Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 65672 articles
Browse latest View live

Teorie spiskowe – w sumie to się nie dziwię, że one powstają…

$
0
0

Obyś żył w ciekawych czasach! W takich chyba przyszło żyć i mnie i Tobie. Mamy dostęp do przeogromnej bazy informacji – internetu, gdzie możemy cieszyć się pluralizmem (no, prawie), wolnością (też prawie), prywatnością (tu żartuję) i błyskawicznym obiegiem danych. Świat realny miesza się z wirtualnym, przemiany społeczne spowodowały, że musimy być uczestnikami obydwu przestrzeni. Tej, która dla nas jest naturalna i sztucznego tworu, który stanowi obecnie nie tylko dodatek do tej najpierwszej, ale i jej wręcz integralną część. Spróbujcie żyć bez internetu, przelewów w telefonie / komputerze, dostępu do informacji. Owszem, można. Ale czy trzeba?

Uczestniczenie w świecie wirtualnym ma również swoje konsekwencje. Mamy dostęp do informacji z różnych źródeł – jesteśmy bombardowani różnymi wersjami tej samej – jakby się mogło wydawać – rzeczywistości, która nas otacza. Właściwie, ilu jest ludzi na tym świecie, tyle może być spojrzeń na ten sam temat. Internet natomiast przyspiesza obieg danych, idei, tez na temat tej prawdziwej rzeczywistości. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak dobrze poinformowani i z jednej strony jest to ogromna zaleta internetu. Z drugiej natomiast, jego ogromna wada.

teorie spiskowe

Dla niektórych samo istnienie teorii spiskowych jest głupie. Cokolwiek o nich można sądzić, ich obecność jest w pełni uzasadniona

Zainteresowanie ludzi teoriami spiskowymi rośnie wprost proporcjonalnie do szybkości obiegu informacji na świecie. Internet stał się katalizatorem tego trendu, bo za jego pośrednictwem wymieniamy między sobą niezliczone ilości danych, w tym wspomnianych wyżej idei oraz tez. Różne media różnie spoglądają na dane zjawiska napędzając wspomniany wyżej pluralizm. Co i rusz pojawiają się sensacyjne wiadomości – niektóre kompletnie fałszywe, inne mające w sobie przynajmniej jedno ziarnko prawdy, a także takie, które są zgodne z prawdą od A do Z. Problemem jest weryfikacja pewnych faktów – człowiek gubi się po pewnym czasie w nawale informacji i… zaczyna wierzyć w to, co mu odpowiada najbardziej. A czemu będzie w stanie dać wiarę, to już zależy od wielu czynników.

Niemniej, nie dziwię się ludziom, że interesują się teoriami spiskowymi. Że CIA wyszkoliło przywódców ISIS, że istnieje grupa rządząca światem, że Ziemia jest płaska, że wylądowali na niej kiedyś kosmici i w dalszym ciągu nas obserwują. Zobaczcie, co dzieje się obecnie. WikiLeaks informuje o tym, że służby wywiadowcze USA mogą szpiegować każdego i to dosłownie wszędzie. Dalej idąc, mówią o powiązaniu amerykańskich służb z terrorystami walczącymi „w imię Allaha”. Trudno jest weryfikować takie informacje, trzeba podchodzić do nich niesamowicie ostrożnie. Spójrzcie jednak na WannaCrypt, to genialny przykład obosieczności miecza wywiadu. To właśnie służby USA były źródłem wycieku, który następnie posłużył cyberprzestępcom do stworzenia niesamowicie zaraźliwego ransomware, który sparaliżował mnóstwo instytucji. Brzmi jak brudna gra za kulisami naszego życia, prawda? Ale tak właśnie ten świat jest skonstruowany – im mniej wiemy, tym lepiej śpimy.

teorie spiskowe

Bo ludzie chcą prawdy. Obojętnie jakiej – byleby wytłumaczyć to, co obecnie dzieje się na świecie

Za każde negatywne zjawisko ktoś musi być winny. Z grozą spoglądamy na to, co dzieje się w krajach – kolebkach demokracji, wolności, równości i braterstwa. Za kulisami tych wzniosłych idei prawdopodobnie rozgrywa się walka, o której nie mamy absolutnie pojęcia. Nie mamy wystarczającej ilości danych, żeby poukładać to wszystko w całość – mamy tylko ochłapy. Ale mimo wszystko, nasze uwielbienie dla prawdy jest tak silne, że będziemy w stanie tworzyć w oparciu o nie teorie, gdzie mamy do czynienia z niemalże niewidzialny, bardzo groźnym wrogiem, którego cele i metody nie są jasne. Z pewnością jednak nie są dla nas dobre.

I między innymi dlatego, że istnieje internet, zdarzają się wycieki informacji, istnieją pluralistyczne media jesteśmy bardziej podatni na działanie teorii spiskowych. Czujemy się coraz mniej pewnie w internecie sądząc, że jesteśmy podglądani (i prawdopodobnie tak jest). Jesteśmy też bardziej podatni na działanie nieprawdziwych informacji – również właśnie na wyssane z palca teorie spiskowe. Bo przecież wszyscy kłamią, nikomu nie zależy na prawdzie, a my wszyscy znajdujemy się pod butem tajemniczego tworu.

The post Teorie spiskowe – w sumie to się nie dziwię, że one powstają… appeared first on AntyWeb.


Atari pracuje nad nową konsolą do gier. Tylko po co?

$
0
0

Patrzę w kalendarz – 18 czerwca, choć po tym co przeczytałem myślałem, że jest chyba 1 kwietnia. Atari tworzy nową konsolę do gier. I to nie jest żart.

Atari 65XE było moim pierwszym komputerem i mam do Atari ogromny sentyment. Jak każdy Atarowiec, oddałbym kiedyś za nią życie, a tak przynajmniej sądziłem walcząc (słownie) z Commodorowcami. Sentyment do firmy pozostał, wiara w to że jest jeszcze w stanie coś zdziałać w temacie własnej konsoli już nie.

Tak, kultowe w niektórych kręgach Atari pracuje nad nową konsolą do gier – potwierdził to CEO firmy – Fred Chesnais podczas tegorocznych targów E3. Niestety nie zdradził praktycznie żadnych informacji dotyczących sprzętu – rzucił enigmatyczne „wracamy do sprzętowego biznesu„. Dla przypomnienia, ostatnią konsolą Atari był Jaguar, który zadebiutował w 1993 roku, by jego produkcja skończyła się 3 lata później. Doskonale jednak pamiętam reklamy w branżowych gazetach – pozwalały uwierzyć, że otrzymamy sprzęt zupełnie nowej generacji. Koniec Jaguara był jednak smutny, tak smutny jak innej konsoli i innej firmy – Segi i Dreamcasta.

Sprzęt miałby się nazywać Ataribox, choć wygląda to trochę jak nazwa kodowa. Podobno tworzona jest już od lat i ma być zupełnie nowym produktem firmy. Ataribox będzie bazował na technologii PC – i nic więcej nie wiemy. Czy ma to być konsola ostatniej generacji, która stanie w szranki z PS4 i X1 oraz ich mocniejszymi odmianami? A może dotrze dopiero na nową generację? A może to po prostu PC w drewnianej obudowie obrandowanej Atari? No chyba że firma myśli o sprzęcie retro, postawi go na PC i wrzuci po prostu jakiś emulator zamykając architekturę urządzenia.

Która opcja interesowałaby Was najbardziej? Z jednej strony tęsknię za Atari, z drugiej myślę, że nie ma dla nich miejsca na obecnym rynku.

grafika: 1

źródło

The post Atari pracuje nad nową konsolą do gier. Tylko po co? appeared first on AntyWeb.

Rakka – być może to dobrze, że nie spotkaliśmy obcych form życia?

$
0
0
rakka-obcy

Neill Blomkamp

Neill Blomkamp urodził się 17 września 1979 roku w Johannesburgu. Studiował w Szkole Filmowej w Vancouver i jest reżyserem filmowym, producentem filmowym, scenarzystą oraz animatorem. Jest znany z filmów: „District 9”, „Elysium” i „Chappie”. Jak nietrudno zauważyć, człowiek ten związał swoje życie z gatunkiem science fiction– osobiście jestem z tego zadowolony.

Pan Blomkamp założył również swoje własne studio filmowe o nazwie Oats Studios. Podstawowym celem tego przedsięwzięcia jest realizacja eksperymentalnych, krótkich filmów science fiction, które mogą być zarówno wstępem do czegoś większego (filmu pełnometrażowego), jak i pozostać tym czym są, czyli eksperymentem pozwalającym na przetestowanie pomysłów oraz efektów specjalnych.

Moje zdanie na ten temat jest takie: to naprawdę świetnie i nie mogę się doczekać kolejnych produkcji tego typu! Pierwsze dzieło Oats Studios, które można obejrzeć bezpłatnie na YouTube bardzo mi się podobało. Lubię sci-fi w takim wydaniu, tzn. ciężki i ponury klimat, inwazja obcych form życia na planetę Ziemia, wiążące się z tym eksperymenty i okazjonalne powstawanie zupełnie nowych hybryd, do tego ludzkość znajdująca się w beznadziejnej sytuacji, która mimo tego wciąż walczy o przetrwanie… no i oczywiście dobre efekty specjalne.

Oats Studios – Volume 1 – Rakka

Rakka – Volume 1 to rozrywka w dobrym wydaniu, którą każdy z nas otrzymuje… za darmo. Dlatego trzymam kciuki za kolejne projekty Oats Studios i nie mogę się doczekać kolejnych krótkich filmów z gatunku sci-fi, jakie dla nas przygotują. Jestem pewien, że będą równie dobre.

Chciałbym jeszcze wspomnieć o czymś, co przeszło mi przez myśl w trakcie oglądania Rakka. Według astronomów z UW Madison, Droga Mleczna istnieje w wyjątkowo pustym obszarze Wszechświata… tzn. w dużej skali, materia znajdująca się w kosmosie tworzy kształty, które w efekcie dają bardzo duże skupiska materii oraz wyjątkowo puste obszary z naprawdę niewielką ilością materii. Jeżeli znajdujemy się w takim pustym miejscu i np. jest to powodem tego, że nie napotykamy na żadne obce formy życia, to… może powinniśmy być za to wdzięczni? Więcej informacji nt. kosmicznej pustki.

Jeszcze jedno… Rakka zawiera elementy przemocy i czasem ukazuje dość niepokojące obrazy. Miłego oglądania.

Oats Studios oficjalna strona

Oats Studios na Steam

Oats Studios na YouTube

The post Rakka – być może to dobrze, że nie spotkaliśmy obcych form życia? appeared first on AntyWeb.

