej komarzych pokoleń – uważa dr Jarosław Pacoń z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Źródło.

Być może będziemy mieć jeszcze okazję do rozmyślań o eksterminacji tych owadów…

Źródło 1, 2, 3

The post Nienawidzę komarów. Czy nauka mogłaby pozwolić na ich… całkowitą eksterminację? appeared first on AntyWeb.

Najlepsze aplikacje na Androida — maj 2017

$
0
0

Tekst pierwotnie pojawił się na AntyApps.pl, gdzie testujemy najlepsze aplikacje mobilne na Androida, iOS i Windows

Gabsee

Wydaje mi się, że za kilka tygodni, możemy spodziewać się wybuchu mody na Gabsee, która zniknie podobnie szybko jak szał na zdjęcia tworzone za pomocą Prisma. Wszystko zależy od autorów aplikacji i tego, jak długo uda im się utrzymać uwagę użytkowników smartfonów poprzez dodawanie nowych animacji. Już teraz, za częste udostępnianie filmów, możemy odblokować 8 nowych interakcji. Jeśli na waszym Facebooku, Instagramie lub Snapchacie zaczną pojawiać się animowane postaci, wiecie już czyja to zasługa…

Przejdź do wpisu

Curiosity

Curiosity to codziennie powiększający się zbiór artykułów o tematyce popularnonaukowej. Dostęp do tego portalu jest zupełnie bezpłatny, a z dedykowanych aplikacji skorzystać mogą użytkownicy Androida i iOS. Program zawiera raczej mało inwazyjne banery reklamowe.

Przejdź do wpisu

Sygic Travel

Sygic Travel to pomocna aplikacja dla każdego podróżnika. Z tym programem możemy zaplanować całą wyprawę od zera, łącznie ze sprawdzeniem pogody i rezerwacją pokoju dzięki przekierowaniu do portalu Booking.com. Szczególnie przydatne są mapy metra, które raczej niespotykane są w książkowych przewodnikach. Oznaczenie turystycznych lokalizacji na mapie, a także wypunktowanie ich na liście pozwoli na dokładne opracowanie rozkładu dni. Aplikacja posiada również rozszerzenie premium, po wykupieniu którego dostępne będą szczegółowe przewodniki po miastach, możliwy będzie też dostęp offline.

Przejdź do wpisu

instalogo

Jeśli interesujecie się grafiką komputerową lub jesteście amatorami i chcecie sprawdzić jak w szybki i łatwy sposób stworzyć logo sięgnijcie po tę aplikację. Wersja bezpłatna to dobre demo do sprawdzenia podstawowych możliwości programu, a rozbudowana, płatna opcja pozwoli wam przygotować profesjonalnie wyglądającą grafikę.

Przejdź do wpisu

Find My Device

Google swoją platformę za pośrednictwem której możemy sprawnie zlokalizować nasze urządzenie przedstawiło kilka dobrych lat temu. Od tego czasu zaserwowało jej kilka drobnych aktualizacji, ale bliżej im było do poprawek, aniżeli jakiś faktycznie znaczących zmian. Ale ten tydzień dla aplikacji Google to prawdziwa lawina nowości i aktualizacji: zdjęcia Google, asystent na iOS czy transmisje na żywo to tylko niektóre z nich. Google I/O wciąż trwa, a firma co chwilę serwuje nam coś nowego. Kilka godzin temu pochwaliła się zmianami, które zaszły w menadżerze zarządzania urządzeniami na Androidzie. Od teraz usługa ta działa jako Znajdź moje urządzenie. A nowa nazwa pociągnęła za sobą także odświeżoną aplikację i kilka usprawnień.

Przejdź do wpisu

Fretello

Grę na instrumencie można zacząć zawsze: niekoniecznie, żeby zostać wirtuozem ale dla samej frajdy tworzenia lub odtwarzania muzyki. Jeśli chcielibyście spróbować z gitarą, mam dla was kolejną aplikację, która może w tym pomóc.

Przejdź do wpisu

NOISE

Przyznam szczerze, że Lightpad Block od firmy Roli już kilkakrotnie rzucał mi się w oczy podczas przeglądania nowości ze świata kontrolerów MIDI jednak nigdy wcześniej nie wpadłem na to, żeby przyjrzeć się z bliska aplikacji, która z nim współpracuje. Dziś już wiem, że bez dodatkowego urządzenia NOISE jest naprawdę dobrze zaprojektowanym narzędziem, które śmiało polecam wszystkim domorosłym twórcom muzyki.

Przejdź do wpisu

Daylio

Wszelkiego rodzaju dzienniki są o tyle pomocne, że nie tylko działają w ramach autoterapii, ale także pozwalają na zapamiętanie wszystkich drobnych szczegółów z konkretnych dni. Dzięki takim zapiskom łatwiej przeanalizować konsekwencje pewnych akcji, które na przykład wiązać się będą z naszym nastrojem. Prowadzenie pamiętnika może być jednak problemem, gdy nie radzimy sobie najlepiej ze słowem pisanym. Wtedy warto skorzystać z aplikacji, która w odpowiedni sposób umożliwi prowadzenie dziennika nawet bez słów – jak chociażby Daylio.

Przejdź do wpisu

filmr

Aplikacje do montażu w mojej opinii muszą wyróżniać się przede wszystkim prostotą działania. Mobilna forma wymaga od nich tego, aby nie bombardowały nas setkami opcji, a zamiast tego — serwowały kilka podstaw, które w wielu przypadkach okażą się w pełni wystarczające. I tak właśnie sprawy mają się z filmr, który to nie chce być narzędziem do wszystkiego. Nic z tych rzeczy: skupia się na kilku podstawach, które działają i… tak naprawdę wiele więcej nam tutaj nie potrzeba!

Przejdź do wpisu

Tylko

Tylko to aplikacja dla tych, co kochają minimalistyczny design ponad wszystko i chcą poszczycić się posiadaniem produktu jedynego w swoim rodzaju, zresztą zaprojektowanego własnoręcznie. Twórcy programu są wierni swojej idei od początku do końca, dlatego już na poziomie projektowania mamy do czynienia z produktem prostym, funkcjonalnym i intuicyjnym, skierowanym do klienta wymagającego, ale i takiego z zasobnym portfelem. Z pewnością aplikacja spodoba się tym użytkownikom, którzy potrzebują tylko jednego mebla mieszczącego wszystko, co potrzebne.

Przejdź do wpisu

Kasprowy Wierch – PKL

Kasprowy Wierch to naprawdę solidnie przygotowana aplikacja dla tatrzańskich turystów, aż szkoda, że istnieje do tej pory tylko jedna. Program powstał we współpracy z Polskimi Kolejami Linowymi i to oni odpowiedzialni są w większości za zawartość merytoryczną aplikacji. Zarówno od strony graficznej, jak i tekstowej wszystko jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, więc każdy, kto wybiera się na Kasprowy, znajdzie tu wszystko, co powinien wiedzieć przed rozpoczęciem i w trakcie wycieczki. Nie wiem, jak długofalowa jest to współpraca, lecz mam nadzieję, że powstaną podobne aplikacje do innych, nie tylko tatrzańskich, szczytów, bo jest to doskonały przykład do naśladowania.

Przejdź do wpisu

KupujeM

KupujeM to bardzo prosta aplikacja, która pozwoli nam przygotować się do jednego z ważniejszych i pewnie najdroższych zakupów życia. Skoro nie chcemy wyrzucić pieniędzy w błoto, proces analizy wszystkich plusów i minusów będzie długi i żmudny, ale na szczęście z tym programem nie zginiemy w notatkach. Co chyba najbardziej istotne, nie zabrakło kalkulatorów kredytowych, które wyliczą dla nas raty zgodnie z naszymi preferencjami. Intuicyjny interfejs i ograniczenie funkcjonalności do niezbędnego minimum może nie umilą, ale z pewnością usprawnią i uproszczą proces zakupu upragnionego mieszkania.

Przejdź do wpisu

Pensjometr

Pensjometr to ładnie zaprojektowana aplikacja, z prostym i intuicyjnym interfejsem. Proces zakładania profilu jest całkiem długi, jednak bez tego wygenerowane dane nie byłyby tak rzetelne i dopasowane do naszego konkretnego przypadku. Co więcej, twórcy podchodzą do sprawy na poważnie i nawet jeśli nie znajdziemy w programie odpowiednich informacji, możemy spodziewać się potwierdzonych danych w wiadomości nieco później. Pensjometr wyjaśni nasze wątpliwości co do wysokości wynagrodzenia, być może okaże się też czynnikiem, który wzbudzi pewność siebie i swoich umiejętności.

Przejdź do wpisu

The post Najlepsze aplikacje na Androida — maj 2017 appeared first on AntyWeb.

Amazon wydaje niemal 14 miliardów dolarów – przemuje sieć marketów Whole Foods

$
0
0

Przejęcie, które opiewa na kwotę 13,7 miliarda dolarów, jest tak naprawdę częścią porozumienia. Amazon zobowiązał się do jednoczesnego zakupu akcji sieci, po 42 dolarów każda, oraz przejęcia długu netto.

Do finalizacji transakcji dojdzie dopiero w późniejszej części tego roku, ale jż dziś wiemy, że sklepy będą nadal operować pod dotychczasową nazwą – co mnie kompletnie nie dziwi. Whole Foods jest dobrze przyjętą marką marketów ze zdrową żywnością i jak sam CEO Amazonu zaznaczył w komunikacie skierowanym do prasy: „zdołali uczynić zdrowie żywienie czymś przyjemnym”.