5-drzwiowe MINI Cooper: 3 cylindry i gokartowa radość z jazdy?

$
0
0
MINI 5-door Cooper Seven Edition

Samochody MINI od czasu przejęcia przez koncern BMW zdecydowanie się powiększyły względem swoich pierwowzorów, ale obecnej generacji tych aut trudno odmówić zwinności. Właściwie we wszystkich wersjach MINI prowadzą się wręcz jak gokarty – oczywiście względem innych aut. Są bardzo zwarte, niesamowicie chętnie skręcają, dają dobre wyczucie tego co dzieje się z samochodem. Jakiś czas temu jeździłem Cooperem S czyli najmocniejszą wersją, która była niesamowicie skuteczna. Niestety moi pasażerowie niekoniecznie podzielali mojego entuzjazmu, bo auto, szczególnie w trybie sportowym, było bardzo twarde. Ze względu na to, że przednia oś musiała radzić sobie ze 190 KM na zakrętach, bardzo łatwo było o dużą podsterowność – wystarczyło dodać zbyt dużo gazu. Stąd też zaciekawiła mnie wersja słabsza. 136 KM w aucie ważącym mniej niż 1200 km wydaje się w zupełności wystarczające nawet do bardzo szybkiego przemierzania miasta. Później doczytałem, że to wersja 3-cylindrowa i zacząłem mieć obawy…

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

1,5 litra i 3 cylindry w MINI Cooper? Jak to jeździ?

Krótko? Zaskakująco dobrze. Długo? 5-drzwiowy MINI Cooper ma tak zestopniowaną skrzynię biegów, że na drugim biegu można osiągnąć 80 km/h, zaś „trójka” starcza do ponad 120 km/h. W praktyce ze świateł musimy stanąć obok naprawdę mocnego zawodnika, najlepiej z napędem na obie osie, by w sprincie do 50-60 km/h przegrać. Tak dobre osiągi to oczywiście w pierwszej kolejności zasługa niskiej masy, ale też nie można zapominać o sportowej skrzyni biegów, która w dynamicznym ustawieniu delikatnie wręcz „kopie” w plecy podczas zmiany przełożeń.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Schody zaczynają się przy mniej więcej 90 km/h kiedy to dalej fizyki nie daje się już naciągać i 136 KM zwyczajnie przegrywa z autami, które mają tej mocy znacznie więcej. Nie pomaga również kształt nadwozia. Odnoszę wrażenie, że od mniej więcej 100 km/h stawia ono dość spory opór, co zresztą zdaje się potwierdzać znacznie większa głośność w kabinie przy 120 km/h względem prędkości 90 km/h.

Jak ryba w wodzie MINI czuje się jednak na krętej drodze. Wówczas najlepiej przełączyć Coopera w tryb sportowy (silnik szybciej reaguje, utwardza się zawieszenie), podobnie jak automatyczną skrzynię biegów, która wyraźnie szybciej wachluje przełożeniami i przyjemnie „kopie w plecy”. Na ciasnym torze lub mocno krętej drodze przyjemność z jazdy będzie pierwszorzędna – mówię poważnie. Auto prowadzi się jak po sznurku i właściwie nie wykazuje się podsterownością. MINI Cooper jest zaskakująco neutralny i łatwy w prowadzeniu. W porównaniu z wcześniej testowanym Cooperem S odnoszę wrażenie, że jest znacznie bardziej przyjazne, ale wciąż daje mnóstwo frajdy z jazdy i to pomimo znacznie mniejszej mocy.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition
5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Zawieszenie w ustawieniu sportowym jest bardzo sztywne i zwarte. Do szybkiej jazdy po równej nawierzchni jest idealne. Odnosi się wrażenie, że jest przygotowane pod znacznie większą moc silnika. Układ kierowniczy jest bezpośredni i również tutaj nie mam żadnych uwag. Hamulce szybko reagują i są bardzo skuteczne, ale niestety do jazdy po torze są zbyt słabo chłodzone. Już po kilkunastu minutach naprawdę ostrej jazdy zaczynają się przegrzewać. Osobom rozważającym okazjonalne wyjazdy na tor polecałbym wyposażyć się w większe hamulce.

Zauważcie, że ani przez chwilę nie narzekałem na silnik, bo – co może wielu zaskoczyć – przez 99% czasu nie czuć jego 3-cylindrowej natury. Nawet dźwięk jest bardzo rasowy – wiadomość żadne V6 czy V8 to to nie jest, ale nie ma tutaj nieprzyjemnego warkotu, jakiego można byłoby się obawiać w przypadku takiej jednostki. Zaobserwowałem całą jedną sytuację, w której w kabinie pojawiają się nieprzyjemne wibracje: trzeba trzymać auto na półsprzęgle. Jest to poziom wciśnięcia hamulca na tyle głęboki, by auto jeszcze nie jechało, ale na tyle płytki, by uruchomić silnik (po wyłączeniu go przez system Stop-Start), a skrzynia dostawała już moment obrotowy – kilka mm wyżej auto już zacznie jechać. Pełne wciśnięcie hamulca, nawet z wyłączonym systemem Stop-Start – nie powoduje żadnych wibracji, podobnie jak jazda nawet na niskich obrotach.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Rozczarowanym za to można być w kwestii zapotrzebowania na paliwo. Myślisz sobie: 1,2 tony, 1,5-litrowy silnik? To musi mało palić. Niestety nie. 7,7 l/100 km w mieście to sporo nawet jak na benzynę, a mowa przecież o bardzo oszczędnej jeździe. Golf 1.4 TSI w podobnych warunkach potrzebuje 6,3 l/100 km. Wykorzystywanie potencjału MINI Coopera wiąże się ze znacznym przekroczeniem 10 l/100 km/h, ale to akurat nie powinno dziwić, bo dotyczy to wszystkich aut. W trasie, o ile nie będziemy przekraczać 120 km/h będzie jeszcze w miarę oszczędnie, ale też bez rewelacji. Pełne wyniki możecie zobaczyć tutaj:

Podsumowując: 5-drzwiowe MINI Cooper pomimo tego, że ma zaledwie 1,5-litrowy silnik sprawdza się świetnie jako gokartowy samochód w mieście. Bardzo dobrze przyspiesza, niezwykle chętnie skręca i natychmiast reaguje na polecenia kierowcy. Dla dynamicznego kierowcy to wręcz idealna propozycja.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

A co z komfortem?

Jeśli szukasz komfortowego samochodu do powolnego przemieszczania się po mieście, to trafiłeś pod zły adres. MINI Cooper nawet w ustawieniu „Mid” (to opcja pomiędzy „Sport”, a „Green”) jest dosyć twarde. W zasadzie każdą nierówność daje się łatwo wychwycić. Nie jest to w żadnym wypadku poziom, który na dłuższą metę męczy (przynajmniej mnie), ale Cooper jest ewidentnie zestrojony sportowo. Również wnętrze samochodu zostało przygotowane pod kątem dynamicznego kierowcy. Fotele choć wygodne, to w pierwszej kolejności mają trzymać kierowcę mocno w zakrętach, a nie dopieszczać jego kręgosłup.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Na szczęście pod względem funkcjonalności nie zdecydowano się na zbyt daleko idące kompromisy. Miejsca w środku jest całkiem sporo. Bez problemu zająłem wygodną pozycję za kierownicą (szeroka regulacja kolumny kierowniczej i fotela), sam za sobą (1,84 m) się zmieściłem. Miejsca na napoje jest aż nadto (dwa z przodu i jeden z tyłu), całkiem sporo schowków i skrytek, przyciski i pokrętła są intuicyjnie rozmieszczone i wygodne w użytkowaniu. Obsługa interfejsu jest prosta i wygodna – to w końcu kopia iDrive z BMW. Oczywiście 5-drzwiowe MINI odpowiada wielkością wnętrza autom z segmentu B, więc nie ma co oczekiwać, że 5 rosłych osób będzie w stanie wygodnie wyruszyć w trasę przez pół Polski. W czwórkę już tak.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition
5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Bezpieczeństwo

MINI Cooper wyposażony jest w system ostrzegający o ryzyku najechania na poprzedzający pojazd wraz z funkcją hamowania przy prędkościach miejskich. Asystent reaguje również na pieszych, przed którymi potrafi samodzielnie się zatrzymać. I to w zasadzie tyle jeśli chodzi o nowoczesne systemy wsparcia kierowcy, gdyż MINI nie można wyposażyć np. w układ monitorujący martwe pole czy ruch poprzeczny podczas wyjeżdżania tyłem z miejsca parkingowego. Trochę mało jak na auto klasy premium.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition
5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Nowoczesne rozwiązania

MINI zdaje się być samochodem-gadżetem, którego właściciel jest młodym, dynamicznym, obecnym w mediach społecznościowych człowiekiem. Zapewne dlatego tak wiele społecznościowych funkcji znalazło się w MINI Connected – aplikacji na smartfona, którą można nie tylko zarządzać samochodem, ale także bezpośrednio zamieszczać statusy np. na Facebooku lub Twitterze. Zaawansowana nawigacja uwzględniająca sytuacje na drodze, radio internetowe, wyszukiwanie online, wiadomości, pogoda itp. wydają się przy tym obowiązkowych standardem. Wspomnieć należy również o wyświetlaczu Head-Up Display, który prezentuje najważniejsze informacje jak aktualną prędkość, obowiązujące ograniczenie czy wskazania nawigacji. Szkoda tylko, że dane prezentowane są na małej szybce. Kolejnym udogodnieniem jest asystent parkowania równoległego, który wynajduje wolne miejsca, a także pomaga w nie wjechać. Działa bez zastrzeżeń.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition
5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Osobnym zagadnieniem jest całkiem spory zestaw elektronicznych gadżetów, w przypadku których priorytetem była forma. Zaraz po wejściu do samochodu i włączeniu silnika na ekranie przed kierowcą pojawia się małe MINI, które radośnie do nas… mruga :) Dalej: przełączaniu trybów jazdy towarzyszy zmiana koloru obręczy wokół ekranu, a na nim samym wyświetlana jest odpowiednia grafika – np. MINI na torze wyścigowym po aktywacji trybu sportowego. W trybie Green można włączyć analizę stylu jazdy. Zamiast punktów otrzymujemy zestaw gwiazdek oraz rybkę, której nastrój zależy od skuteczności kierowcy w przewidywaniu sytuacji na drodze oraz oszczędzaniu paliwa. Swoją drogą, że akurat mnie niezbyt lubiła… Kierowca może również monitorować wykorzystywaną moc i moment obrotowy w postaci ciekawej animacji. Nie są to niezbędne elementy w codziennym użytkowaniu samochodu, ale ich obecność powoduje, że samochód MINI traktujemy z pewną dozą uczucia :)

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition
5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition
5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

MINI Cooper w wersji Seven Edition

Seven Edition nawiązuje do legendarnego modelu Austin Seven z 1959 roku. Zmiany względem standardowego MINI sprowadzają się głównie do kwestii stylistycznych: ekskluzywne fotele sportowe, specjalny lakier, pasy wzdłuż maski, ozdobne listwy, akcenty w środku samochodu.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Ceny

MINI nie jest samochodem tanim. W wersji Cooper startuje od 93 300, ale poprawiając jego wygląd, dodając najważniejsze elementy wyposażenia, szybko przebijemy kwotę 100 tys. zł.

Podsumowanie

Z jednej strony MINI Cooper to niesamowicie skuteczny i dający mnóstwo frajdy z jazdy samochód. Z punktu widzenia kierowcy o sportowym zacięciu to naprawdę świetne auto do miasta. Rewelacyjnie się prowadzi, jest dobrze wykonane, nowoczesne, a jednocześnie w wersji 5-drzwiowej wciąż bardzo funkcjonalne. Z drugiej strony MINI to samochód-gadżet, który jest modnym dodatkiem do stylowego ubioru, ekskluzywnego zegarka. Nie da się ukryć, że samochody MINI często są kupowane przez kobiety. Urzeka ich wyjątkowy charakter tych samochodów. Dbałość o detale, mnóstwo fajnych gadżetów, w przypadku których najwięcej nacisku położono na atrakcyjną formę. Osobiście cenię MINI za to, w jaki sposób się prowadzą. Gokartowa frajda z jazdy to nie jest tylko slogan reklamowy i dotyczy to również wersji Cooper z 3-cylindrowym silnikiem, który do takiego samochodu bardzo dobrze pasuje.

* Nigdy nie sądziłem, że to powiem w odniesieniu do takiego silnika.

5-drzwiowe MINI Cooper Seven Edition

Nowa-stara klawiatura Microsoft Modern kusi jedną funkcją

$
0
0

Jeśli odnosicie wrażenie, że gdzieś już widzieliście taki produkt Microsoftu, to nie jesteście w błędzie. Wizualnie, nie licząc drobnego szczegółu, Modern Keyboard jest identyczna względem wcześniej sprzedawanej Surface Keyboard, która świetnie komponuje się między innymi z komputerem all-in-one Microsoftu – Surface Studio. Surface Keyboard zebrała sporo pozytywnych recenzji, ale jej wysoka cena (około 100 dolarów) może odstraszać. Cóż, Modern Keyboard kosztuje jeszcze więcej, ale ma coś ekstra w zanadrzu.

Czytnik linni papilarnych w Microsoft Modern Keyboard

Czyli jednak zmieniono coś oprócz nazwy. Modyfikacja jest pod względem wizualnym niewielka – prawy klawisz Windows stał się bowiem czytnikiem odcisku palca, którym zabezpieczymy swój cały swój komputer, jak i pojedyncze pliki. Logowanie się do Windows 10 odbywa się w mgnieniu oka, podobnie jak przy użyciu funkcji skanowania twarzy w Windows Hello. To naprawdę kierunek, który bardzo cenię i pozostaje nam tylko żałować, że tak wolno nowinka ta migruje ze smartfonów do laptopów czy desktopów. Ciągłe wprowadzanie hasła bądź kodu PIN potrafi zirytować.

Microsoft odwalił kawał dobrej roboty – takie rozwiązanie jest bardzo eleganckie i, po prostu, fajne. 

Cena nowej klawiatury Microsoft Modern Keyboard? Jak zapowiadałem, przyjdzie nam za nią słono zapłacić – już pojawiła się w amerykańskim sklepie Microsoftu za jedyne 129,99 dolara. Ponad 500 złotych za klawiaturę? Z własnych doświadczeń wiem, że Surface Keyboard mogłaby zastąpić moją wysłużoną, acz wciąż świetnie spisującą się klawiaturą Apple z blokiem numerycznym podłączaną do komputera dzięki USB. Skok klawiszy jest świetny, podobnie jak odgłosy przez nie wydawane oraz rozmieszczenie przycisków. Aluminiowa konstrukcja uzupełniona klawiszami ze sztucznego tworzywa sprawdza się wyśmienicie.

Dokładnie to, co cenię w klawiaturze firmy z Cupertino znajdę w akcesorium Microsoftu, a dostanę jeszcze więcej. Bo przecież można z niej korzystać także bezprzewowodowo, dzięki obecności Bluetooth 4.0 – to czyni ją multiplatformową klawiaturą zgodną z Windowsem, macOS-em i Androidem.

Tylko ta cena.

The post Nowa-stara klawiatura Microsoft Modern kusi jedną funkcją appeared first on AntyWeb.

Chcemy gier z Xboxa 360 i Xbox One na pecetach – szef działu Xbox

$
0
0
xbox

Sam nie wiem, jak traktować tę wypowiedź i późniejsze jej potwierdzenie. Z jednej strony cieszy mnie otwartość umysłu pracowników Microsoftu, ale z drugiej nie dziwię się poziomowi irytacji u fanów konsol.

Emulacja Xboxa na PC jest wykonalna i wykonano ku temu odpowiedni krok. Phil Spencer pragnie wprowadzić tę funkcję do Windowsa wraz z programem Xbox Game Pass, dzięki któremu gracze od razu mieliby w co zagrać.

Oczywiście nie zabrakło też tonujących całe zamieszanie słów dotyczących samej emulacji – Phil zaznaczył, że osiągnięcie kompatybilności na wszystkich maszynach PC, ze względu na ich zróżnicowanie, nie będzie łatwe, ale taki plan jest zawarty w przyszłości firmy.

xbox game pass

Dostęp do klasyków według Microsoftu i Sony

Obydwie firmy, Microsoft i Sony, przyjęły zupełnie odmienne taktyki w sprawie starszych tytułów. Sony oferuje (w kilku wybranych krajach) usługę PlayStation Now, dzięki której zagramy w klasyki, choć nie tylko. Z usługi skorzystamy między innymi na komputerach z Windowsem dzięki specjalnej aplikacji. Po opłaceniu subskrypcji do dyspozycji mamy tytuły z PS3, PS3, a niedługo także z PS4. Wkrótce podzielę się z Wami swoimi wrażeniami.

Oprócz tego, w PlayStation Store znajdziecie starsze gry przygotowane z myślą o nowszych systemach. Klasyczna trylogia GTA na PS3 lub PS4? Żaden problem, ale zmieniając konsolę na nowszą czeka Was ponowny zakup.

Microsoft natomiast stawia tylko na lokalny streaming rozgrywki z Xboksa One, w tym z gier dla Xboxa 360. Lista kompatybilnych tytułów wydłuża się, ale wciąż brakuje kilku głośnych hitów, na które czekają fani. O usłudze streamingowej a’la PS Now od Microsoftu jak na razie nic nie słychać.

W sferze marzeń

xbox one

Będąc zupełnie szczerym napiszę, że marzyłoby mi się połączenie obydwu strategii. Chciałbym móc dysponować usługą streamingową dostępną na innych urządzeniach – komputerach i telewizorach – lecz jej obecność nie powinna przekreślać standardowego wsparcia dla starszych gier. Całości dopełniałaby funkcja lokalnego streamowania rozgrywki i byłbym w pełni szczęśliwy.

To kiedy się doczekamy gier z Xboxa na pecetach?

Wracając na ziemię i do tematu zapoczątkowanego słowami Phila Spencera dodam, że nie mam mu za złe rewolucji, jaką chce przeprowadzić. Jestem zdziwiony, że mówi o tego typu planach tak wcześnie, skoro ewentualna premiera funkcji jest tak odległa w czasie. Co prawda na wprowadzenie kompatybilności z pierwszym Xboxem również przyjdzie nam poczekać, ale byłbym bardzo mile zaskoczony, gdyby Xbox Games Pass na PC doczekało się debiutu już na przyszłorocznych targach E3. Mało możliwe? To tylko i aż 12 miesięcy. Nie wiemy na jakim etapie pracę są już teraz, ale na program beta czasu może być w sam raz.

 

The post Chcemy gier z Xboxa 360 i Xbox One na pecetach – szef działu Xbox appeared first on AntyWeb.

Mam problem z maszynami: pewnie mi nie powiedzą, że karkówka jest bardzo świeża, a truskawki lepiej sobie odpuścić

$
0
0

Postęp to zjawisko, z którym nie należy walczyć. Ta myśl była ostatnio powtarzana przy okazji protestu taksówkarzy wymierzonego w Ubera. Furorę w Sieci robił mem z pracownikiem Poczty Polskiej, który rzekomo walczy z Gmailem. Dlatego nie opieram się zbytnio, gdy wprowadzane są nowe rozwiązania, kiedy mam okazję załatwić coś szybciej, łatwiej, taniej. Podejrzewam, że większość z Was ma podobnie, nie będziecie rozdzierać szat z powodu marginalizacji jakiegoś zawodu, wyrugowania z niego ludzi i zastąpienia ich maszynami. Ot, takie są koszty rozwoju. W tym wszystkim pojawia się jednak wątek… lokalnych społeczności. Takie powiązania trudniej odesłać do lamusa, postęp ma tu pod górę.

targ rybny

Już tłumaczę o co chodzi. Czy zwracacie uwagę na obsługę w wielkich sklepach, czy ci ludzie Was rozpoznają, stoicie dłużej w sobotni poranek i żartujecie? Wątpię. To pewnie sporadyczne przypadki. Efekt jest taki, że z tymi miejscami nie czujecie się związani, możecie je zastąpić zakupami w Sieci. Ja mogę i czasem to robię. Owe supermarkety i tak są już dla mnie odczłowieczone. Nie będę miał większego problemu, jeśli zamówienie przyjmie maszyna, kolejna spakuje towar, a robot numer trzy dostarczy je pod drzwi. Testy w tym kierunku prowadzi startup Starship Technologies w Wielkiej Brytanii, od kilku lat mówi o tym także Amazon. Wierzę, że ludzie to przyjmą, jeśli w pakiecie z maszynami przyjdzie niższa cena.