Millions of people love Whole Foods Market because they offer the best natural and organic foods, and they make it fun to eat healthy.

To jednocześnie ciekawa i dosyć spodziewana decyzja Bezosa. Amazon wyrósł jako gigant handlu online, lecz od pewnego czasu Jeff poszukuje dodatkowych ścieżek rozwoju sklepu. To właśnie dlatego powstają eksperymentalne sklepy pozbawione kas i kolejek, także z opcję drive thru, stacjonarne księgarnie, których ma przybywać oraz takie rozwiązania jak Amazon Fresh, czyli możliwość zamówienia świeżych owoców i warzyw z odbiorem do bagażnika. Nie zapominajmy o inwestycjach Amazonu w budowę własnej sieci logistycznej i transportu.

Zdjęcia: wholefoodsmarket.com

The post Amazon wydaje niemal 14 miliardów dolarów – przemuje sieć marketów Whole Foods appeared first on AntyWeb.

Blood Drive – nowy serial gore, a w nim auta napędzane krwią

$
0
0

Gdy usłyszałem o Blood Drive, nowym serialu stacji SyFy (w Polsce pozostała nazwa Sci-Fi), na myśl przyszedł mi emitowany przed dziesięcioma laty inny serial: Drive. Choć niewiele na jego temat pozostało mi w głowie, to jednak bardzo szybko połączyłem obydwa tytuły. W Drive główny bohater wbrew swojej woli brał udział w wyścigu przez całe Stany Zjednoczone, miewając po drodze przeróżne dziwne przygody walcząc o przetrwanie. Ogólny zarys pokrywa się z tym, co oglądamy w Blood Drive, ale tym razem jest o niebo, niebo lepiej. No i ten klimat!

Blood Drive – gore, grindhouse

Blood Drive zapowiadało się na mało poukładany serial. Pierwszorzędną rolę miały odgrywać sceny akcji spychając fabułę na drugi plan. Na całe szczęście nic takiego nie ma miejsca. Opowieść śledzimy wraz z dwójką bohaterów, których losy łączą się dopiero w kluczowym momencie odcinka – rozpoczęciem wyścigu. Arthur to były-aktualny policjant – wszystko zależy od punktu widzenia – natomiast Grace młoda dziewczyna i kierowca jednego z potworów napędzanych ludzką krwią. Po sprywatyzowaniu policji Arthurowi nie przypada do gustu jej nowa odsłona – nie zgadza się z brutalnością z jaką zaprowadzają nowi oficerowie porządek na ulicach, ale musi się dostosować do nowych realiów. Grace ma bardzo jasny cel – potrzebuje gotówki, by pomóc siostrze. W wyniku kilku nie-zbiegów okoliczności obydwoje lądują w aucie na starcie wyścigu, w którym umierają pasażerowie ostatniego pojazdu docierającego do punktów kontrolnych.

Zabawa formą brutalnej, ale nie do przesady, produkcji bardzo mi się spodobała. Nie oglądamy zbyt wiele makabrycznych scen, a te których nie powinniśmy zobaczyć są w zgrabny sposób – za pomocą czarnego paska w wybranych miejscach na ekranie – wymazane. Krew leje się hektolitrami, ale wszystko utrzymane jest w raczej w atmosferze czarnego humoru, dlatego nikogo nie powinny zniesmaczyć sceny, gdy kierowcy karmią swoje samochody innymi ludźmi, a tryskająca krew pokrywa wszystko dookoła. A dzieje się to przy akompaniamencie rockowych kawałków nadających całości charakterystycznego nastroju.

Blood Drive – pierwszy odcinek staje na wysokości zadania

Pomysł na serial jest bardzo prosty, dlatego kluczową rolę odgrywa to, jak jest nakręcony. Choć stacja SyFy (Sci-Fi) ma w swoim dorobku wiele niesławnych tytułów, tak w przypadku Blood Drive trudno mówić o totalnym kiczu i niedopracowaniu. Pierwszy odcinek, zatytułowany The Fucking Cop, nie zawiódł zbyt niskim poziomem realizacji. To wciąż nie jest produkcja na miarę flagowych tytułów HBO czy Netfliksa, ale mnie – osobie uczulonej na niskiej jakości efekty specjalne – Blood Drive jeszcze nie zraził. Nie jest to z pewnością serial dla wszystkich, ale pierwszy epizod powinien rozjaśnić Wam sytuację.

Z przyjemnością zasiądę do kolejnych odcinków, które ShowMax pokazuje w Polsce zaledwie dzień po premierze w USA.

The post Blood Drive – nowy serial gore, a w nim auta napędzane krwią appeared first on AntyWeb.


Będzie więcej gier z Wii U na Nintendo Switch – ale nie spodziewajmy się zwykłych portów

$
0
0

The Legend of Zelda: Breath of the Wild nie jest grą na wyłączność dla konsoli Nintendo Switch. Dostali ją również posiadacze Wii U – choć tu trzeba pamiętać, że ostatecznie produkcja była tworzona równolegle na dwie platformy. W przypadku Mario Kart 8 Deluxe było jednak inaczej. Choć to naprawdę świetna gra, warta wydaną na nią pieniędzy, to jest to odświeżona wersja z poprzedniego sprzętu Nintendo. I niestety – musimy spodziewać się podobnych zagrań w przyszłości.

W rozmowie z serwisem IGN Reggie Fils-Aime zdradził, że firma chce unikać zwykłych portów. Ale to nie znaczy wcale, że gry będą tworzone na Switcha od zera – o nie. Chodzi o to, by posiadacze najnowszej konsoli Nintendo dostali „ostateczną” wersję danej produkcji. Czyli tak, jak miało to miejsce w ostatnim Mario Kart. Niby gra ta sama, ale jednak w najmocniejszej odsłonie. Część z gier, takich jak Super Mario Maker, Hyrule Warriors czy Yoshi’s Wooly World dotarło już w zmniejszonej wersji na 3DS-a, obawiam się, że będzie tego jeszcze więcej na Switcha.

Z drugiej strony trochę rozumiem Nintendo i trochę na te gry czekam. Nie miałem swojego Wii U (odkładałem zakup, a ostatecznie zdecydowałem się nabyć Switcha) i wielu naprawdę niezłych produkcji nie sprawdziłem (albo jedynie ograłem u znajomych lub na pożyczonym sprzęcie) – i chętnie kupię niektóre z nich w wersji na Switcha. Wii U sprzedawało się fatalnie, co nie pozwoliło wielu osobom zapoznać się z wieloma świetnymi grami .Z drugiej strony rozumiem, że chyba nie tego spodziewali się gracze kupując nową konsolę. Tyle tylko, że ktoś w ogóle jest taką informacją zaskoczony? Sony wypuszcza remastery praktycznie od premiery PlayStation 4 i nieźle na tym zarabia.

źródło

The post Będzie więcej gier z Wii U na Nintendo Switch – ale nie spodziewajmy się zwykłych portów appeared first on AntyWeb.

Taylor Swift powróciła, a w Spotify strzelają korki od szampanów

$
0
0

I to nie dlatego, że Taylor wróciła. Fakt powrotu artystki był tylko (i aż) katalizatorem dla innego zjawiska, jakim jest… 140 milionów aktywnych użytkowników w miesiącu na całym świecie. Ogromny skok, którego doświadczyła usługa to oczywiście spory sukces, ale Spotify nie wspomina słowem o jednym z ważniejszych powodów, dla którego udało się to osiągnąć. I tak, Taylor Swift bardzo pomogła Szwedom w osiągnięciu takiego pułapu.

W swojej notce prasowej, Spotify tłumaczy ten sukces ciężką pracą, negocjacjami z wytwórniami, artystami oraz rozwojem swojej platformy. Bardzo ważnymi aspektami działania serwisu są personalizowane oraz tematyczne playlisty, w ramach których każdy z użytkowników może znaleźć coś dla siebie. Mimo wszystko, osiągnięcie 140 milionów aktywnych użytkowników tylko w ciągu jednego miesiąca dziwnie zbiega się z powrotem popularnej (i kontrowersyjnej jednocześnie) artystki, która wcześniej przecież wytoczyła wojnę serwisom streamingowym, uznając, że ich model działania szkodzi interesom celebrytów.

taylor swift - spotify

Czy Spotify ma się czego obawiać w przyszłości?

Załóżmy, że inny, bardzo popularny artysta ogłosi „rage quit” z platformy streamingowej. Za nim zrobi tak kilku innych. Zdenerwowani użytkownicy nie będą winić np. pazernego celebryty, czy jego humorów, lecz platformę, której płacą co miesiąc po to, aby słuchać ulubionych kawałków. To spory problem dla całej branży strumieniowania audio, bo pokazuje to, jak bardzo kruchy jest model, z którego coraz chętniej korzystamy. Najpoważniejsze straty poniesie jednak głównie użytkownik, który za taką samą cenę będzie cierpiał z powodu uboższej biblioteki. A Spotify, Muzyka Google, Apple Music, Tidal i reszta przecież dadzą sobie radę.

The post Taylor Swift powróciła, a w Spotify strzelają korki od szampanów appeared first on AntyWeb.