Teraz drugi przykład: zakupy na lokalnym targu, w mięsnym i piekarni na ulicy obok. Mam kilka takich punktów, które odwiedzam co kilka dni, trasa jest w miarę stała. Przez to poznałem sprzedawców. Witają uśmiechem, w piekarni proszą, by poczekać 3 minuty, bo właśnie przyjechała dostawa i pieczywo będzie jeszcze gorące, w mięsnym radzą wziąć karkówkę, ale nad kurczakiem już kręcą nosem. Pan w warzywniaku coś policzy taniej, coś dorzuci w gratisie, truskawki i szparagi odradzi, lecz nie pozwoli odejść, jeśli nie spróbuje się pomidorów (i nie kupi przynajmniej kilograma). Tu powstają więzy. Tu chce się wracać. I teraz pytanie: czy z takich rzeczy będziemy w stanie zrezygnować na rzecz maszyn, bo będzie szybciej, taniej i może wygodniej?

ciasta w cukierni

Polacy ponoć wciąż niechętnie podchodzą do zakupów spożywczych w Sieci i zastanawiam się z czego to wynika? Nie wierzą w jakość kupowanych produktów, boją się krótkiego terminu ważności albo tego, że marchewka będzie krzywa? Cóż, do tej pory byłem niezadowolony z jednego produktu spożywczego zakupionego w Internecie i dostarczonego do drzwi. Reszta bez zarzutów. Mimo to Polacy podchodzą do tego sceptycznie. Czyżby działał mechanizm opisany powyżej? Książkę czy płytę zamówię w Sieci, bo i tak nie znam ludzi w Empiku albo Matrasie, ale po kurczaka pójdę już do pana Janka, bo go dobrze znam i wiem, że nie wciśnie byle czego? I najzwyczajniej w świecie chcę pogadać z tym panem Jankiem, omówić pogodę, sytuacje polityczną, pożartować? Jeśli tak, to upatrywałbym tu sporego problemu dla firm niosących nowe rozwiązania.

Sprawa nie dotyczy jedynie branży spożywczej, w ten sposób można podejść do usług: fajnie jest pogadać u kosmetyczki czy fryzjera, dwa słowa można zamienić z krawcową albo szewcem. Wszystko przy założeniu, że prędzej czy później maszyny będą w stanie zastąpić tych ludzi, wykonają ich pracę z taką samą precyzją. Chociaż robot wymieni fleki w mgnieniu oka i za grosze, jestem skłonny przyjąć, że kolejka będzie się ustawiać do pana Tadzia, szewca ze sporym doświadczeniem. Dlaczego? Bo to pan Tadzio. Jak będzie w rzeczywistości? Oto jest pytanie…

The post Mam problem z maszynami: pewnie mi nie powiedzą, że karkówka jest bardzo świeża, a truskawki lepiej sobie odpuścić appeared first on AntyWeb.

Francuzi wprowadzą autonomiczne pociągi. Maszyny zastąpią maszynistów… kto następny?

$
0
0
pociag

Chyba każdy się już przyzwyczaił do informacji na temat rozwijania oprogramowania oraz czujników, które w połączeniu z samochodami pozwalają na coś takiego jak autonomiczne pojazdy? Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, że prędzej czy później ludzie staną się zbędni… To znaczy zbędni jako kierowcy pojazdów na drogach, bo oczywiście nie miałem na myśli tego, że będziemy niepotrzebni dosłownie we wszystkich możliwych czynnościach – do osiągnięcia takiego stanu rzeczy pewnie potrzeba zdecydowanie więcej czasu (pora na złowrogi śmiech) ha, ha, ha.

Oczywiście nikt nie wie czy kiedyś maszyny faktycznie zastąpią człowieka dosłownie w każdej czynności, po prostu lubimy wybiegać w przyszłość i rozmyślać o takich rzeczach. Kto wie, może kiedyś faktycznie doczekamy się tzw. AGI, czyli niezwykle zaawansowanej sztucznej inteligencji? Być może niezbędne będą jakieś rewolucyjne odkrycia i fundamentalne zmiany w technologiach, a może po prostu wystarczy do tego jeden geniusz, który będzie wiedział jak do tego doprowadzić przy wykorzystaniu dostępnych narzędzi… Właściwie to wybiegłem już bardzo daleko, a tekst miał być o czymś w miarę zwyczajnym: we Francji chcieliby doprowadzić do transportu ludzi za pomocą autonomicznych pociągów i wierzą, że mogliby to uzyskać do 2023 roku.

Kolejny zawód na drodze do wymarcia: maszynista

Wiecie jak to działa: wystarczy wzmianka o autonomicznych pociągach, żeby powstał artykuł o tym, że maszyniści są na drodze do wymarcia. No to zabieram się do roboty.

Jak donosi strona Digital Trends, według raportu FranceInfo przedsiębiorstwo kolejowe z Francji SCNF jest zainteresowane czymś co określa jako „train drone”, czyli… pociągowy dron? To tylko moja próba przetłumaczenia. Celem tego projektu będzie stworzenie prototypu do 2019, a chodzi o oczywiście o bezzałogowe pociąg, które z początku będą służyć do transportowania dóbr, a później również ludzi.

Czujniki, które będą monitorować otoczenie i pozwolą zauważyć np. niespodziewane przeszkody, a wtedy oczywiście rozpocznie się procedura automatycznego hamowania. Poza tym… temat wydaje się być trochę łatwiejszy niż w przypadku autonomicznych samochodów, bo przecież mamy pojazd poruszający się tylko i wyłącznie na torach. Skoro da się z samochodami, to trudno wątpić, iż da się również z pociągami.

Idealnie byłoby jeśli pierwszy “train drone” zacznie przewozić ludzi w 2023 roku i powinno to być połączenie między Paryżem a południowo-wschodnią częścią Francji. W środku nadal będą pracownicy kolei, choćby w postaci konduktorów, za to maszynista nie powinien być już potrzebny.

Powoli zastępują nas maszyny

Już nie raz w naszych komentarzach miały miejsce różne rozmowy o zastępowaniu ludzi przez maszyny, automatyzację, etc. Wiele osób podaje wtedy argument, iż od zawsze pewne zawody wymierały, ale za to rodziły się kolejne, tym samym dając nowe miejsca pracy. Niestety wiele wskazuje na to, iż aktualnie jest to trochę inny proces i wcale nie mamy do czynienia z nieustannie powtarzająca się historią. Świetnie wyjaśnia to np. Kurzgesagt w swoim nowym filmiku.

W skrócie, nie mówimy tu o nowych, lepszych narzędziach, które zwyczajnie wspomogą ludzi w ich pracy. Mówimy o całkowitym zastąpieniu ludzi przez urządzenia, które są w stanie wykonywać ich pracę lepiej i taniej. Trend jest taki, że powstaje coraz mniej miejsc pracy, a ludzi przybywa.

Źródło

The post Francuzi wprowadzą autonomiczne pociągi. Maszyny zastąpią maszynistów… kto następny? appeared first on AntyWeb.


Koncept smartfonu Surface Note zachwyca. Microsoft powinien to zrealizować

$
0
0
surface note

Zaprezentowany przez Ryana Smalley’ego koncept Surface Note’a od razu zwrócił moją uwagę. Przyczyna jest bardzo prosta. Oczekuję po Microsofcie nie tylko spełniania życzeń użytkowników i klientów – ekhem, Surface Laptop, ekhem – ale również zaskoczenia ich, zdumienia i oczarowania. Dokonywało tego Apple z iPhonem, iPadem, a na taki krok ze strony Microsoftu nie było lepszej okazji.

Wieloletnie doświadczenie w przygotowywaniu akcesoriów oraz pięcioletnia historia urządzeń Surface to świetne tło dla zupełnie nowego, innowacyjnego produktu. Wspominana propozycja Ryana, to pracujący pod kontrolą Windows 10 składany phablet. Rozmiar ekranu najwyraźniej wynosiłby ponad 6 cali (razy dwa), a wyświetlacze byłby pozbawiony ramek (na ile to możliwe).

versatile

Gdyby Surface Note byłby nowszym wcieleniem Microsoft Courier

Taki koncept od razu przywiódł mi na myśl Microsoft Courier. Porzucony projekt Microsoftu na tablet w formie klasycznego kalendarza/notatnika. Po otwarciu go, zamiast kartek, do naszej dyspozycji miały być dwa ekrany, z którymi pracowalibyśmy na podobnej zasadzie, jak dziś robimy to z Surface Pro. Jako zwolennik tradycyjnych rozwiązań w tym obszarze – nic nie zastąpi zwykłego notatnika – byłbym wniebowzięty produktem Microsoftu. Swobodna praca za pomocą dotyku oraz pióra, którym bez obaw pisałbym, szkicował, zaznaczał i komentował, brzmi znakomicie. W odpowiedniej pozycji jeden z ekranów mógłby służyć jako klawiatura wirtualna, ale urządzenie oferowałoby także tryb, w którym możliwe byłoby podłączenie wersji fizycznej, na tej samej zasadzie jak ma to miejsce w Surface Pro.

surface note

Naturalnie Surface Note byłby składany w przeciwną stronę – po zamknięciu urządzenia ekrany znajdowałyby się na zewnątrz, a jeden z nich służyłby nam na przykład w roli wyświetlacza smartfona, jeśli komuś nie przeszkadzałyby jego rozmiary. Sam ekran wyginałby się tak, że na krawędzi znajdowałoby się delikatne jego zaokrąglenie. Ale jak duże są szanse prezentacji smartfonu Microsoftu?

Smartfon Microsoftu

O Surface Phone i innych (mało) prawdopodobnych projektach Microsoftu pisaliśmy wielokrotnie. Aktualnie firma z Redmond wyraźnie stawia na produkty premium, nawet nie próbując stworzyć urządzenia, którego cena umieściłaby je w średniej półce. Takimi propozycjami były Surface RT czy Surface 3, lecz po pewnym czasie takie zapędy zostały skrócone. To oznacza, że jeśli Microsoft miałby wprowadzić na rynek swój nowy smartfon, to byłaby to maszyna z najwyższej półki. Nie ma czasu i miejsca na zabawę w półśrodki.

O ile wiele osób gorączkuje się na myśl „tego” telefonu od Microsoftu,  o tyle ja wciąż wyczekuję przywrócenia do życia Couriera. Rendery wzbudziły spore zainteresowanie i pobudziły do dyskusji. Koncept Surface Note tylko przypomniał o tym, że wciąż  jest miejsce na innowację, a klienci nadal wypatrują pokazu możliwości firmy Satya Nadelli.

 

The post Koncept smartfonu Surface Note zachwyca. Microsoft powinien to zrealizować appeared first on AntyWeb.

Surface Laptop – pierwsze wrażenia. To świetny sprzęt, godny konkurent MacBooków

$
0
0

Długo Microsoft kazał nam czekać na swojego własnego, prawdziwego laptopa. Oczekiwania były więc ogromne – widząc zagraniczne recenzje (zachód testował sprzęt szybciej), udało się im sprostać.

Sprzęt trafił również do nas i rozpoczęliśmy jego testy. Laptopa Microsoftu zbada dokładnie Konrad, podobnie jak Windowsa 10 S, który jest tam zainstalowany. Ja natomiast po kilku dniach mam dla Was wideo z pierwszymi wrażeniami.

Sprzęt wygląda świetnie, pierwszy kontakt to sama przyjemność. Alcantara wydawała się w teorii pomysłem dziwnym (w końcu to materiał tapicerski), ale sprawdza się bardzo dobrze – przynajmniej na początku. Jest przyjemna w dotyku, nie przenosi tak mocno temperatury na nadgarstki (posiadacze komputerów z aluminiową obudową wiedzą o co mi chodzi), łatwo się też ją czyści. Generalnie klawiatura i gładzik wyszły przednio, świetnie się na tym sprzęcie pisze.

Świetne pierwsze wrażenie robi również dotykowy ekran. To wyświetlacz PixelSense o przekątnej 13,5 cala i rozdzielczości: 2256 x 1504 (201 PPI). Można go ponadto obsługiwać piórem od Surface Pro – czy ktoś będzie z tego korzystał? Nigdy nie byłem przekonany do ekranów dotykowych w laptopach, jednak w przypadku tego sprzętu dałbym się chyba przekonać.

Testowany przeze mnie model nie był najmocniejszym Surface Laptop, jaki możecie kupić. W ten akurat sprzęt wsadzono procesor Intel Core i5-7200U @ 2,50GHz-2.71GHz, 8 GB pamięci, dysk 256GB SSD i zintegrowana karta graficzna Intel HD 620. Ale jego moc też sprawdzi dopiero Konrad – Windows 10S nie pozwala pobierać zewnętrznych aplikacji, można więc zapomnieć o standardowych benchmarkach. Póki co potestujemy sprzęt właśnie z tym systemem, potem zrobimy przesiadkę (choć tak naprawdę to podobno szybkie przełączenie) na standardowego Windowsa 10, gdzie wszelkie testy wydajności będą już możliwe.

Jest naprawdę dobrze

Jeśli chodzi o laptopy, dla mnie najlepszym wyborem są sprzęty Apple. Wydajność urządzenia w połączeniu z systemem i aplikacją Apple, wykonanie sprzętu. Podobają mi się ZenBooki, ale to jednak nie to. Jeśli jednak miałbym się przesiąść na laptopa z Windowsem 10, celowałbym właśnie w Microsoft Surface Laptop, sprzęt robi bowiem świetne pierwsze wrażenie. No może oprócz ceny, sprzęt który przyszło mi testować kosztuje 6 499 zł, a są jeszcze dwa droższe modele.

The post Surface Laptop – pierwsze wrażenia. To świetny sprzęt, godny konkurent MacBooków appeared first on AntyWeb.

Ktoś sprzedaje w sieci doładowania na kartę w Play – płacą za nie nieświadomi klienci abonamentowi

$
0
0
play logo

Najczęściej są to doładowania na maksymalną kwotę przewidzianą w regulaminie w ofercie na kartę w Play, czyli 150 zł, to jest element wspólny wszystkich zgłoszeń w wątku na forum Play, który liczy już sobie 24 strony.

Na stronie ZTS zacytowano wypowiedź klienta Play, któremu uznano reklamację (po odwołaniu):

Mam abonament. Na mojej fakturze znajduję się obciążenia za doładowanie karty Play na łączną sumę 150 PLN, których nie robiłem. MÓJ TELEFON NIGDY NIE DOŁADOWYWAŁ ŻADNEJ KARTY PRE-PAID. Rzekome doładowania miały miejsce 23 maja o godz. 13:06 oraz 13:08. Byłem wtedy W DOMU, telefon leżał NA STOLE. Drzwi do mieszkania były ZAMKNIĘTE. Telefon zablokowany jest ODCISKIEM PALCA, oraz KODEM. Proszę mi nie wmawiać na infolinii, że doładowałem nieznanej osobie kartę i tego nie pamiętam.

Udostępnił też zrzut z faktury, na której widnieją te nieznane mu pozycje.

faktura abonament play

Oczywiście zgłoszeń jest o wiele więcej, więc problem jest bardzo poważny i zakrojony na szeroką skalę. Co gorsza, tak naprawdę nie wiadomo z czego wynika. ZTS sprawdził, jak w ogóle wygląda proces doładowywania w serwisie Play24, okazało się, że do finalizacji takiej transakcji wymagane jest podanie kodu weryfikacyjnego, który przychodzi na numer osoby doładowującej.

doładowanie telefonu na kartę z abonamentu play

weryfikacja uprawnień play

Tylko tyle, że na dziś trudno potwierdzić, czy zabezpieczenie to pojawiło się po tych zgłoszeniach. Jeśli nie, w grę wchodziłby phising i złamanie zabezpieczeń w telefonach tych klientów.

Co wynika ze śledztwa samych poszkodowanych? Są to doładowania sprzedawane na Allegro bądź OLX. Jednemu z klientów udało się dodzwonić na jeden z tych numerów, które znalazł na fakturze. Znalazłem tę wypowiedź we wczorajszym wątku na wspomnianym forum.

Hej, w dniu dzisiejszym również zobaczyłam na fakturze, że mam dopisane 100+50 PLN doładowania. Numery również zdobyłam od OK. 5** *** *** 5** *** *** Na pierwszy numer udało mi się dodzwonić – zakup na allegro – poprosiłam o nick sprzedającego – koleś się rozłączył. Dostał sms z przypomnieniem, że każdy numer musi być zarejestrowany więc z łatwością go znajdziemy. Generalnie odebrała telefon starsza osoba.. a następnie przekazała telefon wnuczkowi/synowi, który skorzystał z doładowania – od razu wiedziała o co chodzi.

Dziś rzecznik Play, Marcin Gruszka, odpowiedział na Twitterze, że sam nie może weryfikować tego typu zgłoszeń i trzeba poczekać na wyjaśnienie.

Osobiście wydaje mi się, że zważywszy na skalę tego procederu i liczbę poszkodowanych, zasadne by było zablokować taką możliwość doładowywania na numer telefonu, przynajmniej do czasu wyjaśnienia problemu. Tymczasem rzecznik prasowy zapewnia na Twitterze, że pojawi się oficjalne stanowisko w Play w tej sprawie, po zbadaniu tematu. Oczywiście zaktualizujemy wpis, o te oświadczenie, jak tylko się pojawi.

Aktualizacja 15:00

Na blogu Play, pojawiło się właśnie oświadczenie Play w tej sprawie:

W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy kilka zgłoszeń o wykonaniu nieautoryzowanych doładowań z numerów abonamentowych. Od tego czasu robimy wszystko, żeby wyjaśnić tą sytuację. Na chwilę obecną znane nam jest tylko około 10 takich przypadków. Ze względu na niską skalę zjawiska nie zdecydowaliśmy o wyłączeniu tego kanału doładowań.

Zgłaszajcie takie przypadki do nas, będziemy każdy rozpatrywać.

Po raz kolejny proszę – twórzcie skomplikowane, bezpieczne hasła do Play24, miejcie inne niż do maila czy konta na Facebooku. Nie wpisujcie go na podejrzanych stronach czy w mailach, nawet do PLAY – mamy inne metody weryfikacji.

The post Ktoś sprzedaje w sieci doładowania na kartę w Play – płacą za nie nieświadomi klienci abonamentowi appeared first on AntyWeb.

Elon Musk rozwiązałby zmorę korków w miastach, gdyby nie jeden problem…

$
0
0
skrzyżowanie dróg

Tunele pod miastami? W gruncie rzeczy już je mamy: przecież metro towarzyszy nam od dawna, na całym świecie każdego dnia przewozi rzesze ludzi. Sęk w tym, że dotyczy to niewielkiego odsetka miast i skupia się na transporcie pieszych. Poszukiwane są zatem alternatywne rozwiązania, sporo mówi się o samochodach autonomicznych czy współdzieleniu aut, które mają pomóc rozwiązać problem korków. Elon Musk chciałby drążyć w ziemi,by wpuścić tam auta. Zajmuje się tym jego młody biznes: Boring Company.

tunel samochodowy

Początkowo mogło się wydawać, że to żart Muska albo szalony pomysł, który nie zostanie zrealizowany. Z czasem zaczęło przybywać ludzi spoglądających na projekt bardziej przychylnym okiem. Wśród nich znalazł się Eric Garcetti – burmistrz Los Angeles. W wywiadzie telewizyjnym wspomniał o idei Muska, kontekst był taki, że trzeba szukać nowych rozwiązań. To oczywiście nie umknęło uwadze internautów, mediów i samego szefa Tesli. W jego komentarzu na Twitterze pojawia się stwierdzenie promising conversations, ale uwagę bardziej przykuwa inny fragment: Permits harder than technology. Oznacza to po prostu, że biurokracja jest większą przeszkodą niż kwestie techniczne.

Z jednej strony trzeba zrozumieć, że biurokracja w takich przypadkach musi istnieć, że przepisy nie mogą być dziurawe, a nadzór jest konieczny: przecież mówimy o drążeniu tuneli pod miastami, niepowodzenie miałoby srogie konsekwencje. Z drugiej strony coraz mocniej uderza to, że przepisy nie nadążają dzisiaj za postępem. I nie dotyczy to jedynie wspomnianego pomysłu Muska – to samo z samochodami autonomicznymi, rozwiązaniami energetycznymi, transportem ludzi i towarów w powietrzu czy eksperymentami medycznymi. Co z tego, że człowiek opracuje technologie, skoro prawo uniemożliwi ich zastosowanie?

Ten problem będzie powracał, bo ewolucja, a czasem wręcz rewolucja na różnych płaszczyznach naszego życia postępuje. Do Muska dołączy grono innych przedsiębiorców, którzy powiedzą, że największą zmorą są przepisy. A tłumy odbiorców im przytakną. Jakiś czas temu odwiedziłem siedzibę firmy, która opracowuje system dostarczania towarów dronami. Na papierze wygląda to bardzo ciekawie, wszystkie aspekty wydają się być przemyślane. I to mogłoby działać już za kilka miesięcy. Nie zadziała, bo nie ma na razie kraju zezwalającego na takie rzeczy. Obok działu projektowego jest zatem grupa ludzi pracujących nad „zmiękczeniem decydentów”. Zwyczajne lobbowanie za pomysłem.

latający dron

Ktoś pewnie powie, że wystarczy uprościć procedury, że najważniejsza jest deregulacja, lecz mógłby zmienić zdanie, gdyby któregoś dnia na maskę samochodu spadł mu dron lecący z zakupami. Chwilę później samochód zapada się wraz z ulicą, bo ktoś źle wykopał tunel. Samochód szybko staje w płomieniach, bo zastosowano w nim innowacyjne zasilanie. Innowacyjne, lecz nie do końca bezpieczne. Naprawdę trudno pogodzić te dwie kwestie. Pół wieku temu było łatwiej, bo sprawy nie toczyły się tak szybko. Teraz za tworzenie tuneli i niwelowanie korków bierze się człowiek, który jednocześnie mówi o wysłaniu człowieka na Marsa i nie wydaje się to mrzonką. Świat kręci się coraz szybciej. Jak to rozwiązać…?