Jesteś spłukany i zdesperowany? CamSoda zapłaci Ci za „stream życia”

$
0
0

CamSoda, platforma oferująca dostęp do wszelakich kamerek, również tych „brzydkich” rozpoczęła przygodę z LifeStream, zupełnie nowym programem, który zakłada transmisje z życia 24 na dobę przez 7 dni w tygodniu. Zainteresowani treścią widzowie mogą podglądać głównych bohaterów streamu w dzień i w nocy, w każdej możliwej sytuacji – podczas jedzenia, spania, oglądania telewizji, grania na komputerze i oczywiście – seksu. Ludzie mają igrzyska, bohaterowie zaś pieniądze. Słabe co prawda, bo co miesiąc na konto uczestników programu ma wpływać 200 dolarów. Jest na sali ktoś, kto sprzeda swoją prywatność za osiem stówek? Las rąk widzę.

Dodatkowym motywatorem może być fakt, iż firma dodatkowo opłaci Wasz rachunek za internet. W Polsce to również byłby bardzo słaby wabik. Ja za swój dostęp do globalnej sieci w domu (nie liczę dwóch abonamentów telefonii komórkowej) płacę… w sumie nawet nie wiem ile. Około 3 dyszek. Za 830 złotych nie pokazałbym nawet pleców. Ani razu.

camsoda

Wiem jednak, że znajdą się i tacy, którzy z tej możliwości skorzystają

Tylko będę mieć pewien problem z ich nazwaniem. Odważni, czy zdesperowani? Pionierzy, czy ryzykanci? Nowocześni, czy ordynarni? Mam ogromny dylemat za każdym razem, gdy szukam odpowiedniego określenia dla osób, które w programie CamSoda będą uczestniczyć. Bo o ile jestem w stanie zrozumieć, że ludzie są w stanie dzielić się intymnymi treściami w mediach społecznościowych (chociaż nie jest to zjawisko korzystne), tak kompletnie nie rozumiem odzierania samych siebie z prywatności– i nie chodzi tutaj o cenę. Dla mnie to, że mogę zamknąć się w łazience, pośpiewać, porobić głupie miny do lustra jest wartością większą od jakichkolwiek pieniędzy. I raczej nie czułbym się komfortowo, gdyby ktoś poza mną widział mój osobisty proces wstawania z łóżka, picia kawy, palenia fajek, czy uprawiania seksu. No, bez przesady.

Martwi mnie jednak co innego. To pierwszy krok ku temu, by tego typu zjawiska spopularyzować. Pionierem będzie CamSoda. Kto następny? Gdy tego typu akcje już staną się „standardem” w internecie, powstaną profesjonalne platformy, a nawet programy telewizyjne poświęcone takim streamom. Wyobraźcie sobie: „Podejrzyj Kowalskich”. Sebek wraca po meczu z obitym okiem, mama w szoku, tatuś wynagradza krewkiego synka „Dzikiem”, a Karynka z płaczem leci do mamy, bo „test ciążowy oszukuje”.

Ale będę wtedy tęsknić za „Projekt Lady”, „Barem”, „Big Brotherem” i „Klanem”…

The post Jesteś spłukany i zdesperowany? CamSoda zapłaci Ci za „stream życia” appeared first on AntyWeb.

Kultowa zabawka 20 lat później, czyli zaopiekowałem się Tamagotchi!

$
0
0
Tamagotchi 20th Anniversary

O reedycji Tamagotchi opowiadałem wam już w kwietniu. I tak się złożyło, że od kilkunastu dni zostałem szczęśliwym posiadaczem właśnie tej edycji wirtualnego zwierzaka. Targany nostalgią postanowiłem zostać opiekunem roku, bo… właściwie to czemu by nie?!

Zdejmij kocyk, by obudzić Tamagotchi

Na wstępie zaznaczę, że nigdy nie miałem przyjemności przekonać się na własnej skórze jak wygląda kwestia nowych generacji zabawki. Przed laty byłem posiadaczem oryginalnego wydania pierwszych modeli od Bandai, a dwie dekady sprawuję opiekę nad kolejnym ich wcieleniem. No i tutaj po odpakowaniu gadżetu, wystarczy zdjąć kocyk (tj. wyjąć zabezpieczenie w postaci wsuniętej z prawej strony karteczki) i w ten sposób wybudzamy naszego pupila do życia. Na niewielkim ciekłokrystalicznym ekranie pojawi się jajko, z którego w minutę po ustawieniu godziny wykluje się nowy zwierzaczek!

Nakarm, posprzątaj i nie zapomnij utulić do snu…

Nowa wersja Tamagotchi to najbardziej podstawowa z edycji, jaką znajdziecie na rynku. Ba, okazało się nawet, że jest bardziej ograniczona niż jej pierwowzór. Nie mamy tam za dużego pola do popisu — twórcy pozwolili nam wyłącznie karmić, dawać przekąski, sprzątać, w razie choroby leczyć oraz tulić do snu — czyli po prostu gasić światło. Nie znaleziono tam miejsca dla chociażby jednej zabawy, czyli po prostu mini-gierki. Bez zmian pozostała kwestia karmienia: podstawowy posiłek pozwoli pozbyć się głodu, zaś serwowane przekąski w mgnieniu oka dają sporo szczęścia naszemu wirtualnemu przyjacielowi.

Podstawowa wersja wciąż daje bardzo dużo frajdy

Jasne, proste aktywności są fajne, jednak często okazują się być niezwykle angażujące. W Tamagotchi którym ja się opiekuję od kilku dni takich problemów nie ma — jeżeli zapomnę o posiłku, to po kilku godzinach mój wirtualny podopieczny przypomni o sobie. Wystarczy kilkanaście sekund, aby był pełny i zadowolony. I w to mi graj!

Z tego co wiem, nowsze edycje potrzebują znacznie więcej naszej uwagi, a rezultaty i ogólne cele są niemalże identyczne: wyhodowanie nowego zwierzaka i zobaczenie, jaki gatunek udało nam się uzyskać, a później dbanie o to, aby żył długo i szczęśliwie. Niestety — jeżeli liczycie na odwiedziny znajomych, elementy sieciowe i inne kombinacje, to musicie przyjrzeć się bliżej nowym generacjom zabawki, które doczekały się także polskiej dystrybucji.

Tamagotchi z okazji 20-rocznicy, aka Tamagotchi Mini

Tak naprawdę 20-rocznicowe wydanie jest wznowieniem Tamagotchi Mini, które na rynku pojawiło się już w 2005 roku. Prawdopodobnie firma postanowiła wyczyścić magazyny, a rocznica okazała się ku temu znakomitą okazją. Urządzenie posiada malutki ekran o rozdzielczości 16×16 px, zasilane zaś jest baterią CR2032. To prawdziwie mikroskopijny gadżet, który jest znacznie mniejszy niż wszystkie „główne” wydania wirtualnych zwierzątek. To czyni go jeszcze bardziej poręcznym i uroczym niż kiedykolwiek. Sama obudowa to kawał solidnego plastiku, który zawieszony został na niewielkim łańcuszku. Ten pozwala przypiąć jajko w formie breloka. Kilka prostych dźwięków i monochromatyczny ekran jednak wystarczają, bo przykuć do siebie na wiele dni.

Dla kogo takie Tamagotchi?

Im więcej czasu poświęcam temu Tamagotchi, tym bardziej zastanawiam się do kogo jest ono kierowane. Nie jest tajemnicą, że jeszcze niedawno cały jego nakład wyprzedawał się na pniu. Ci oczekujący bardziej skomplikowanej rozgrywki postawią raczej na nowsze generacje, pozostają więc ci… targani nostalgią, którzy chcieliby w jakiś tam sposób powrócić do starych, dobrych czasów. I jestem idealnym przykładem tego, że to naprawdę działa.

Najsmutniejsza wiadomość jaką muszę wam przekazać jest taka, że gadżet w tym wydaniu wciąż nie opuścił granic Japonii, a co za tym idzie — dostępny jest wyłącznie po japońsku. Niech was to jednak nie przeraża, to raptem cztery polecenia, które wystarczy sprawdzić dosłownie raz i więcej się nie pogubicie. A co z kwestią zakupu? Tutaj z pomocą przyjdą wam aukcje internetowe, które pozwolą nabyć urządzenie za nawet 100 zł (i mówię tu o cenie już z kosztami dostawy).

The post Kultowa zabawka 20 lat później, czyli zaopiekowałem się Tamagotchi! appeared first on AntyWeb.

PRIDE wyrasta na drugą siłę polskiego Counter Strike, rozmowa z Piotrem Lipskim

$
0
0

Grzegorz Marczak: Czym jest PRIDE? Tak wiesz, konkretnie, dla ludzi – organizacja esportowa?

Piotr “neqs” Lipski, właściciel PRIDE: Nie lubię określenia “organizacja esportowa”. Generalnie, gdy ktoś pyta, czym jest PRIDE, to w tym momencie określam to jako “klub esportowy”, “drużyna esportowa”. Poza tym “organizacja” ma kilka gier. W tym momencie skupiamy się na CS-ie, o innych grach myślimy.

GM: Macie jeden team, tak?

PL: Tak, jeden team, jedna drużyna CS-a.

GM: I ty wszystkim zarządzasz, ogarniasz, wypłacasz pensje, jesteś właścicielem PRIDE Gaming Sp. z o.o.?

PL: Tak, (śmiech), robię wszystko.

GM: To pierwsze ciężkie pytanie – czy na klubie e-sportowym da się zarabiać pieniądze? Powiem ci o co mi chodzi – analogia do piłki nożnej. Właściciel Legii Warszawa powiedział, że Legia to nie jest zabawa w zysk, tylko ciągłe inwestycje po to, żeby być jak najlepszym i osiągać wyniki. Oczywiście, musi to równoważyć budżetem.  Ty prowadzisz spółkę z o.o. Wypłacasz chłopakom pensje, płacisz im za podróże, płacisz im za wszystko. Gdzie są zwroty z inwestycji? Jak i czy w ogóle się na tym zarabia?

PL: Też czytałem ten wywiad z Leśnodorskim. Kiedyś, jak ktoś mi zadawał pytanie, czy można zarobić? Naginałem trochę czasoprzestrzeń i mówiłem, że się da. Prawda jest jednak taka, że to działa analogicznie do sportu, do klubów sportowych. Na początku bardzo ciężko jest mieć jakiś zysk. Oczywiście, nie jest tak, że my idziemy cały czas pod kreską. Jest zero, plus, ale nie wychodzimy na minus.

GM: To ładnie!

PL: Podchodzimy do wszystkich biznesowych spraw bardzo ostrożnie. Jak mamy plan na inwestycję to mocno się zastanawiamy czy warto,  mamy pieniądze, ale nie chcemy po prostu ich przepalać. Wszystko, co zrobimy – każdy krok, który podejmiemy – poprzedza milion pytań „czy na pewno warto”. Kiedyś zainwestowaliśmy w Overwatcha za szybko i skończyło się tym, że straciliśmy. Niedużo, bo wkład na dwa bootcampy. Kluby esportowe mają analogie do klubów sportowych. Tam w kółko są inwestycje, w kółko rozwój. Zawodnicy cały czas osiągają nowe szczeble kariery, cele, które sobie stawiają, a pensje rosną – więc wkład, który my dostajemy od sponsorów, wychodzi też do nich.

GM: No właśnie, skąd masz pieniądze? Skąd brać dziś pieniądze na takie esportowe teamy?

PL: Wiesz, to tak jak w sporcie. Głównie pieniądze w drużynie są od sponsorów – czyli na dobrą sprawę reklamodawców.

GM: I kto dzisiaj jest sponsorem?

PL: W PRIDE mamy teraz nowego sponsora, czyli Samsung. Ogłosiliśmy to na konferencji na Legii. Od samego początku istnienia drużyny mamy Sferis, dołączył do nas od początku roku Gram.pl, jest Roccat i New Balance.

GM: Czyli już całkiem niezły, konkretny line-up.

PL: Line-up sponsorów jest całkiem fajny, ale jakby tak patrzeć, ile wydaje się rocznie na drużynę…

GM: No to ile się wydaje? Jakieś granice – to jest poniżej miliona złotych, powyżej?

PL: Wiesz, poniżej miliona, ale powyżej pół miliona złotych. Konkretna kasa.

GM: I mówimy o jednym zespole?

PL: O jednym zespole drużyny CS-a. I też trzeba spojrzeć na to, że to drużyna CS-a, która już na arenie międzynarodowej coś osiąga, coś znaczy, już ma swój brand. Więc też te koszta są, niestety, większe.

GM: Bo trzeba jeździć?

PL: Trzeba jeździć, trzeba pensje wyrównać do tego, jak wyglądają europejskie – tu mamy problem, bo tysiąc dolarów czy euro to nie tysiąc złotych.

GM: No właśnie, chłopaki zawsze się będą porównywać do innych zespołów. Czasem skillowo mogą być lepsi ale tamci mają pensja na poziomie cztery tysiące euro, a oni cztery tysiące złotych – będzie zgrzyt?

PL: I tak jest. To duży problem. My edukujemy zawodników. To są młode osoby i nie do końca wiedzą, jak wygląda proces płacenia pensji – duża część do państwa, mała część tak naprawdę dla nich. Tłumaczymy im po prostu, jak to wygląda. Zagraniczna organizacja, gdy wypłaca im tysiąc dolarów, to dla nich to jest tysiąc dolarów, ale zawodnicy powinni odprowadzić podatek – a my podatek odprowadzany za nich. Pokazujemy im, że tak na dobrą sprawę to, co dostają od organizacji międzynarodowej to jest to samo, co my dajemy im my. Niestety, przez nasze państwo to wygląda troszeczkę inaczej. Mają jednak dużo większe zabezpieczenie – ubezpieczenie oraz pewność, jesteśmy polską firmą i mogą egzekwować dużo łatwiej np. niewypłacenie pieniędzy. Współpracujemy z chłopakami sześć miesięcy, z niektórymi już ponad rok, bo skład się zmienia – i cały czas ich edukujemy. Chcemy pokazać im biznesowe podejście, bo teraz są zawodnikami, ale kto wie? Może w przyszłości będą prowadzić swój zespół? Warto więc, żeby wiedzieli, z czym to się je.

GM: Który teraz jest PRIDE w Polsce, jeśli chodzi o scenę Counter-Strike’a?

PL:Ścigamy się. Do Virtusów to, wiadomo, nie ma co porównywać, Virtusi nie grają. Gramy PCW, czyli Pracktice Clan War, wiemy mniej-więcej, jak to wygląda. Virtusi są w tej chwili w mocnym dołku, ale Virtusi to TOP 1. PRIDE? Ścigamy się z Kinguin tak naprawdę.

GM: Mocno powiedziane

PL: Ale tak naprawdę to widać – widać było na Mistrzostwach Polski, widać to w rozgrywkach internetowych. To kwestia dnia i predyspozycji danego zawodnika.

GM: To jest ciekawe i o to chciałem cię zapytać, jako osobę, który w tym siedzi od lat. W normalnych sportach nie ma tak, że np. reprezentacja Niemiec w ciągu roku potrafi ze wszystkimi wygrać i ze wszystkimi przegrać. W Counter-Strike’u jest bardzo dużo tych turniejów w ciągu roku (moim zdaniem za dużo, bo ludzie się zaczynają gubić, który z nich jest ważny a który nie) i zdarza się każdy turniej wygrywa inna drużyna. Zdarza się też, że zwycięzca z jednego turnieju nie dostaje się do kolejnego. To jest moim zdaniem problem, czy to jest normalne, dlaczego tak się dzieje ?

PL: Przez to, co powiedziałeś – przez za dużą liczbę turniejów – zawodnicy na większości odkrywają wszystkie karty. Niektórzy  otwarcie mówią, że celują w turniej, który jest dla nich atrakcyjniejszy. Wiadomo, na większości i tak muszą się pokazać – mają zaproszenia, to są minory, majory, dreamhacki, więc po prostu trzeba. Ale przez to, że mamy zbyt dużą liczbę turniejów, zawodnicy nie mają czasu na przygotowywanie się. Kiedyś tego nie dostrzegałem, dopiero przy chłopakach z PRIDE’u widziałem, od środka, ile tych turniejów zawodnicy grają. Na dobrą sprawę czasami brakuje nam czasu na treningi. Od meczu do meczu, practice clan war, żeby się rozgrzać, no i znowu oficjalny mecz! Potem przerwa (wiadomo, trzeba odpocząć) i kolejny mecz.

GM: Jako obserwator i kibic powiem ci, że często się w tym  gubię. Jest ogłaszany jeden major za drugim a zaraz potem kolejny turniej, dreamhack itd. Staram się to sobie pozycjonować, który turniej jest ważniejszy, a który mniej ważny ale nie jestem w stanie tego rozsądnie poukładać.

PL: Dlatego liczba turniejów powoduje, że drużyny nie wygrywają serią. Zdarza się to, że drużyna wygra dwa turnieje i później nie wychodzi z grupy, albo zostaje na półfinałach, ćwierćfinałach. Jest to spowodowane zbyt dużą częstotliwością turniejów. Ale to co mówisz – ja też czasem się gubię, a jestem w esporcie. Który turniej rangą? Wiadomo, major – ale minor, dreamhack, ESL One? Na równi czy któryś niżej?

GM: Jeszcze do tego ligi lokalne, globalne…

PL: Dokładnie. Nie mamy tego w żaden sposób sprecyzowanego. To też jest problem, np. na polskim rynku. Idę do sponsorów a oni pytają mnie: no dobrze, która liga jest dla was najistotniejsza i dlaczego? W tym momencie, na dobrą sprawę, mogę powiedzieć, że Mistrzostwa Polski, polska liga esportowa. A który jest ważniejszy? „No wiecie… nie wiem.” Jeden i drugi powinniśmy po prostu wygrać, bo jest atrakcyjny medialnie, atrakcyjny finansowo, ale który jest wyżej? Nie jesteśmy w stanie tego powiedzieć. Zdradzę ci, że drużyny myślą – co zrobić, aby troszeczkę unormować ten rynek, spowodować, żeby faktycznie dla reklamodawców, potencjalnych sponsorów jasne było od razu, która liga jest tą najważniejszą. Ale jeszcze trochę czasu minie, zanim ogłosimy o co chodzi.

GM: Pytanie z innej beczki. Virtus.pro, po części Kinguin, to są pewnego rodzaju osobowości. Znani, lubiani, są streamerami itd. Czy w PRIDE też będziecie nad tym pracować? Nie mówię, że nie są rozpoznawalni, ale to jest chyba część marketingu w esporcie – to, że gra się czasami z widzami, pokazują się, streamują. Czy to jest ważne?

PL: Ważne jest, aby zawodnik był rozpoznawalny. To pomaga marce, czyli PRIDE, budować zasięg i społeczność wokół siebie. My się na tym nie skupiamy w tej chwili. Zawodnicy nawet nie są zmuszani do streamowania. Mają ochotę – okej. Problemem przy streamowaniu jest to, że albo chcesz dobrze grać, albo chcesz się pokazywać publicznie. Nie da się połączyć i streamowania, i grania. Z drużyną trzeba potrenować, trzeba zdradzić taktyki, a stream to książka, którą można czytać. Na to nie stawiamy. W przypadku rozgrywek „jeden na jeden” głównie skupiamy się na dużych eventach. PGA, IEM, Good Game teraz w Nadarzynie – tam można chłopaków spotkać, porozmawiać, zrobić zdjęcia. W zeszłym roku, pod koniec grudnia, zrobiliśmy małe podsumowanie – PRIDE Camp, na którym można było się spotkać z zawodnikami, pograć 1v1, zdobyć nagrody… Robimy takie aktywności, ale to nie jest klucz.