The post Elon Musk rozwiązałby zmorę korków w miastach, gdyby nie jeden problem… appeared first on AntyWeb.

Nowa reklama Allegro nie wzrusza już tak, jak poprzednia [od Natalii]

$
0
0

Film jest oczywiście na światowym poziomie, fajnie zrealizowany, nieźle pomyślany, ale nie tak dobry i chwytający za serce jak spot świąteczny. Pamiętacie? Ten, w którym dziadek uczył się angielskiego by wreszcie pojechać do swojego małego wnuczka.

Jak Wam się podoba?

ps. Natalia siedzi z nami w biurze i jest naszym redakcyjnym „dobrym duchem”. Bardzo często podsyła nam fajne filmiki z YT, postanowiliśmy więc umieszczać je na łamach Antyweba – stąd też nazwa cyklu.

The post Nowa reklama Allegro nie wzrusza już tak, jak poprzednia [od Natalii] appeared first on AntyWeb.

Najlepsze aplikacje na iOS — maj 2017

$
0
0

Tekst pierwotnie pojawił się na AntyApps.pl, gdzie testujemy najlepsze aplikacje mobilne na Androida, iOS i Windows

Annotable

Czasami potrzebujemy coś szybko oznaczyć, zaznaczyć, czy dorysować na rozmaitych grafikach. I jeżeli wciąż poszukujecie idealnego narzędzia które wam w tym pomoże, to Annotable spisze się na medal. Cały pakiet rozmaitych funkcji i dziecinnie proste sterowanie tworzą fantastyczny zestaw, który mogę każdemu polecić z czystym sumieniem!

Recenzja Annotable

filmr

Proste w obsłudze narzędzie, które w kilka chwil pozwoli z dostępnych w urządzeniu multimediów zmontować efektowny materiał wideo. Nie potrzeba w tym celu żadnej eksperckiej wiedzy, kilka kliknięć i gotowe!

Recenzja filmr.

InstaWeb

InstaWeb do dobre i pomocne narzędzie w tworzeniu i archiwizowaniu treści znalezionych w internecie. Już nie trzeba się martwić, że coś zaginie lub zostanie przeoczone. Wystarczy daną stronę wyeksportować do aplikacji, stworzyć w niej PDFa i trzymać jej kopię lokalnie lub w chmurze. Parę kliknięć i gotowe!

Recenzja InstaWeb.

Kasprowy Wierch – PKL

Fantastycznie wykonana aplikacja dla wszystkich miłośników Tatr, która przygotowana została we współpracy z Polskimi Kolejami Liniowymi. Obfitująca w ciekawostki i tony praktycznych informacji, które z całą pewnością przydadzą się turystom… i nie tylko!

Recenzja Kasprowy Wierch – PKL

Multisport

Platforma Multisport po latach, nareszcie, doczekała się dedykowanej aplikacji, za pośrednictwem której możemy w mgnieniu oka odnaleźć obiekty w okolicy, sprawdzić ich godziny otwarcia czy dane kontaktowe.

Recenzja Multisport

Skip The Line

KFC przedstawia nową aplikację, za pośrednictwem której będziemy mieli możliwość pominięcia kolejki w fast-foodowej sieciówce. Pytanie tylko, czy nie natkniemy się z tej okazji na… drugą kolejkę?

Recenzja Skip the Line

Sleep Orbit

Macie dość nudnych i wtórnych gotowców z białymi szumami? No to dobrze się składa, bo oto przed wami aplikacja, która pozwoli skroić muzyczne tło na miarę! Sami wybieracie, co, kiedy, jak głośno i w jakich ilościach. Zaprojektujcie białe szumy na nowo!

Recenzja Sleep Orbit

Take

Oto wśród aplikacji muzycznej znalazło się miejsce dla czegoś innego, niż kolejne instrumenty. To wirtualny notes pozwalający w każdych warunkach zarejestrować pomysł na piosenkę. Dobre melodie, które czasami z nikąd trafiają do naszej głowy, są bardzo ulotne. Dzięki Take, będziemy mogli zanucić chodzące za nami dźwięki, żeby później przenieść je do studia i w łatwy sposób odtworzyć za pomocą profesjonalnych narzędzi.

Recenzja Take

Tankuj24

W maju zadebiutowała platforma Tankuj24, której ambicją jest umożliwienie nam tańszego zakupu paliwa. Nie jest ona pozbawiona wad, jeżeli jednak tankujecie dużo i często, a przy okazji macie objęte jej zasięgiem stacje po drodze — warto rozważyć przyłącznie się do programu.

Recenzja Tankuj24

The post Najlepsze aplikacje na iOS — maj 2017 appeared first on AntyWeb.

Sztuczna inteligencja Facebooka nauczyła się targować i wymyśliła swój własny język

$
0
0
sztuczna-inteligencja

FAIR czyli Facebook Artificial Intelligence Research zgodnie z opisem na oficjalnej stronie, poszukuje sposobów zrozumienia oraz tworzenia inteligentnych systemów. W filmiku promocyjnym możemy usłyszeć jak Yann Lecun mówi, że umiejętność uczenia się sprawia iż jesteśmy inteligentni. Jeżeli natomiast chodzi o uczące się systemy, w pewnym stopniu zastosowania znajdują tam inspiracje pochodzące ze świata biologii. Jednak tylko w pewnym stopniu, ponieważ nikt nie próbuje tworzyć rozwiązań, które będą imitować np. ludzi – mówił o tym chociażby Gregg Corrado na spotkaniu zorganizowanym przez Google, podczas którego opowiadał o zagadnieniach związanych ze sztuczną inteligencją oraz uczeniem maszynowym.

Skoro eksperci są zgodni co do tego, że Artificial Intelligence to próby tworzenia maszyn użytecznych dla ludzi, to warto pochylić się nad najnowszymi osiągnięciami opisanego powyżej Facebook Artificial Intelligence Research. Na zaprezentowanym wyżej filmiku mogliśmy zobaczyć ciekawy przykład tego, jak uczenie maszyn rozpoznawania tego co znajduje się na zdjęciach, może zostać wykorzystane przez osoby niewidome – zyskują możliwość usłyszenia o tym co przedstawia dane zdjęcie.

Najnowsze prace FAIR związane z umiejętnością negocjowania

Co jeszcze? Rozpoznawanie obrazków jest naprawdę fajnie i świetnie demonstruje „magię” związaną z uczeniem maszyn… bo jeżeli mogą posiąść umiejętność, która jeszcze jakiś czas temu była zarezerwowana wyłącznie dla ludzi, to chyba mogą nauczyć się… niemal wszystkiego? Właśnie stąd pytanie „co jeszcze?”, czy panowie z FAIR mają coś czym chcieliby się jeszcze pochwalić? Odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak.

Negocjowanie? To coś wyjątkowo ludzkiego, komputery tego nie potrafią

Powyższy śródtytuł mógłby uchodzić za wypowiedź jakiegoś człowieka, który zostałby zapytany o to czy jego zdaniem komputery są w stanie negocjować. Niestety albo i „stety”, negocjacje mogą być prowadzone z powodzeniem przez sztuczną inteligencję.

Pracownicy Facebooka zaprezentowali agentowi AI pulę różnych obiektów: piłki, kapelusze, książki itp. dodatkowo wyposażyli go w informacje o różnej wartości tych rzeczy. Dzięki temu agent nie będzie traktował wszystkiego w taki sam sposób i będzie miał swoje priorytety, tzn. będzie mu zależało np. na piłce, której przypisano największą wartość. Inna sprawa, że drugi agent może otrzymać inne priorytety i jego cele będą trochę inne – oczywiście agent nr 1 nie ma pojęcia o tym, co ma największą wartość dla agenta numer 2.

Komunikacja takich agentów przebiega za pośrednictwem tekstu na przeznaczonym do tego chacie, dlatego możemy stosować również określenie… chatbot. Możliwe są zarówno negocjacje między dwoma agentami, jak i negocjacje prawdziwego człowieka z agentem AI.

Niech gra w negocjowanie się rozpocznie!

Pora przejść do tego co najciekawsze, czyli efektów tego przedsięwzięcia. Przede wszystkim chatboty nie otrzymywały konkretnych instrukcji o tym w jaki sposób mają negocjować, nie implementowano im określonych technik, którymi miały się posługiwać. Dlatego ciekawe jest to, że agenci zaczęli blefować i sami się tego nauczyli. Przykładowo, jeżeli mamy sytuację, w której wartość książek wynosi „0” dla agenta numer 1, to nie oznacza to, iż w rozmowie od razu pozwoli drugiej stronie odnieść takie wrażenie, wręcz przeciwnie… Agent zacznie udawać, że książki mają dla niego wartość i np. na początku rozmowy będzie się o nie starał. Później natomiast pójdzie na ustępstwo, zrezygnuje z książek i zostanie przy samych piłkach. Najlepsze jest to, że od samego początku chodziło mu tylko i wyłącznie o piłki, a taka iluzja kompromisu miała mu tylko posłużyć do osiągnięcia jak najlepszego wyniku w negocjacjach.

Mike Lewis z FAIR, w swojej wypowiedzi dla Inverse tłumaczy:

Modele nie były trenowane w wykorzystywaniu określonych strategii negocjacyjnych. To co zrobiliśmy, było wyposażeniem ich w umiejętność uczenia się z doświadczeń oraz planowania z wyprzedzeniem, co z kolei pozwoliło im na wynalezienie swoich własnych strategii, które mogą doprowadzić do osiągnięcia celu.

Uczenie maszynowe doprowadziło do powstawania nowego języka…

Chatboty nauczyły się negocjować i wykorzystywały do tego język angielski. Stały się w tym na tyle dobre, że ludzie nie potrafili nawet odróżnić czy właśnie prowadzą rozmowę z innym człowiekiem, czy też jest to agent AI. Poza tym, taki chatbot był zdolny do osiągania kompromisów, a nawet blefowania. Fascynujące, ale to nie wszystko.