GM: Może to za wcześnie?

PL: Czy za wcześnie? Z jednej strony tak, bo zawodnicy muszą trenować i w momencie, w którym uaktywnialibyśmy zbyt dużo akcji marketingowych, by ich zboostować – musieliby zrezygnować z treningów. Chłopaki trenują, na dobrą sprawę, od niedzieli do czwartku. Piątek i sobotą są wolne i dobrze byłoby im dać to wolne, a nie ściągać na jakiś specjalny event.

GM: Co jest potrzebne, żeby PRIDE zrównał się skillem z Virtusami? Jakie etapy jeszcze was czekają? Czy to są, nie wiem, dwa lata ogrania na scenie międzynarodowej, czy jest jeszcze kolejny sponsor potrzebny, żeby chłopaki mieli więcej bootcampów? Co trzeba zrobić?

PL: Wyjazdy zagraniczne. To jest kluczowe – złapanie doświadczenia. Na polskim podwórku chłopaki nie są w stanie złapać żadnego doświadczenia. Wiele spotkań między polskimi zespołami to jest po prostu szybki wjazd na dany bomb site…

GM: Tak jak we wczorajszym meczu?

PL: Dokładnie, dlatego ciężko złapać jakiekolwiek analogie. W przypadku rozgrywek międzynarodowych wygląda to zupełnie inaczej. PRIDE zaczyna teraz ESEA Premier, czyli rozgrywki z drużynami tier 1 i tier 2. Tu ten poziom jest wyższy, mają szansę zdobyć doświadczenie. Wielokrotnie już pokazaliśmy, że potrafimy walczyć z drużynami międzynarodowymi dużo lepszymi od nas. Ale żeby złapać naprawdę konkretne doświadczenie trzeba wyjeżdżać na turnieje LAN-owe. Granie na LAN-ie, turnieje offline, na to są potrzebne naprawdę duże budżety. Jechaliśmy do Kopenhagi – kosztowało nas to 25 tysięcy złotych. Sporo. Można powiedzieć, że Kopenhaga jest dość droga, ale, niestety, nie wybieramy miejsca, do którego jedziemy. Teraz, na szczęście, dostajemy coraz więcej zaproszeń do turniejów, więc ta droga będzie troszeczkę łatwiejsza. Dostajemy szanse pokazania się, więc pewnie niedługo czeka nas sporo wyjazdów.

GM: Skillowo jesteście już na takim poziomie, jakiego byś oczekiwał?

PL: Wiesz co, nie można tak powiedzieć. Zawsze można coś poprawić…

GM: Ale nie mówię o taktyce, technice, strategii.

PL: Skillowo też jeszcze można wiele rzeczy dopracować i grać jeszcze fajniej. W przypadku CS:GO skill wcale nie jest taki istotny. W CS 1.6 faktycznie – piątka supergraczy “leciała na heady” i  mecz był wygrany. W CS:GO skill, jest ważny, ale taktyka robi bardzo wiele. Umiejętności strzelania, refleksu, pozycjonowania nauczymy się z czasem. Mamy zawodników, o których myśleliśmy w pewnym momencie, że już osiągnęli dany poziom i lepiej nie będzie, ale tak nie jest. Na przykład Morelz – nie mówię, że grał słabo, ale grał na fajnym, stabilnym poziomie. Nagle po zakupie nowego monitora szaleje, po prostu szaleje. Jest nieokiełznany. To w pewien sposób spowodowało, że jeszcze bardziej poświęcił się graniu, bo zaczęło mu się grać jeszcze lepiej, bardziej komfortowo. Im więcej gramy, tym bardziej doprecyzowujemy inne czynniki. Tylko to też działa w drugą stronę – im więcej gramy, tym mniej uwagi możemy zwracać na błędy, które popełniamy. I nie każdy zawodnik im więcej gra, tym gra lepiej.

GM: A kto jest trenerem drużyny?

PL: Nie mamy trenera w tej chwili.

GM: Jak to możliwe?

PL: Tak to możliwe. Kiedyś biłbym się i kłócił o to, że trener jest potrzebny w zespole, a to nieprawda. Trener w dzisiejszych czasach wcale nie jest potrzebny – potrzebny jest analityk. Osoba, która usiądzie, zobaczy analogie w drużynach, z którymi będzie się grało – ich przyzwyczajenia, ich strategie – i opisze to w krótkich, żołnierskich słowach dla zespołu. To zespół ma się skupić na tym, by przygotować taktykę do tego spotkania. W momencie, gdy był trener, zawodnicy skupiali się tylko i wyłącznie na grze i do końca jej nie czuli. Wiedzieli, że z tyłu jest cały czas facet, który czuje ją za nich i w razie czego im powie – słuchajcie, grają to i to, zagrajcie tamto. To wprowadza trochę większe rozluźnienie i powoduje, że nie ma stu procent koncentracji na meczu. Od dłuższego czasu gramy bez trenera i wcale nie widać spadku formy. Wręcz przeciwnie, poszliśmy do przodu, bo wszyscy zawodnicy są jeszcze bardziej zaangażowani w drużynę.

GM: Trudno jest w Polsce wyłapać talenty na takim poziomie, na jakim wy teraz gracie?

PL: Jest trudno. Bardzo często zawodnik gra faceity, ESEA, kwalifikacje do Mistrzostw Polski – trafia na PRIDE, Kinguin czy inny zespół, który już coś osiągnął, gra supermecz i myśli, że jest dobry, a wcale tak nie jest. Ciężko jest wyłapać talenty, ale, na szczęście, mamy dwa projekty w Polsce, które to robią. PRIDE Academy, za które odpowiada Kubik i GO GO CS:GO 2, które prowadzi duet inetkox-ów, czyli Easy i Saju. Oni skupiają się w pełni na tym, aby wyłapać te młode talenty – ja mam od nich feedback, że przy PRIDE Academy mógłbym w tej chwili zrobić już dwa składy, które by powalczyły. Nie mówię, że z PRIDE czy Kinguin, bo do tego potrzebne jest doświadczenie, ale reprezentują obiecujący poziom.

GM: I będziesz je robił?

PL: Tak. Skupiliśmy się na początku na zrobieniu jednego składu, ale bardzo możliwe, że zrobimy z PRIDE Academy dwa. Będą sobie grały i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Przy GO GO CS:GO 2 Easy też mi już powiedział, że mają jednego zawodnika, z którego na sto procent coś w przyszłości będzie.

GM: Rozmawiałem z nim i mówił, że ta edycja jest dużo trudniejsza niż poprzednia.

PL: Tak, poziom się też wyrównuje. Poza tym, gdy odbywała się pierwsza edycja GO GO CS:GO mniej osób grało w CS-a w ogóle. Bariera godzin, którą chłopaki stawiali, została już dawno osiągnięta. Poziom jest naprawdę wyrównany. W polskiej lidze esportowej widać, że poziom między polskimi drużynami jest wyrównany, tylko pytanie – na ile jest wyrównany skillowo, a na ile taktycznie? Kinguin, PRIDE i Pompa Team Yellow grają taktycznie, a pozostałe? Nie widać tam żadnej taktyki. Po prostu zwykły standard i “zobaczymy, co się wydarzy”. Nie ma pomysłu tak naprawdę na grę – i to jest duży problem.

GM: To na koniec zdradź nam jakąś tajemnicę o PRIDE.

PL: (śmiech) Tajemnicę PRIDE? Chłopaki nie sprzątają, gdy są w gaming housie. (śmiech)

GM: (śmiech) A jakiś inwestor?

PL: Rozmawiamy

GM: Kiedy będzie komunikat?

PL: Wiesz, jak to czasem bywa – papierologia i inne duperelki. Jesteśmy na bardzo dobrej drodze, aby inwestor wszedł. Powiedziałbym, że to ostatnie autografy. To naprawdę duży krok dla PRIDE.

GM: W tym roku, w porównaniu do zeszłego, odczuwa się dużo większe zainteresowanie jeśli chodzi o e-sport i inwestorów, reklamodawców?

PL: Ogromne! Jest ogromna różnica. Powiem ci, że gdy startowaliśmy z PRIDE to my dobijaliśmy się drzwiami i oknami do sponsorów. “Proszę, spotkajmy się, opowiemy co to jest e-sport, jak to wygląda, zrobimy super akcje”. W tej chwili, oczywiście, też się staramy, ale bardzo dużo fajnych sponsorów odzywa się bezpośrednio do nas. I proszą o prezentację, wysyłają swoje oczekiwania, co ich interesuje, pytają, jakby to wyglądało z naszej strony i jakich potrzebujemy finansów. Mocno się to wszystko zmieniło.

GM: Dobra, to powiedzmy, że jako Antyweb chcę być sponsorem. Jakie minimum teraz, jakie kwoty powinienem przygotować, żeby być sponsorem ? Poza tym, że będzie gdzieś naszywka…?

PL: Nie mogę ci podać konkretnej kwoty. To nie jest tak, że przychodzi duża firma, więc i kwota idzie wysoko. Wszystko zależy od tego, co firma jest w stanie dać PRIDE. My chcemy budować społeczność, chcemy budować brand. W momencie, w którym sponsor jest nam w stanie dać zasięgi…

GM: Jako Antyweb mogę wam dać publicity.