Podczas treningu, który polegał na negocjacjach jednego agenta z drugim agentem i wykorzystywaniu przy tym uczenia przez wzmacnianie (reinforcement learning), doszło do czegoś niespodziewanego… chatboty zaczęły odbiegać od prawdziwego języka i stworzyły swój własny, niezrozumiały dla ludzi, nieistniejący język, który pozwalał im na lepsze prowadzenie negocjacji i osiąganie swoich celów. W związku z tym zespół z FAIR zrozumiał, że w takim treningu agenta z agentem nie mogą dawać im przesadnie dużej swobody i jeden z nich musi się opierać na fixed supervised model (uczenie nadzorowane), bo inaczej „chłopaki za bardzo odpływają” (czyt. wymyślają swój własny język).

Źródło 1, 2, 3, 4

The post Sztuczna inteligencja Facebooka nauczyła się targować i wymyśliła swój własny język appeared first on AntyWeb.


Płyty muzyczne na wyłączność w serwisach streamingujących? Jestem na nie

$
0
0

13 album Jay-a Z pojawi się tylko serwisie Tidal

4:44, bo tak nazywać się będzie nowy album artysty, ma mieć premierę 30 czerwca. Trafi tylko na Tidal i do użytkowników Sprint, dzięki nawiązanej niedawno współpracy między dwiema firmami. Nagorzej wyjdzie na tym niestety sam muzyk, choć oczywiście trzeba będzie trochę poczekać, by potwierdzić te spekulacje.

Zamknięcie grupy odbiorców może i jest korzystne dla samego serwisu – w końcu chociażby w świecie konsol to właśnie gry na wyłączność były głównym powodem do zakupu tego a nie innego sprzętu, w przypadku rynku muzycznego niekoniecznie musi się to sprawdzić. Tidal ma podobno 3 miliony płatnych subskrybentów. Podobno, bo po styczniowym ogłoszeniu danych, w sieci pojawiły się informacje, że subskrybentów jest tylko 800 tysięcy, a aktywnych użytkowników 1,2 miliona. Patrząc na wyniki konkurencji – czyli 140 milionów użytkowników i 50 milionów płacących w Spotify czy 27 milionów subskrybentów w Apple Music – wypuszczenie nowej płyty tylko w Tidal może być dla Jaya Z totalną klapą.

O ile oczywiście to ma w ogóle znaczenie

Swego czasu było głośno o Taylor Swift, która zrezygnowała ze Spotity. Ludzie odeszli z usługi? Nie – ta przestała rosnąć? Nie. Czy ktoś chcący posłuchać muzyki Swift miał problem w związku z jej odejściem ze Spotify? Nie – wystarczył YouTube – dla przykładu. Zadam jednak ważniejsze pytanie – czy to, że nowy krążek Jaya Z pojawi się na wyłączność w serwisie Tidal sprawiłoby, że mając do wyboru kilka takich usług wybralibyście akurat tę? Naprawdę przy tak dużych bazach muzyki jeden artysta ma jakiekolwiek znaczenie?

Problem jest jednak inny

I mówię o płytach na wyłączność dla serwisów streamingujących przy jednoczesnym braku albumów w jakichkolwiek innych źródłach. Bo świat cyfrowej muzyki jest już jasny, karty są rozdane – liczą się tylko serwisy z muzyką, sam nie znam już nikogo kto kupuje cyfrowe wersje płyt w sposób „klasyczny”. Jeśli więc któregoś dnia takie miejsca będą jedynymi, gdzie da się posłuchać nowych albumów, to może pojawić się problem, o którym mało się w tej chwili mówi. Jeden artysta wyda coś tu, drugi tam, trzeci jeszcze gdzieś indziej. I to nie jest tożsame z różnymi wytwórniami czy wydawcami. Tu blokowany będzie dostęp do albumu i wymuszana opłata abonamentowa za konkretny serwis. Czyli w pewnym sensie tak właśnie możemy płacić za płytę ulubionego muzyka czy zespołu – abonamentem.

Fizyczne nośniki na ratunek

W zasadzie jedynym obrońcą są fizyczne nośniki – wciąż jakoś trzymające się na rynku płyty CD i zdobywające coraz większą popularność płyty winylowe. Jeśli jedne i drugie nie znikną, nie będzie możliwy dostęp do muzyki tylko w formie cyfrowej, czyli automatycznie zniknie ewentualny problem płyt na wyłączność. O ile oczywiście artysta w ogóle zdecyduje się na wypuszczenie swojego albumu na fizycznym nośniku. Płyty sprzedają się coraz gorzej i winnych takiemu stanowi rzeczy jest kilka kwestii.

Po pierwsze dostęp do muzyki – serwisy streamingujące nie są drogie, a jeśli nawet ktoś w ogóle nie chce płacić – może po prostu skorzystać z wersji darmowej. Do tego YouTube, gdzie na oficjalnych kanałach znajdziecie single, a czasem i pełne krążki. I mówię tu o oficjalnych, legalnych źródłach – na YT pełno jest klipów wrzuconych ta po prostu i myślicie, że ktokolwiek zastanawia się nad ich legalnością? Są, to są – automat je ściągnie, znajdzie się inny link. Jaki jest więc sensu kupowania płyty skoro w legalny sposób można jej posłuchać w sieci? Do tego dochodzą jeszcze oczywiście torrenty i inne źródła, z których można pobrać muzykę. Krążki kupują już tylko pasjonaci, więc nie zdziwię się, że któregoś dnia najpopularniejsi artyści zrezygnują z fizycznych nośników, w końcu i tak zarabiają przede wszystkim na koncertach, gadżetach.

Ale jednak się boję

Póki co tego typu działania są wyjątkami i mają na celu promowanie jakiegoś serwisu. Niedawno Taylor Switft wróciła na Spotify wiedząc, że przed wydaniem nowego krążka jest jej potrzebna każda forma promocji. Pytanie ile właściciel serwisu streamingującego jest w stanie zapłacić za płytę na wyłączność i czy wszystkim będzie się to kalkulować?

Nie da się ukryć, że serwisy oferujące dostęp do muzyki zmieniły branżę i nic nie będzie już takie samo. O ile jeszcze jednak kilka lat temu wiele osób traktowało je jako ciekawostkę, dziś nie ma już wątpliwości – serwisy nie znikną, a dla naprawdę wielu osób stały się najbardziej naturalnym sposobem na słuchanie muzyki.

grafika

The post Płyty muzyczne na wyłączność w serwisach streamingujących? Jestem na nie appeared first on AntyWeb.

Surface Laptop jest praktycznie nienaprawialny. Nadchodzi era jednorazowej elektroniki?

$
0
0
laptop surface

Serwis iFixit nie pozostawia na Microsofcie suchej nitki. Nowy Surface Laptop otrzymał od redakcji ocenę 0/10, jeśli chodzi o możliwości naprawy. Słowem, mamy do czynienia z urządzeniem, którego nie da się naprawić. Szczególną uwagę zwraca tutaj bateria przyklejona do obudowy, co sprawia, że samo otwieranie jej jest bardzo ryzykowne. Oczywiście zapomnijcie o jakichkolwiek śrubkach – konieczne było tutaj podgrzewanie kleju, bez którego komputera nie dało się rozebrać. Twórcy nie pozostawili też możliwości wymiany procesora ani pamięci RAM – wszystkie komponenty zostały zamocowane na stałe przy użyciu dużej ilości kleju. Co ciekawe, dotyczy to również matrycy – po prostu nie ma możliwości jej odpięcia bez uzyskania dostępu do płyty głównej, a ten, jak już wykazano, wiąże się z koniecznością uszkodzenia sprzętu.

Microsoft nie pierwszy raz otrzymuje tak niską notę od iFixit. Wcześniej ocenę 1/10 otrzymał Surface Book, którego naprawa również graniczyła z cudem. Wychodzi na to, że powinniśmy się zacząć przyzwyczajać do jednorazowych urządzeń. Po ewentualnej awarii po zakończeniu okresu ochrony gwarancyjnej czeka nas wymiana na nowy sprzęt. O ile jeszcze da się to zrozumieć w przypadku małej elektroniki za kilkaset złotych, to trudno tłumaczyć producenta laptopa wycenianego na blisko 5 tys. złotych.

Problemem nienaprawialnych urządzeń zajmuje się Unia Europejska. Pierwsze plany zakładają narzucenie producentom obowiązku produkcji części zamiennych oraz serwisowania sprzętów. Użytkownicy mieliby też mieć prawo do samodzielnej naprawy urządzeń. Sęk w tym, że w przypadku takich konstrukcji, jak Surface Laptop na nic się to nie zda.

Żeby jednak być sprawiedliwym, trzeba dodać, że Apple również idzie podobną drogą. Tegoroczne Macbooki otrzymały od iFixit oceny 1/10. Wszystkie poprzednie modele były oceniane podobnie. To samo dotyczy iPadów oraz smartfonów iPhone. W segmencie z Androidem zresztą dzieje się podobnie. Galaxy S8 otrzymał ocenę 4/10, a jego poprzednik 3/10.

The post Surface Laptop jest praktycznie nienaprawialny. Nadchodzi era jednorazowej elektroniki? appeared first on AntyWeb.

Miesiąc płaciłem zegarkiem. Android Pay na smartfonie już nie jest taki fajny

$
0
0

O planach wprowadzenia Android Pay do Android Wear pisałem w listopadzie poprzedniego roku, byśmy w lutym ujrzeli interfejs, który nas przywita po premierze najnowszej wersji Android Wear 2.0. To ona wymagana jest do działania Android Pay na smartwatchu, a kluczową rolę odgrywa oczywiście obecność modułu NFC.

Niestety, starsze modele zegarków z Android Wear takowego nie posiadają, więc początkowa baza użytkowników mogących płacić w ten futurystyczny sposób jest znacznie, znacznie mniejsza, niż liczba posiadaczy samych smartwatchy z platformą Google. To wręcz garstka ludzi. Być może nie przekracza w tym momencie nawet liczby 10 osób. LG Watch Sport nie traifł przecież do sprzedaży nad Wisłą, do wyboru mamy przede wszystkim Huwaei Watch 2.

Android Pay na zegarku – łatwo się przyzwyczaić

Nie mniej, choć początkowo byłem sceptyczny wobec takiego rozwiązania, bardzo szybko się do niego przyzwyczaiłem. Przywykłem do tego stopnia, że gdy zabrakło mi zegarka na nadgarstku – a jakże, zapomniałem go naładować:) – czynność wyciągania smartfona z kieszeni wydawał się taki… staromodna, nie na czasie.