PL:… to zmniejszamy wtedy budżet.

GM: Ale jest jakiś pakiet? Trudno się o tym rozmawia, jak się nie wie od czego można zacząć.

PL: Mamy wiele pakietów – partner, sponsor, sponsor główny, sponsor tytularny. No i kwoty są przeróżne. Głównie opierają się na wielu działaniach niestandardowych, które specjalnie wymyślamy. Nie chcemy, żeby to tylko było „dajcie logo, dajcie kasę, fajnie było” Nawet, gdy ktoś chce wejść na partnera, który ma bardzo niską kwotę wejścia – rozmowy zaczynamy od 10 tysięcy złotych netto miesięcznie. Dla jednych to dużo, dla jednych mało. Porównując do wysokości pensji, które mamy zapłacić zawodnikom, to mało.

GM: To kiedy następny mecz z Kinguinami, który wygracie?

PL: (śmiech) Który wygramy ? Nie wiem, czy wygramy, ale kolejny prawdopodobnie w lipcu – polska liga esportowa. Jeśli się dostaniemy do playoffów, a do tego potrzebne są jeszcze spotkania grupowe.

GM: Dzięki wielkie za rozmowę.

PL: Dzięki!

The post PRIDE wyrasta na drugą siłę polskiego Counter Strike, rozmowa z Piotrem Lipskim appeared first on AntyWeb.

Sztuczna inteligencja jest graczem idealnym. To udowodnił Microsoft

$
0
0

Przejęty przez Microsoft startup Maluuba (zajmujący się głównie szeroko pojętą obecnie sztuczną inteligencją) dokonał coś, czego nie byłby w stanie zrobić praktycznie żaden człowiek. W grze na Atari 2600, Ms. Pac-Man udało się specjalnie dostosowanej AI osiągnąć najwyższy możliwy wynik: 999 990 punktów. Wykorzystano tutaj metodę uczenia przez wzmacnianie – agent otrzymywał nagrodę za poprawnie wykonane zadania, natomiast „karano” go, gdy postępował nieprawidłowo względem procedury. Po czasie udało się tak dostosować maszynę, że ta wykonywała już wszystkie operacje zgodnie z pierwotnym założeniem – czyli uzyskała najwyższą możliwą ilość punktów w grze.

sztuczna inteligencja microsoft

Według badaczy, trenowanie sztucznych inteligencji w grach jest korzystne z punktu widzenia tej dziedziny. Gry bowiem są budowane tak, by korzystać z typowo ludzkich możliwości w trakcie ich przechodzenia. Przystosowywanie maszyn do operowania w sztucznym środowisku, gdzie decyzje zaważają na powodzeniu całego przedsięwzięcia może pomóc w rozwiązywaniu bardziej złożonych problemów, niekoniecznie dotyczących gier, ale na przykład funkcjonowania przedsiębiorstw, budowania relacji z klientami. Sztuczna inteligencja miałaby ingerować jeszcze bardziej w nasze decyzje, podsuwając nam lepsze rozwiązania typowych problemów.

The post Sztuczna inteligencja jest graczem idealnym. To udowodnił Microsoft appeared first on AntyWeb.

Surface Laptop i Surface Pro już dostępne. Także w Polsce

$
0
0

Polskie ceny Surface Laptop oraz Surface Pro znamy od pewnego czasu – już w dzień po prezentacji trafiły do polskiego sklepu. Ceny Laptopa Surface nikogo nie powinny dziwić – jest on uważany za produkt premium z kilkoma ciekawymi rozwiązaniami, między innymi wykończeniu materiałem Alcantara pokrywającym wnętrze obudowy. Do 31 grudnia tego roku można za darmo wykonać aktualizację Windows 10 S do Windows 10 Pro.

„To najbardziej spektakularna premiera Surface w historii!

Panos Panay, Corporate Vice President of Devices w firmie Microsoft

 

Najważniejszą dla nas informacją, obok samego faktu dostępności w sprzedaży, jest fakt dotyczący wersji kolorystycznych. Niestety, nadal oferowany jest tylko model o barwie grafitowej. Omijają nas kolory: burgundowy (Burgandy), kobaltowy niebieski(Cobalt Blue) oraz grafitowy złoty (Graphite Gold), które trafiają do ponad 16 krajów, lecz na tej liście nie ma Polski.

Oprócz Laptopa Surface z Windows 10 S, do sprzedaży trafiła także 5. generacja hybrydy Surface Pro pozbawionej tym razem numerka w nazwie. Co przede wszystkim uległo zmianie? Czas pracy na baterii, który wzrósł do ponad obiecywanych 13 godzin. Wersja z modemem LTE pojawi się na rynku jeszcze w tym roku.

Obydwa urządzenia są już w naszych rękach, recenzje wkrótce.

The post Surface Laptop i Surface Pro już dostępne. Także w Polsce appeared first on AntyWeb.


Nikt nie jest bezpieczny w sieci. WikiLeaks ujawnia szczegóły

$
0
0

Taka konkluzja płynie z najnowszych dokumentów opublikowanych ostatnio przez WikiLeaks. CherryBlossom pozwala na zaatakowanie 25 modeli routerów różnych producentów, a po odpowiednich modyfikacjach, jest w stanie pomyślnie przejąć dodatkoe 100. Oprogramowanie jest wykorzystywane przez służby wywiadowcze USA do przejmowania routerów zdalnie i oczywiście – nie należy uciekać się do zbyt wyrafinowanych metod w przypadku, gdy domyślne hasło nie jest zmienione. Jednak zmiana i tego parametru nie jest żadnym problemem. Po znalezieniu i „rozpracowaniu” ofiary, routery łączą się z serwerem CherryTree i tam odbywa się niesamowicie niebezpieczna gra z naszymi danymi w roli głównej.

To właśnie z CherryTree przychodzą instrukcje dla zainfekowanych routerów, które obejmują przechwytywanie newralgicznych informacji oraz wykonywanie określonych operacji związanych z działaniem routera. Możliwe jest kopiowanie adresów e-mail, MAC, numerów VoIP, a nawet pseudonimów wykorzystywanych w czatach. Możliwe jest przekierowywanie ruchu przez inne serwery, a nawet podmienianie stron na te, które będą próbowały zainstalować na komputerze inne, złośliwe oprogramowanie.

wikileaks

Jaki z tego morał? Nie jesteśmy bezpieczni w ogóle

O ile można się w miarę skutecznie bronić przed cyberatakami ze strony cyberprzestępców, tak służby wywiadowcze mają bardzo ułatwione zadanie. Firmy technologiczne często są zmuszone współpracować z funkcjonariuszami i nie jest to żadna tajemnica. Dodatkowo, powszechne jest stosowane tylnych furtek, które w obliczu bardzo skomplikowanego szyfrowania pozwalają na awaryjny dostęp do urządzenia. Są one zazwyczaj dobrze ukryte i wiedza o nich ogranicza się głównie do producenta. Niemniej, samo ich istnienie stwarza szansę na to, że prędzej czy później zostaną one odkryte. Pytanie tylko przez kogo? Nawet, jeżeli to wywiad pierwszy zatknie flagę na backdoorze zaimplementowanym przez producenta sprzętu, niczego to nie zmienia. Jak pokazała afera z WannaCrypt w tle (który wykorzystywał exploita wykradzionego z NSA!), takie dane również mogą zostać przechwycone.

Takie sytuacje zmuszają nas do głębszej refleksji na temat naszego bezpieczeństwa. Skoro w urządzeniach, z których korzystamy znajdują się tylne furtki znane tylko producentom, to czy tak naprawdę możemy mówić o absolutnym bezpieczeństwie naszych danych? Czy to, co powinniśmy robić zawsze – backupy, aktualizacje, kierowanie się rozwagą jest wystarczające? Patrząc na ogrom dokumentów w serwisie WikiLeaks poświęconych tylko CherryBlossom, można wysnuć teorię, że jeżeli tylko ktoś bardzo będzie tego chciał, dostanie się wszędzie. I najgorsze jest to, że nikogo nie dziwi fakt, że za tym stoją służby, rzekomo dbające o nasze bezpieczeństwo.

The post Nikt nie jest bezpieczny w sieci. WikiLeaks ujawnia szczegóły appeared first on AntyWeb.

Lucid Dream, czyli Netflix i dobre koreańskie kino

$
0
0

Zrozpaczony ojciec, który od trzech lat bezskutecznie szuka porwanego syna, postanawia wykorzystać w swoim śledztwie świadome sny.

– taki opis znalazłem przy nowym filmie z serii Netflix Original – „Lucid Dream”.

Koreańska produkcja pojawiła się w usłudze niedawno, sam film też jest świeży, ma raptem kilka miesięcy. Nie jestem amatorem kina koreańskiego, więc zaglądając na IMDB nazwiska aktorów niewiele mi powiedziały. Thriller, Sci-Fi – taki opis jednak brzmiał tajemniczo, a jednocześnie zachęcająco. Szczególnie, że tematyką świadomych snów interesowałem się już jakiś czas temu.

Ojcowska miłość

Jeśli macie dzieci, to doskonale wiecie, że zupełnie inaczej podchodzi się do relacji rodzic-dziecko przedstawionych w filmie. Mocniej, przez co odbiór całego obrazu może być trochę inny niż u nieposiadającego pociechy widza. A tu historia naprawdę łapie za serce – Dae-ho to detektyw śledczy, któremu kilkukrotnie udało się zdemaskować korporacyjne działania korupcyjne, a tym samym narobić sobie w kraju wrogów. Bohater jest też ojcem samotnie wychowującym kilkuletniego syna, z którym łączą go bardzo bliskie relacje. Pewnego dnia wychodzą we dwóch do wesołego miasteczka, gdzie chłopiec zostaje porwany. Dlaczego? Przez kogo? Czy to zemsta za dziennikarskie działania? Tego nie wie nikt.

Po trzech latach od zajścia, zdeterminowany Dae-ho nie daje za wygraną i wciąż szuka chłopca. Przypadkiem dowiaduje się, że w tego typu sprawach istnieje nowa metoda, tytułowy świadomy sen. Postanawia więc spróbować w ten właśnie sposób znaleźć brakujące elementy układanki i wyjaśnić sprawę zaginięcia syna. Jak widzicie nie zdradziłem więcej niż opis w serwisie Netflix. Czego spodziewać się po filmie?

Świadomy sen

To sen, w którym śniący zdaje sobie sprawę z tego, że śni. To bardzo ciekawy temat, o którym można nie tylko czytać, ale również go praktykować. Tematyka filmu jest więc dość ciekawa – ale jednocześnie to właśnie tytułowy świadomy sen został tu najgorzej pokazany. Nie wyjaśniono praktycznie niczego, traktujac temat po macoszemu, doklejająć trochę do filmu – choć oczywiście to właśnie informacje uzyskane w tym stanie mają kluczowe znaczenie dla całej fabuły. Chciałoby się jednak dowiedzieć czegoś więcej – ogląając Lucid Dream miałem wrażenie, że sami twórcy nie do końca wiedzieli jak ugryźć temat by był atrakcyjny, a jednocześnie niezbyt zawiły dla postronnego widza. Z jednej strony się to udało, z drugiej czułem pewien niedosyt, temat można było rozwinąć i przedstawić trochę odważniej.

Emocje

Nie jestem do końca przekonany, czy to właśnie trochę sci-fi temat świadomego snu gra w Lucid Dream pierwsze skrzypce. Celowałbym raczej w thriller, a chyba bardziej dramat, w którym poznajemy zrozpaczonego rodzica próbującego za wszelką cenę odnaleźć porwane dziecko. To film o miłości, o rozpaczy, ale i o nadziei, która pewnie w większości osób po tak długim czasie dawno by zgasła. Ostrzegam więc, nie oczekujcie lekkiego i przyjemnego kina.

Lubię raz na jakiś czas obejrzeć kino azjatyckie. Jest z nim tak, jak z azjatycką muzyką – niby zasady komponowania i odgrywaniaa są te same, a jednak odnoszę wrażenie, że cała różnica kultur sprawia, iż mieszkający tam ludzie mają inną wrażliwość na dźwięki. Z filmami jest natomiast tak, że produkcje japońskie, chińskie i koreańskie albo kłują oryginalnością od pierwszych minut albo czerpią z hollywoodzkich obrazów. Lucid Dream ma momenty, w których bardzo chce być filmem dla światowego odbiorcy, czasem tylko zamyka się na koreańskiego widza. Jednocześnie dawno żaden film, niezbyt oryginalny jeśli chodzi o opowieść czy zabiegi reżyserskie, tak złapał mnie za serce. Przez te niecałe dwie godziny szukałem syna razem z głównym bohaterem, dawałem się ponieść zwrotom akcji i uwierzyłem w jego krucjatę.

Nie jest to dobry film na wieczór, łapie za serce, a jednocześnie dołuje. Ale jeśli nie boicie się takich emocji, sięgnijcie po Lucid Dream. Daleko mu do wysokobudżetowych produkcji, ale nie mam nic przeciwko, by takie filmy pojawiały się w usłudze Netflix. Dobrze spędzone 2 godziny – może któregoś dnia za Lucid Dream weźmie się jakiś większy zachodni reżyser? Jest tu bowiem potencjał, który można jeszcze wykorzystać.

The post Lucid Dream, czyli Netflix i dobre koreańskie kino appeared first on AntyWeb.

Jak zamienić człowieka w czarną dziurę?

$
0
0
czarna-dziura

Co to jest promień Schwarzschilda?

Zgodnie z teorią względności, jeśli dane ciało osiągnie pewną krytyczną gęstość, to staje się czarną dziurą – czyli obiektem z którego nie może się wydostać żadna cząstka, ani nawet światło. Dla zadanej masy m można wyznaczyć promień R, taki że po ściśnięciu tej masy do kuli o tym promieniu dostaniemy czarną dziurę. Ten promień nazywamy właśnie promieniem Schwarzschilda… – mówi dr hab. Piotr Sułkowski w serwisie zapytajfizyka.fuw.edu.pl.

Zamienić człowieka w czarną dziurę

Jak możemy się dowiedzieć z kanału RealLifeLore, gdybyśmy chcieli abyś zamienił się w czarną dziurę, należałoby skompresować cię do obiektu o wielkości sekstylion razy mniejszej niż ziarnko piasku. Wtedy na chwilę stałbyś się czarną dziurą, a później wskutek promieniowania Hawkinga przestałbyś istnieć, ale twoje ostatnie chwile wiązałyby się z uwolnieniem ogromnych pokładów energii i spowodowaniem eksplozji.

Gdybyśmy chcieli zamienić Mount Everest w czarną dziurę, musielibyśmy skompresować całą górę do czegoś o wielkości zaledwie jednego nanometra. Gdybyśmy chcieli zamienić Ziemię w czarną dziurę, musielibyśmy skompresować naszą rodzimą planetę do kuli o promieniu ok. 9 mm. To może coś większego? Żeby zrobić coś podobnego ze Słońcem, należałoby ścisnąć całą jego materię do kuli o promieniu ok. 3 km.

Słońce jest naprawdę ogromne… w jego wnętrzu zmieściłoby się ponad milion takich planet jak Ziemia. Teraz wyobraźmy sobie, że musimy je skompresować w taki sposób, żeby przybrało wielkość małego miasteczka na planecie Ziemia… Mniej więcej tak wygląda przepis na stworzenie czarnej dziury z naszej ulubionej gwiazdy. Jednak myślę, że najgorsze jest to, iż zadalibyśmy sobie tyle trudu, aby osiągnąć  mikrusa w królestwie czarnych dziur. Mniej wstydu przyniosłoby nam skompresowanie tysiąca Słońc do czegoś o wielkości planety Mars – tak jak to ma miejsce w przypadku obiektu M82 X-1. To dopiero potęga, co nie? Tysiąc gwiazd o masie Słońca? Jak to sobie w ogóle wyobrazić…

20 miliardów gwiazd o masie Słońca

Dobra, nie ma sensu się ograniczać do czarnej dziury o nazwie M82 X-1, bo to tylko mały kroczek na naszej drodze do czegoś naprawdę imponującego. Zamiast masy będącej równowartością tysiąca Słońc, lepiej skupić się na czymś co posiada masę 20 miliardów Słońc. Czymś takim jest supermasywna czarna dziura znajdująca się w samym centrum Klastra Feniksa. Ta czarna dziura co roku przybiera na masie o mniej więcej 60 mas Słońca – prawdziwe monstrum. Poniżej prezentacja z kanału morn1415, która całkiem nieźle to ukazuje:

A tutaj lista najmasywniejszych czarnych dziur: List of most massive black holes.

Polecam również filmik RealLifeLore, który był inspiracją dla tego wpisu. Dodam, że na samym końcu jest tam wzmianka o czymś dwukrotnie większym, niż opisana powyżej czarna dziura z Klastra Feniksa.

Źródło 1, 2, 3

The post Jak zamienić człowieka w czarną dziurę? appeared first on AntyWeb.

Netflix jest większy, niż amerykańska kablówka. Kto następny?

$
0
0

Netflix przekroczył liczbę 100 milionów subskrybentów pewien czas temu, ale ekspansja trwa w najlepsze. Najnowszą ofiarą giganta są operatorzy kablowi w USA. Stało się to, czego spodziewaliśmy się od dłuższego czasu – Netflix przegonił w liczbie klientów wszystkich operatorów razem wziętych.

Netflix vs. kablówka

Stosunek liczbowy prezentuje się następująco – 50,85 miliona widzów Netfliksa vs. 48,61 miliona klientów wszystkich usługodawców kablowych. Liczby pochodzą z następujących źródeł: Netflix podał liczbę subskrybentów w swoim cokwartalnym zestawieniu, natomiast źródłem sumy klientów kablówek jest badanie przeprowadzone przez Leichtman Research Group. Na marginesie warto dodać, że liderem w USA wciąż pozostaje Comcast (22, 5 mln klientów), zaś na drugim miejscu uplasowało się Charter Communications (17,1 mln klientów). W sumie w badaniu pod uwagę wzięto 6 największych firm w Stanach Zjednoczonych.

Pierwszy z trzech bastionów upadł

Przed serwisem są jeszcze dwa kroki milowe. Za kolejny uważana jest grupa klientów telewizji satelitarnej, zaś w nastepnej kolejności całkowita liczba widzów (naziemnej, darmowej) telewizji. Choć te wydarzenia wydają nam się odległe, to musimy wziąć pod uwagę fakt, że Netflix cały czas rośnie – w I kwartale 2017 zyskał 1,4 mln subskrybentów, podczas gdy kablówki utraciły około 100 tysięcy klientów. Przewidywania Netfliksa, mimo że bardzo optymistyczne, zakładają kolejne wzrosty liczby subskrybentów, więc prześcignięcie telewizji – któregoś dnia – wydaje się prawdopodobne.