Konfiguracja Android Pay na zegarku jest bardzo prosta. Wymagana jest przede wszystkim instalacja aplikacji Android Pay ze Sklepu Google bezpośrednio na zegarek. Działanie to jest niezbędne nawet mimo posiadania jej na smartfonie. Po zakończeniu instalacji między innymi potwierdzamy przypisanie karty do nowego urządzenia – każda czynność jest opisana w poradniku krok po kroku. Niestety, nie wszystko zrobimy z poziomu zegarka – to prawda, musimy co chwilę przeskakiwać pomiędzy smartfonem a smartwatchem. Na całe szczęście robimy to tylko raz.

android pay zegarek smartphone

Teoria a praktyka – Android Pay na Android Wear

Dwie najczęściej zarzucane wady płatnościom Android Pay na zegarku z Android Wear to potrzeba skonfigurowania blokady zegarka oraz wymagane uruchomienie aplikacji. Dla porównania – smartfon może być zablokowany, a aplikacji mogliśmy nie otwierać od kilku tygodni, a nadal będziemy mogli zapłacić zbliżając urządzenie do terminala. W takim bezpośrednim porównaniu na papierze rzeczywiście wygrywa smartfon, ale jak się zdążyłem szybko przekonać, w rzeczywistości może być zgoła inaczej.

Uruchomienie aplikacji Android Pay możemy przypisać do jednego z przycisków na boku zegarka. Jeśli płacimy często, to takie rozwiązanie będzie nieocenione. Odblokowywanie zegarka? Wybrałem wzór, ale możemy też skorzystać z kodu PIN. W obydwu sytuacjach szybko nabrałem wprawy i po wciśnięciu odpowiedniego przycisku rysowałem wzór na ekranie. Sekundę później płaciłem zbliżeniowo.

Miny i spojrzenia wszystkich wokół, obsługujących kasy osób wliczając, były bezcenne. Niektórzy wyczuwali przekręt.

Ani razu nie doświadczyłem żadnego problemu z płatnością. Wręcz przeciwnie. Wszystko działało tak gładko, szybko i przyjemnie, że dwukrotnie zostałem wciągnięty w rozmowę na temat płatności zbliżeniowych smartfonami i smartwatchami. Jedna z rozmówczyni zachęcona taką metodą zapowiadała sprzedaż iPhone’a i wymianę słuchawki na tę z Androidem, tylko po to, by móc nią płacić. W końcu nie wiadomo czy i kiedy Apple wprowadzi do Polski płatności Apple Pay.

Przez cały czas testów Huaweia Watch 2 doknywałem płatności nie wyciągając nawet smartfona z kieszeni. Lenistwo? Po prostu wygoda.

 

The post Miesiąc płaciłem zegarkiem. Android Pay na smartfonie już nie jest taki fajny appeared first on AntyWeb.

Czy kiedyś będziemy się cieszyć z totalnej inwigilacji i chętnie oddamy resztki prywatności?

$
0
0
iot

Wszystko będzie w sieci

Karla Lant w swoim artykule na Futurism powołuje się na research z Business Insider i przytacza następującą konkluzję: do 2020 roku na świecie będzie tyle urządzeń podłączonych do internetu, że będą przypadać co najmniej 4 na jednego mieszkańca naszej planety. Później Lant przechodzi do wyjaśnień, że nie chodzi tylko o te najbardziej oczywiste jak laptopy, tablety, smartfony, smartwatche, smart TV… To co będzie w sieci, to również mniej oczywiste rzeczy codziennego użytku, jak termostat, czujnik dymu, lodówka… a w dłuższej perspektywie czasu, pewnie co drugi przedmiot w domu, nawet krzesła, buty stojące w przedpokoju, no i oczywiście asystenci domowi jak Alexa czy np. Google Home, a do tego jeszcze najróżniejsze roboty, których zadaniem jest być naszą maskotką, jak np. Kuri.

Nie każdemu to odpowiada, a różnica między ludźmi będzie się pogłębiać

To tylko moje zdanie, ale myślę, że nie będzie tak iż wszystkich ludzi będzie ciągnąc do współczesnych trendów. Nawet mimo sporej przystępności cenowej i faktu, że inni się na to zdecydują, wielu ludzi po prostu nie będzie chciało naszprycować swoich domów masą czujników, kamer i mikrofonów, które będą nieustannie gromadzić dane z ich domostwa, wzajemnie wymieniać się tymi danymi oraz łączyć się z jakimiś serwerowniami, które będą jak „kopalnie informacji”.

Być może z tego powodu dojdzie do pogłębiania się różnic między obozem zwolenników „smart wszystkiego” oraz obozem ludzi niechętnie nastawionych do takiej rzeczywistości.

Ludzie bardzo chętnie korzystający ze smart wszystkiego

Będą super nowoczesne rodziny, w których każdy przedmiot będzie częścią Internetu Rzeczy, co w znaczący sposób wpłynie na ich życie. Lodówka wyśle im powiadomienie o tym co trzeb dokupić podczas zakupów (bo się już kończy), przy czym dwie z tych rzeczy będą efektem sponsorowanej kampanii firmy A oraz firmy B. Telewizor da znać o nowym serialu, który w 89% wkomponowuje się w ich gust (wie, bo zapisuje informacje o tym co i jak często oglądamy, a później korzysta z chmury, żeby przygotować dla nas nowe sugestie, tylko jedna z nich będzie efektem akcji sponsorowanej, normalka). Asystent domowy w postaci Apple HomePod, albo jakiegoś robota wyglądającego jak Kuri będzie im podpowiadał na kogo powinni głosować, bo i tak cały dzień rejestruje ich rozmowy, więc posłużył się naprawdę fajnym algorytmem, który pozwala połączyć nasze wypowiedzi z kandydatem politycznym, który dobrze się wkomponowuje w nasze poglądy… i tak dalej.

Ludzie niechętni do smart wszystkiego

Oni będą dość nudni, nie ma tu za bardzo o czym opowiadać. Ich wypowiedzi nie będą nieustannie nagrywane przez domowych asystentów, nie będą otrzymywać super spersonalizowanych reklam, sami będą pamiętać o tym jakie zrobić zakupy, nikt się nie włamie do ich smart zamków w drzwiach i nie zamknie ich dla żartu we własnym domu…

Ciekawe czy dojdzie do takich podziałów w społeczeństwie przyszłości?

W powyższym tekście czasem trochę żartowałem, a czasem nie… ale jestem ciekaw czy Internet Rzeczy poza tym, iż oczywiście przyczyni się do rewolucji w biznesie, zmieni również życie zwyczajnych ludzi? I to w takim stopniu, że niektórzy staną się prawdziwymi maniakami wszystkiego co może zbierać dane, a później je gdzieś przesyłać. Inni natomiast pozostaną niechętni do takich rozwiązań, przez co powstanie wyraźny podział w społeczeństwie. Może trochę przesadzam, ale tak sobie tylko rozmyślam…

Nie wspominam już o różnych interfejsach BCI, które będą odczytywać nasze myśli, bo to zbyt odległa przyszłość, jednak wtedy zrobiłoby się jeszcze ciekawiej. Niektórzy już siedzą i zastanawiają się nad etyką takich rzeczy: Let’s Consult Ethicists Before We Start Reading Minds.

Źródło 1, 2

The post Czy kiedyś będziemy się cieszyć z totalnej inwigilacji i chętnie oddamy resztki prywatności? appeared first on AntyWeb.

To którą aplikację sobie sklonujesz? App Cloner na Androida jest genialny!

$
0
0

Znacie Pocket, prawda? Banalna i popularna usługa pozwalająca zapisywać treści na później. Przede wszystkim artykuły, ale Pocket poradzi sobie także z grafikami i klipami wideo w różnych serwisach, np. YouTube. Konto posiadam w tej usłudze od ładnych kilku lat. W tym czasie zdołałem zapisać na później kilka… tysięcy pozycji. Sam nie wiem kiedy i jak to się stało, ale mania odkładania na później dosięgnęła mnie w najcięższej formie. Na wszystko będzie lepsza okazja, więcej czasu.

Nie chcąc tracić tych wszystkich linków – kto wie, być może któregoś dnia zrobię czystkę i pozbędę się wszystkiego – zdecydowałem, że – tak jest! – założę drugie konto. Problem w tym, że aplikacje Pocket nie uwzględniają przełączania się pomiędzy kilkoma kontami, a przecież nie zainstalujemy na smartfonie czy tablecie drugiej, takiej samej aplikacji. Czy aby na pewno?

App Cloner wkracza do akcji

Wtedy zainteresowałem się aplikcją App Cloner. Moją uwagę zwrócił na nią znajomy (dzięki, Michał!) – bez zastanowienia kupiłem wersję premium kosztującą 19,99 złotych. Oczywiście darmowe wydanie również odwali swoją robotę – sklonuje każdą aplikację – ale dodatkowe funkcje są naprawdę warte tego jednorazowego wydatku.

Co warto wiedzieć? Po pierwsze, w przypadku aplikacji używających niektórych API, między innymi Google Cloud Messaging wykorzystywanych do powiadomień, będziemy musieli zapomnieć o pełnej funkcjonalności programu w tym zakresie.

Wróćmy jednak do możliwości App Cloner w wersji Premium. Wydając dwie dyszki zyskujemy między innymi możliwość zmiany ikony (kolorystyki, obrót, nasycenie, a także dodajemy odznakę) i wybieramy miejsce, gdzie aplikacja zostanie zapisana. Nie ma też problemu ze skopiowaniem danych poprzedniej aplikacji, jeśli tego zapragniemy. Jednym tapnięciem odbierzemy wszystkie pozwolenia, ukryjemy przed nią szczegóły urządzenia (IMEI etc.) czy zablokujemy ją hasłem. Zmienimy nawet opcje wyświetlania zmieniając kolor paska stanu czy nawigacji, dodamy blokadę orientacji ekranu czy wymusimy ciągle aktywny ekran. Opcji personalizacji jest naprawdę mnóstwo.

Wszystko to okraszono miłym dla oka i intuicyjnym interfejsem. Każdą czynność wykonuje się banalnie, na bieżąco wiemy co się dzieje z klonowaną aplikacją, Podczas klonowania zostaniemy poinformowani o konkretnych funkcjach lub integracjach aplikacji, z którymi mogą być problemy – super rozwiązanie.

Za takie możliwości cenię Androida. Za takie aplikacje cenię Androida.

The post To którą aplikację sobie sklonujesz? App Cloner na Androida jest genialny! appeared first on AntyWeb.

Viewing all 65672 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>