Netflix a sprawa polska

Oczywiście jesteśmy bardzo ciekawi tego, jak Netflix radzi sobie w Polsce. Publikowany co regularnie raport Gemiusa nie może być bardziej mylącym dokumentem, dlatego nie będę nawet odwoływał się do liczb użytkowników-widzów, którzy oglądają główną stronę serwisu VOD, podczas gdy Netflix – jak i wiele innych usług – króluje na telewizorach, przystawkach, konsolach czy urządzeniach mobilnych.

Nie mniej, możemy być pewni, że daleko nam do sytuacji, która ma miejsce w Stanach Zjednoczonych. Netflix wciąż napotyka sporo przeszkód w drodze po taką pozycję, a oprócz braku świadomości i licznych oporów u widzów, w w grę wchodzą inne, te legalne, jak i nielegalne platformy. Bardzo ambitnie poczyna sobie ShowMax, HBO Go stało się (odrobinę) lepiej dostępne, dzięki pakietom z internetem i innymi usługami, a przecież są jeszcze ipla oraz player.pl czy VOD.pl.

 

The post Netflix jest większy, niż amerykańska kablówka. Kto następny? appeared first on AntyWeb.

Antyweb wybiera najlepsze gry wszech czasów: 80–71

$
0
0

#80 Minecraft

Platformy: Microsoft Windows, macOS, Linux, Android, iOS, PlayStation 3, PlayStation 4, Xbox 360, Xbox One, PlayStation Vita, Wii U i inne…

Minecrafta, czyli jednej z najbardziej niezwykłych gier jakich doczekała się ta branża, nie mogło zabraknąć i u nas. I nie ważne czy jesteśmy miłośnikami tworzenia własnych światów, czy nie — ta nieskończenie wielka piaskownica rozwija wyobraźnię i pozwala wykazać się wszystkim. Małym i dużym! W jednym z trybów znajdziemy cały zestaw wyzwań, w innym możemy oddać się naszej kreatywności, a kolejny skupia się na obserwacji. Szeroki wachlarz możliwości, proste zasady i tysiące materiałów pomocniczych i niezwykłych konstrukcji stworzonych przez graczy na całym świecie sprawiają, że to jedna z tych gier, obok których nie można przejść obojętnie.

#79 Command & Conquer: Tiberian Sun

Platforma: Microsoft Windows

Gry strategiczne od lat cieszą się niesłabnącą popularnością. Command & Conquer: Tiberian Sun to przykład sequelu, na który czekają wszyscy fani dobrych gier. Tym razem otrzymaliśmy fabularną kontynuację wydanej cztery lata wcześniej produkcji. Tutaj również możemy opowiedzieć się po różnych stronach konfliktu i w zależności od tego którą z nich obierzemy, historia ma szansę potoczyć się zupełnie inaczej. Rozgrywka toczy się w czasie rzeczywistym, a całość obserwujemy w rzucie izometrycznym. Dodatkowo warto wspomnieć o tym, że twórcy zrobili duży użytek z ówczesnych nowości: nie zabrakło robiących ogromne wrażenie wstawek filmowych, w których udział wzięli popularni aktorzy. Jeżeli lubicie dobre gry strategiczne, to jedna z tych, które znać po prostu trzeba!

#78 Broken Sword: The Shadow of the Templars

Platformy: Microsoft Windows, macOS, Gameboy Advance, PlayStation, iOS, Android

Broken Sword to jedna z tych gier przygodowych, które nie tylko robiły ogromne wrażenie w czasie swojej premiery, ale teraz — po latach — pozostają równie świeże. Przygody George’a i Nico uwikłanych w intrygę z Templariuszami w tle to trzymająca w napięciu historia, w której czekają na nas nie tylko przepiękne tła i animacje, ale także fantastycznie napisane dialogi, sporo latania po świecie, a także cały zestaw fenomenalnych bohaterów i logicznych (!) zagadek.

#77 Super Mario Galaxy 2

Platforma: Nintendo Wii

Mario w trzech wymiarach to temat na długą rozmowę. I choć Super Mario 64 jest grą fenomenalną, to wydany wiele lat później Super Mario Galaxy pokazuje, że w tym temacie jest jeszcze trochę do pokazania. Tym tytułem Nintendo udowodniło, że sterowanie ruchowe nie kończy się na Wii Sports i mini-gierkach, a wręcz przeciwnie — można na nim oprzeć naprawdę fenomenalne gry platformowe. Skąd zatem wybór Super Mario Galaxy 2? Bo to sequel, w którym te same pomysły zostały zrealizowane jeszcze lepiej, choć początkowo mogło się wydawać, że to niemożliwe…

#76 Fallout 4

Platformy: Microsoft Windows, PlayStation 4, Xbox One

Fallouta nigdy dość — tym razem uznaliśmy, że czwarta część kultowej serii RPG również zasługuje na to, by znaleźć się na liście. Tym razem akcja przenosi się do 2077 roku i wybuchu wojny atomowej, podczas której jesteśmy świadkami morderstwa małżonki oraz porwania naszego dziecka. Po wydostaniu się z komory kriogenicznej udajemy się na poszukiwania syna oraz ku zemście za wydarzenia sprzed lat. Fallout 4 to również osadzona w środowisku 3D przygoda, w czasie której możemy się dowolnie przełączać między widokiem pierwszo- a trzecioosobowym. Tym razem jednak twórcy jednak rozwinęli nie tylko system, ale też pozwolili nam na kilka nowych sztuczek, których próżno szukać w poprzednich odsłonach gry — między innymi budowanie osad.

#75 Half-Life

Platformy: Microsoft Windows, PlayStation 2, OS X, Linux

Ja po prostu wiem, że tej gry nikomu przedstawiać nie trzeba. Pierwsza gra Valve, która była początkiem wielkiego imperium. Ambitny projekt, któremu bardzo szybko udało się wyróżnić na tle konkurencji — świetnie prowadzona narracja, trzymająca w napięciu fabuła, dopracowane sekwencje zręcznościowe, oskryptowane sekwencje, a pomiędzy to wszystko jeszcze zręcznie wmiksowane elementy zręcznościowe. Klasyka gatunku!

#74 Kroniki Riddicka: Ucieczka z Butcher Bay

Platformy: Xbox, Microsoft Windows

Kroniki Riddicka to jedna z tych gier z licencjami filmowymi, którym warto poświęcić odrobinę więcej uwagi. Ekipie ze Starbreeze Studios udało się dość zręcznie połączyć skradankę, FPS oraz elementy przygodówki. Wszystko to z trzymającą w napięciu fabułą tworzy zestaw, od którego trudno się oderwać. Arsenał ruchów który otrzymujemy do naszej dyspozycji nie jest specjalnie duży, ale kiedy dodamy do siebie wszystkie części składowe tej produkcji to nagle okazuje się, że tworzą one naprawdę solidną całość!

#73 Europa Universalis IV

Platforma: Microsoft Windows

W tej dziesiątce znalazło się miejsce dla kolejnej wspaniałej gry strategicznej — tym razem dumnie reprezentującej gatunek grand strategy wargame. Jest to jedna z tych gier, w których władamy wybranym przez nas państwem w okresie od 1444 do 1821 roku, a naszym zadaniem jest dbanie o to, by stało się ono wówczas potęgą. W tym celu przyjdzie nam nie tylko prowadzić działania militarne, ale także rozsądnie zarządzać handlem, gospodarką, czy też prowadzić dyplomację. Gra oferuje przemyślany i złożony system, który okazuje się przystępny nawet dla graczy, którzy z serią spotykają się po raz pierwszy.

#72 Metal Gear Solid 3: Snake Eater

Platformy: PlayStation 2, Nintendo 3DS. W wersji HD gra dostępna jest także na PlayStation 3, Xboxa 360 i PS Vita.

Tym razem twórcy serii przenoszą nas do 1964 i powierzają kontrolowanemu przez nas bohaterowi jedno proste zadanie: odbicie jednego z naukowców — Sokolova. Jak zwykle serwują nam fabularny rollercoaster — i choć historia trzyma w napięciu do samego końca, to nie ona jest głównym atutem gry. Do tych należy niewątpliwie sama rozgrywka. MGS 3 to trzecia część kultowej serii skradanek, która okazała się prawdziwą rewolucją w świecie gier. Nowe elementy mechaniki (kamuflaż, zupełnie zmieniony system walki wręcz, pasek wytrzymałości i sposób leczenia bohatera), otwartość świata i korzystanie ze znalezionych dóbr były elementami, za które gracze w mgnieniu oka pokochali Snake Eatera.

#71 Dark Souls 3

Platformy: Microsoft Windows, PlayStation 4, Xbox One

From Software musieli długo czekać, by nareszcie ich doceniono. Ale kiedy świat pokochał Demon Souls, to zaczęła się lawina. Osadzona w mrocznym świecie kontynuacja kultowego RPG — podobnie jak poprzedniczki — nie wybacza nawet najdrobniejszych błędów i zmusza nas do respektowania nawet najsłabszych przeciwników — bo chwila nieuwagi i nawet oni mogą nam napytać sporo biedy. Tym razem jednak nasz bohater porusza się nieco szybciej, co nadaje grze płynności i tempa.

Zobacz też:

AntyWeb wybiera najlepsze gry wszech czasów: 100-91

AntyWeb wybiera najlepsze gry wszech czasów: 90-81

The post Antyweb wybiera najlepsze gry wszech czasów: 80–71 appeared first on AntyWeb.

Viewing all 65681 articles
Browse latest View live